poniedziałek, 31 grudnia 2012

Lekcja Piętnasta: "Do siego roku!" z długim postcriptum

Winnam chyba wpierw dopisek do posta o nadejściu zimy, kiedy to z nagła miało być nocą -2 stopnie.

Otóż... nie było. Było bliżej +2.

Kwiatki przed domem przywiędły, przykurczyły się, lecz katastrofa je ominęła i po świętach prognoza pogody znów wygląda niezgorzej, czyli nie ma jeszcze przymrozków. 

Czym prędzej wystawiłam pomidory na taras, na wrazie „co” opatuliwszy je elegancko przed chłodem.






Wczoraj zebrałam cztery dojrzałe owoce, w tym jeden podniosłam z ziemi, bo strącił go wiatr. I myślę, że tym wpisem pożegnam tegoroczną sagę pomidorową. 
Ostatni pomidor zerwę w styczniu i... można już ostrzyć sobie zęby na nowe sadzonki, albowiem pełno ich w ogrodniczym. Zresztą, czego tam nie ma... Dech zapiera...

To ja sobie jeszcze przed wieczorem lecę poplanować przyszłoroczne grządki, a wy się bawcie. Ale wyczekując północy z kulturą! Nie polewać w gardziele za często, aby nie przydarzyło się Wam to, co Jacusiowi z kozinego podręcznika do języka polskiego. Przejęte nadejściem Świętego Mikołaja w wigilijny wieczór chłopię non-stop bieżało do okna i „ukradkiem uchlało firankę.”

Także z umiarem wkraczać mi w ten w 2013-ty! ;-)

niedziela, 30 grudnia 2012

Kolizja

Trzask.
Wybuch płaczu.
Rozpoznaję szloch jako ten z rodzaju „stało mi się coś poważnego”.
Biegnę na pokoje do Syna.
- Co się stało?
- Ude... udezyłem się...
- W co, kochanie?
- Wdz... w dzwi.
- Czym? Ręką? Nogą?
- Ocami!

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Wigilijnie

Gdy Kozak nauczył się mówić, czyli werbalnie protestować, żeby zdławić jego opór rzucałam w odwecie słowami, których Syn nie rozumiał. Przykładowo, aby zjadł to, co uważałam za zdrowe, mówiłam, że w jabłku są „pracowite pektyny” lub że w truskawkach znajdują się „silne przeciwutleniacze” i w ten sposób doprowadziłam do tego, że bez dywagacji o składnikach odżywczych nie mogę już nic nowego postawić na stół. 
- Co to jest, mama?
- Melon kantalupa.
- Co on ma? 
- Jest w nim mnóstwo witaminy A.
- A?
- A.
- A do cego ona jest?
Do jedzenia! A do czego?

Opowiadam Dziecku, co dzisiaj za ważny dzień, bo młody Kozak nie pamięta poprzednich Wigilii.
- Najpierw zapalimy świeczkę na stole, potem przeczytamy historię o narodzinach Pana Jezusa, a potem podzielimy się opłatkiem...
- Co to jest opłatek?
- To cieniutki, biały chlebek.
- A cy on zabija toksyny?

I tego właśnie Wam dziś życzę: mocy duchowych antyoksydantów!
Zero toksyn!
Lekkostrawnych i Wesołych Świąt!



sobota, 22 grudnia 2012

Zima


Wyszłam wczoraj późnym wieczorem przed dom. Zadarłam nerwowo głowę ku gwiaździstemu niebu. Rozejrzałam się po wyciszonej ulicy pulsującej wzdłuż dachów świątecznymi lampkami.
Tym to dobrze – pomyślałam. – Wszystko im jedno, że nadchodzi koniec.

Zacisnęłam poły ortalionowej kurtki, posłuchałam suchego szelestu palmy i przykucnęłam przy krzaczastych Pentas lanceolata.

Wreszcie ten pozorny spokój wydarł z mej piersi westchnienie, a me usta niespodziewanie wyrzekły niecenzuralne słowo (wybacz mi, ojcze duchowny!).

Cóż, żywot tych i innych sadzonych przeze mnie kwiatów i tak w tym roku przeszedł moje wszelkie oczekiwania. Wiedziałam, że każdy raj ma swój kres i – nomen omen - trzeba będzie w końcu pożegnać się z łagodną, par excellence cudowną jesienią.

Przedwczoraj, w dwudziestu siedmiu stopniach Celsiusza, białe kwiatki  Pentas wyglądały tak jak poniżej:





A dzisiaj rano, po kilku godzinach w temperaturze minus dwa czort wie czego mogę się spodziewać na klombie.

Jeszcze nie wyszłam szacować zniszczeń, bo muszę zjeść śniadanie, a widzi mi się chlebek z pomidorkiem. Z własnego krzaczka, który mam dosłownie na wyciągnięcie ręki, bo wtargałam z Mężem do domu donice z krzakami pomidorów jak tylko osuszyłam łzy po śnieżnobiałym kwieciu. 

I teraz koło kanapy pachnie mi szklarnią dziadków, a z tym zapachem walą zewsząd wspomnienia. Na nadchodzą Wigilię - daleko od Polski - będą jak znalazł.

piątek, 21 grudnia 2012

Kto mówił, że chłop nie może?


Dwoje ludzi szukało schronienia w Betlejem, ale wszystkie gospody były pełne gości. Zmęczona podróżą dwójka spoczęła w skromnej „stajence”, gdzie w nocy narodziła się Święta Dziecina itd. 
Najbardziej szeroko rozpowszechniana jest właśnie ta wersja wydarzeń.

Ale teraz wariant tej historii, z którym – możliwe – dotąd się nie spotkaliście. A ja tak. Dwa razy dziennie od kilku tygodni, zaznaczam, bo jego inscenizacja została śmiało zaprezentowana przed pewnym domem kilka przecznic stąd. Mieszka tam para spokojnych, nikomu niewadzących staruszków. A to drobny kwiatek posadzą, a to ustawią w oknie kolejny bibelot... 

I właśnie według nich, wkrótce po tym, jak nocą narodziło się Dziecię, pochylili się nad Noworodkiem w stajence Józef z domu i rodu Dawida i...








No, właśnie, kto? (Żadnych innych figur przed tym domem nie ma, proszę mi wierzyć. Są jeszcze tylko bałwanki z płyty pilśniowej.)

I klękam za Józefem i Tym Drugim. Chcę czy nie chcę. Po prostu za każdym razem powala mnie ten cud...


czwartek, 20 grudnia 2012

Lekcja Czternasta: Przedostatnia w 2012

Gdybym miała na lekcjach stawiać Kozie stopnie, to w tym tygodniu ze skupienia byłaby jedynka. Koza co chwila szuka pretekstu, żeby rozwinąć się w temacie nadchodzących atrakcji świątecznych.
- Dobra, laska, ale to potem mi opowiesz, a teraz skup się. To ostatnie zdanie. Mam dużo do zrobienia i chciałabym zakończyć tę lekcję.
- Ja też! Już od pierwszego słowa.

OCH! OCH!!!

To takie buty?
Żyły sobie wypruwam, a ta bez kozery mi powie, że się nie podoba? Dziękuję za taką współpracę i mówię to na głos.
- Czyli mogę sobie już iść? – Koza błędnie interpretuje moją wypowiedź i wstaje od biurka.
- Nie...
- Nie?
- Nie...
- To co jeszcze mam zrobić?
- Dobrze, chcesz, to idź, ale nie uważasz, że powinnaś mi coś przedtem powiedzieć?
Dogłębnie zraniona, typową babską  metodą obrażalską domagam się, głupia, żeby ktoś domyślił się mych zbolałych uczuć i wylewnie przeprosił.
- A! O to chodzi... – Córka ujmuje mnie za rękę. Trzącha nią w górę i w dół. - Ja też ci dziękuję za korporację...

środa, 19 grudnia 2012

Gość

Mamy iść do dobrej znajomej na spotkanie przedświąteczne.

„Opłatek” to nie jest (bo znajoma nie jest Polką), typowe amerykańskie party też nie (bo znajoma jest Europejką), więc powiedzmy, że wybieramy się złożyć życzenia.

Ustne zaproszenie zostało przekazane mojej Córce i próbuję wstępnie wyciągnąć z Kozy detale spotkania.
- Kiedy to ma być?
- Chyba w sobotę, ale ciocia jeszcze zadzwoni.
(Gwoli wyjaśnienia, polskim zwyczajem wszystkie moje dobre znajome dla moich dzieci to „ciocie”.)
- Nie wiesz, czy mam przynieść coś do jedzenia?
- Nie wiem. Ale chyba tak.
Chyba tak? Postanawiam, że z pustymi rękami nie pójdę. Może drożdżówkę upiekę? Na ile osób?
- A kto oprócz nas ma przyjść?
- Tak sami jak w zeszłym roku.
Koza wie więcej, niż myślałam, skoro zna listę gości. Ba! Zakłada przy tym, że ja też wiem, kogo ma na myśli. Tylko, że ja w zeszłym roku wpadłam na to spotkanie i wypadłam. Mąż i Koza siedzieli dłużej. Wiele twarzy nie pamiętam.
- Sąsiednia pani będzie.
- Cioci sąsiadka z przeciwka?
- No.
Znamy sąsiadkę. Przyjdzie z dwójką dzieci, z którymi Koza lubi się bawić. Czyli liczmy z dziesięć osób.
- I pani Amy. I ten pan, co nie świętuje świąt.
A bo to jeden pan nie obchodzi świąt Bożego Narodzenia? Niech Koza jaśniej...
- Ten, co nie pije wina.
Abstynentów też wielu chadza po świecie. Precyzyjniej proszę.
- On nie może jeść świni.
Hm... Nie obchodzi „Gwiazdki”, nie pije alkoholu, nie jada wieprzowiny...
- I modli się do Pana Boga na literę „A”.
No, to jesteśmy w domu! Wiem, o kogo chodzi.
- Ten pan jest Muminkiem, mamo...


***

Musiałam dziś żartobliwie. Dla złapania oddechu. Dla zmiany nastroju zanim myśli powrócą do ostatnich dni w Newtown

niedziela, 16 grudnia 2012

Dwa dni "po"...

„Gdzie był Bóg, kiedy strzelano w Newtown?” 
„Dlaczego na to zezwolił?”

Nie wiem, czy miały to być jedynie pytania retoryczne, czy zarzucono z bezsilności złą wolę lub bierność konkretnemu Bogu, czy pretensje skierowano do Tego, Który kiedyś sam doświadczył śmierci Dziecka - owszem, dorosłego - ale śmierci zadanej również ludzkimi rękami...

Gdzie szukać odpowiedzi na pytanie o to, kto dokładnie jest odpowiedzialny za tragedię w Connecticut?
Kogo ukarać?
Komu przedstawiać zarzuty?
Też nie wiem.

Bo wcale nie jestem pewna, czy to dobry czas na rozliczanie i gniew. 

Pierwszy (i chyba jak dotąd jedyny) rodzic, który w piątek stracił dziecko (sześcioletnią Emilie Parker) wystąpił przed kamerami.

Nie można spokojnie oglądać tego wywiadu i nie będę go przytaczać. Chciałam tylko powiedzieć, że ojciec dziewczynki zaznacza, że nie czuje złości. Nie wygraża mordercy, a śle jego rodzinie słowa współczucia. 
I mała Emilie podobno też by tak zrobiła. Pierwsza biegłaby innych pocieszać i to najlepiej własnoręcznie narysowaną laurką. Taką miała naturę.

Patrzę na internetowe zdjęcia tej ujmującej sześciolatki i wierzę, że istotnie by tak było.
Wierzę, bo w taki czas jak teraz najlepiej wierzyć w jak najwięcej. 

I czyje słowa pocieszenia są bardziej wiarygodne niż te ofiarowane przez ojca niewinnej ofiary bezsensownego pogromu?

***

Ciągle myślę o wszystkich, którzy zginęli i o ich najbliższych. 
O tych, którzy przeżyli piątkowy horror i o ich najbliższych.
O tych i z Newtown i spoza okolicy, którzy nie potrafią ogarnąć tego, co się tam stało.
I o wszystkich, którzy cierpią po stracie ukochanej osoby. Przed którymi za moment najtrudniejsze święta...

piątek, 14 grudnia 2012

Z dziś jeszcze raz. Inaczej.


Chyba napisałam poprzedniego posta w złą godzinę.
Zaczęłam go od zdania, że Święta Bożego Narodzenia potrafią w ludziach odrodzić wiarę. A potem zobaczyłam wiadomości: strzelanina na północy Stanów, w szkole podstawowej. Zginęło dwadzieścioro dzieci i kilkoro dorosłych.

Mówiąc więc dzisiaj o wierze, pozostaje mi przypuszczać, że ktoś najpewniej ją stracił, ponieważ odejście od jakiejkolwiek nadziei w momencie masakry na tak dużą skalę to silny odruch, szczególnie, gdy ktoś celuje w głowę dziecka.

Niedobrze mi na samą myśl, co dzieje się w tej chwili w Newtown, Connecticut. Co przeżyli rodzice, czekający cały dzień na swoją córkę czy syna, gdy nie pojawili się oni w żadnej kolejnej grupie uczniów. Jaki jęk i krzyk przeszył to pomieszczenie, w którym padły słowa, że więcej dzieci nie przybędzie.
Podobno jeszcze teraz, wieczorem, ciała leżą w budynku, rodziców nie wpuszcza się do środka, bo trwa proces indentyfikacyjny i trwa śledztwo.

***

Po tym, jak w październiku u rogu mojej ulicy zginął potrącony przez naćpanego narkomana rowerzysta, pojawiło się z czasem „przynajmniej”.  Przynajmniej on przeżył prawie sześćdziesiąt lat. Przynajmniej doczekał się wesela najstarszego z trójki synów. Przynajmniej to... tamto...
Teraz nie widać żadnego „przynajmniej”.
Brak jakichkolwiek słów pocieszenia.
W ogóle brak słów...
Nie wiem, co pozostaje.
Nie wiem, czy chcę wiedzieć. 

***

W krótkim wywiadzie młoda nauczycielka (która na dźwięk strzałów postanowiła ratować swoich pierwszoklasistów gasząc światło, zakluczając drzwi klasy od wewnątrz i barykadując je szafką z książkami) wspomina, ocierając oczy, że powiedziała uczniom, iż bardzo ich kocha. Była pewna, że zginą, a nie chciała, aby dzieci zabrały ze sobą jako ostatnie wspomnienie krzyki i strzały, a słowa miłości.

I dodała, że przykazała wszystkim siedzieć bardzo cicho, żeby nie znaleźli ich ci „źli” z korytarza. Że muszą teraz „wait for the good guys” („czekać na tych dobrych”).

Chylę czoła przed tą młodą nauczycielką.

Za jej radą spróbuję sama uwierzyć w „good guys”. W kogoś, kto przyjdzie na ratunek żyjącym teraz w agonii, bo ich ból już jest przytłaczający, a nie pokazano jeszcze ani jednej twarzy rodzica, który stracił w Newtown dziecko.

Gdyby to było możliwe, zaniosłabym chociaż kwiaty. Ale czuję, że zwiędłyby z niemocy tak, jak ja.




Czy potrzebny jeszcze komuś jakiś inny koniec świata?



Błędne koło...

Idzie „Gwiazdka” - czas, kiedy często odradza się wiara. W Boga, w człowieka, w trudne przedsięwzięcie. A mnie – odwrotnie! Kusi dać za wygraną...

Czy Koza naprawdę musi mówić po polsku?

Pytam, bo mam czasem ochotę rzucić lekcje w diabły i zaszaleć. Urwać się do kina, z choinki, do kumpeli, wskoczyć na rower, zawrócić, bo siodełko obluzowane, kazać mężowi coś z nim zrobić, zamknąć się z książką nie w ubikacji, ale - jak przystało na normalnego czytelnika - w pokoju, z wygodnym siedzeniem pod pupą...

Albo przydałoby się zrobić porządek w bardzo ważnych szufladach, bo nie domykają się od prac i laurek obu pociech, od starych pamiętników, nut i listów (tworów z czasów, kiedy pisało się odręcznie lub słało wydruk ze znaczkiem na kopercie). 

Poprzestawiałoby się książki ze stert na półki, zajrzałoby się bez pośpiechu między kartki pierwszego tomu z brzegu, zaśmiałoby się, rozczuliło, zamyśliło, pobiegło podzielić się kilkoma zdaniami z Kozą...

Odśmiechnęłaby się Córka błękitnymi oczami. Tak wdzięcznie, jak tylko ona umie...
- A teraz powiedz mi to po angielsku, marmolado, żebym zrozumiała.


czwartek, 13 grudnia 2012

Lekcja Dwunasta: Nie stawiła się przed Trzynastą, czyli post, który się zawieruszył

Ciągniemy z Kozą zgłębianie tajników polskiej ortografii i nie będę ściemniać: ciężko nam idzie

Zatrzymałyśmy się przy czytance, gdzie literkę „rz” spotyka niemiła, leśna przygoda. Czytamy o tarapatach dwuznaku „rz” raz, drugi, aż przychodzi czas na ustne streszczenie. 
- Nie chce mi się mówić – oświadcza raptem Córka. - Narysuję ci.
Lekcja plastyki to nie jest, mimo to zgadzam się na wersję „artystyczną”, bo przynajmniej sprawdzę w ten sposób rozumienie tekstu.

Przyglądam się zasłonkom na oknie, zastanawiam, czy ich nie wyprać, a tu gotowy rysunek pierwszy: dwuznak „rz” idzie na spacer do lasu.




Gotowy też i rysunek drugi: w lesie „rz” zasypia na polanie.




(„Zzzz” to angielski odpowiednik polskiego, komiksowego „Chr... chr... chr...”.)

- I co dalej? – pytam, bo Koza zamiast rysować ciąg dalszy, długopisem poprawia kreski ołówka na dwóch pierwszych rysunkach. Czyżby zapomniała, jak się skończyła wyprawa do lasu (że podczas drzemki litery obeszły chrząszcze)?

Córka ponownie pochyla się nad kartką i zapala się do pracy jak nigdy dotąd.
- A potem... – Szura grafit po zeszycie. - atak! Uciekajcie, „r” i „z”! Bo was złapią chrzadziści!!!




Do tego - jak widać na załączonym obrazku - według Kozy uzbrojeni po zęby!

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Ze słownika polsko-kozinego

językowej perspektywy grudnia zeszły wrzesień z moim pierwszym blogowym wpisem wygląda jak blednąca pocztówka z wakacji.

Nic, że ostatni miesiąc roku raczy nas pogodą, o jakiej tylko w grudniu nawet na Florydzie można śnić, zapisując się nam we wspomnieniach owocami papryki na tarasie, chodzeniem w t-shirtach, oknami „rozdzianymi” na oścież, kolacją na zewnątrz... Mój świat szarzeje na myśl, że więdnie dwujęzyczność Córki. (Jest dokładnie co przewidziałam - coraz trudniej przychodzi jej mówienie po polsku.) Kwitnie jedynie kozine słowotwórstwo, którym Dziecko non-stop wzbogaca swój udziwniony, rzekomo polski leksykon.

Żeby nie było, że nie mam podstaw do psioczenia, oto kilka słówek, które moja pamięć zarejestrowała z konwersacji z Kozą w ciągu minionego weekendu:

rzodkiewki to turnipki
strażak to pożarnik 
wróble to wróbki
kuropatwa to kuroplak
pisk to pyszk
puszcza (las) to puszyca 
na obozie to na łobuzie...

I przykłady można mnożyć, tym bardziej że zwierzyniec to osoba, która morduje zwierzęta, a pająk krzyżak to pająk pobożny (mieszkający w kościele).

Ach! I, naturalnie, biegunka to ścieżka zdrowia...
(Nikomu jej jednak nie życzę. Ale nienormalnie ładnej pogody – jak najbardziej.)

niedziela, 9 grudnia 2012

Kto rano wstaje, temu Kozak daje...


Kozacze techniki budzenia mnie, gdy Syn się wyspał stają się coraz bardziej wyrafinowane. Rutynowe „mama-wstań-bo-cię-baldzo-lubię” nie zawsze odpowiednio prędko zadziała (bo odpowiem, „ja ciebie też” i przekręcę się na drugi bok), sprytnie więc wykoncypowano, że należy przyjść po prośbie, z konkretnym problemem lub z odrobiną absurdu. 

Pozwólcie, że wymienię w porządku występowania niektóre z nieszablonowych pierwszych słów Kozaka, wygłaszanych po jego wdarciu się na palcach do zaspanej sypialni rodziców.

Ni z kijka, ni z drewka:
- Mama, poplosę naglodę.
Lub:
- Mama, pomós mi napisać „numely” Monday, Tuesday, Sunday (poniedziałek, wtorek, niedziela).
Albo:
- Mama, moja kołdelka baldzo, baldzo, baaaaaldzo się ciesy, ze jest w nasym domu, ale telas jest baldzo, baldzo, baldzo, baaaaaldzo smutna, ze lezy na podłodze.
Wczoraj:
- Mama, cy mogę dotknąć twoje zęby? Cy one są ostle?

Natomiast dzisiaj Kozak przeszedł samego siebie:
- Mama, wstań, bo mam tsy nogi.
Yyy???

piątek, 7 grudnia 2012

Miło być Polakiem w Ameryce

- Jak to dobrze, że jesteś z Polski!
To Koza tak się do mnie nagle zwraca.
A jednak! A jednak widzę, że nie sczezły z kretesem wysiłki wpojenia Córce polskich korzeni i polskiego hartu, cech godnych podziwu, cech, które pozwoliły naszej nacji przetrwać 123 lata bez miejsca na mapie...
- Mama! Ja nie mówię o latach bojowych w Polsce...
- Latach boju?
- ...ani o tym facecie, co pił z sutki.
- Piłsudzkim??
- Ja mówię, że lubię dwa razy dostać upominek od Mikołaja. [Na Gwiazdkę i na Mikołajki - wtrącenie moje.] Gdybyś była z Ameryki, jak tata, to bym nic wczoraj nie dostała. A tak to dzisiaj koleżanki będą mi zazdrościć!

czwartek, 6 grudnia 2012

Znów dałam się wciągnąć...

Nie wiedziałam, ale teraz mam pewność, że blogowanie polega na częstym posyłaniu sobie pytań między „blogotwórcami”. Wiecie co to oznacza? Odpowiem za chwilę na pytania Asi z Pakistanu, a potem przyjdzie pora na Was!

1. Żyjesz raczej rano, czy wieczorem? 
Rano, bo muszę. (Powód zwie się Kozak. Oto przykład jego możliwości:pobudka na wyjeździe)
Gdybym nie musiała, siedziałabym do północy i wstawała przed południem.

2. Gdy potrzebujesz "dopalacza" czy "poprawiacza nastroju", sięgasz po... 
coś, co rozśmieszy lub wzruszy. Czasem to książka, czasem sitcom, czyjś blog, najczęściej domowa rozmowa. Kilka dni temu, na ten przykład, zdecydowanie potrzebowałam zmiany nastroju na weselszy. Usiadłam na tarasie obok Męża, który prowadził dyskusje z Synem. Zwinęłam się w krześle, bo chłodno było, a Luby rzecze do Dziecka: „Biegnij po jakiś koc dla mamusi, bo trzęsie się z zimna. Ani jednego włoska nie ma na tych gołych łydkach, to marznie, bidulka.” 

3. Podróż: w nieznane, czy planowana z przewodnikiem-książkami-atlasami w ręku?
Nieznane z Kozakiem na pokładzie – tylko z wydrukiem mapy Googla. Jadąc sama, nie mam nic przeciwko improwizacjom.

4. Potrawa (albo napój) którą przyrządzasz najlepiej. 
Hm... Niech będzie, że pieczony kalafior z czosnkiem, pieprzem i oliwą, bo leży jeden w lodówce i pora by go zjeść. I zjedzą go wszyscy. (Chętnie!) 

5. Niezapowiedziani goście mile widziani, czy raczej "mój dom to moja twierdza"?
„Mój dom to mój bałagan”, w którym witam każdego, kogo ów nieład nie przestraszy i kto zechce tu pobyć.

6. Miłe wspomnienie z dzieciństwa. 
Ogród zlany słońcem. Pod drzewem (w cieniu) koc, na kocu ja i totalna beztroska.

7. Jedno miejsce, w którym czujesz się jak w domu. 
Poza własnym? Dom rodziców.

8. Ty i muzyka. Jaką muzykę byś poleciła innym, czego koniecznie powinni posłuchać? I: czy śpiewasz? Grasz na jakimś instrumencie? 
Na gusta muzyczne nie ma mocnych: są jak poglądy polityczne - bardzo indywidualne i zmienne. Polecić mogę te utwory, które akurat do nas przemawiają. 

Ja koniecznie polecam sobie dzisiaj na uspokojenie Miserere Allegri’ego, a na „kopa” Walk This Way we wspólnym wykonaniu Run DMC i Aerosmith. Wczoraj miałam ochotę na Lacrimosę z Requiem Mozarta i na super stary przebój (nie śmiać mi się, proszę) Shakin Stevensa Lipstick Powder and Paint. W tej dziedzinie reguł nie ma. Poddaję się wspomnieniom, podpowiedziom, nastrojom i możliwościom YouTube.

Instrumenty?
Grało się kiedyś. Podkreślę, że dawno.

Śpiew?
Śpiewa się trochę. Dzisiaj ćwiczę sopran z Hail, Holy Queen w wersji identycznej do tej z filmu Sister Act. I, rzecz jasna, podśpiewuję różne piosnki Kozakowi (zobacz TUTAJ).

9. Zwierzęta. Miałaś - albo masz?
Miałam. Teraz mam „Kozę” ;-) I Kozaka.

10. Twoja półka z przyprawami. 
Tyle się ziółek zebrało, że wypełniają trzy półki. Na najniższej z nich – polska czubryca (przysłano z ojczyzny, ku mej uciesze).

11. Piszesz blog, bo...
A bo szukałam sił do walki o język polski w moim domu. Pomyślałam, że jeśli będę pisać głównie o tym, co po polsku przytrafia się pod moim dachem, a szczególnie o potyczkach z Kozą nad podręcznikiem do polskiego, to może skrzydła mi jeszcze tak do końca nie opadną.

A teraz, jak na blogerską zabawę przystało, lista moich pytań do WSZYSTKICH blogowiczek, które tu zaglądają - o ile czas pozwoli, zachce się itp: (alfabetycznie) Amaranty, Anutka, Julitty, Kasi, Katki, mamy, która radzi, Żanety... Nieoficjalnie i Magdy z Rzymu i Aleksandry, która może jednego dnia „zabloguje”. (Mam nadzieję, że nikogo nie pominęłam. Protestować, jakby co.)

1. Najbardziej irracjonalna decyzja, która zakończyła się happy-endem...
2. Nie posiadam..., ale nie szkodzi, bo...
3. Publikacja/tekst do którego raczej nie wrócę rozczarował mnie tym, że...
4. Nie pojmuję, jak można...
5. Wskoczyłabym na fotel kosmetyczny, fryzjerski, dentystyczny? (Inny?)
6. Upominek wspominany do dzisiaj to...
7. Trzymam się z daleka od..., ponieważ...
8. Obowiązująca reguła, z którą bym się chętnie rozprawiła...
9. Nie zobaczycie mnie w..., uważam bowiem, że...
10. Przeszkadza mi...
11. Uśmiałam się niedawno, bo...

środa, 5 grudnia 2012

Kozak sercołamacz


W zeszły weekend umyliśmy samochód. 
Kozak dziś kręci s obok auta i mówi:
- Nas samochód jest telaz cisty, mamusiu. Ta-ak! I błyscy się.
Po czym Syn przytyka nos do karoserii.
- I pachnie! 
- Mówisz? A jak pachnie? 
- Jak ładne kwiatki.
- A które? 
- Jak petlunie.

Jaki to dziś kreuje się typ idealnego mężczyzny? Wrażliwy twardziel? To taki mi rośnie.
Drżyjcie, dziewczęta! ;-)