środa, 19 lutego 2014

Lekcja Czterdziesta Szósta: Nie ma tego niedorzecznego, co by na sensowne nie wyszło

O czym pisałam ostatnio, nawiązując do domowych lekcji polskiego?
A! O średniowiecznym władcy!
I że Koza czyta sobie czasem po polsku raz z większym zrozumieniem, raz z mniejszym. Dziś będzie o tym słabszym kojarzeniu faktów przy jednoczesnym rozważaniu o hierarchii w średniowiecznym społeczeństwie i wymyślamiu listy gości na przyjęcie urodzinowe.

Zadaję Kozie kilka pytań na koniec „wykładu” o średniowiecznej władzy. Potem wychodzę. Niech dziecko bez bata nad głową odpowie na zagadnienia pisemnie, a ja pójdę robić swoje.

Koza zadowolona. Przepisze kawałek zdania stąd, kawałek stamtąd. Wstawi jakiś fragment obok innego i nie musi się cackać. Wie, że im szybciej się z zadaniem upora, tym szybciej powróci do obmyślania szczegółów szykującej się imprezy, jaka ma się odbyć z nadchodzących kozinych 13-tych urodzin. Po prostu widać, że gdy tylko odeszłam w kuchenną siną dal, główka córki pracowała na pełnych obrotach. Ale niezupełnie nad średniowieczem, bo przedłożono mi potem „do kontroli” następującą składankę: „...kto wzniecał bunt przeciw panującemu, nie tylko łamał prawo, lecz także popełniał ciężki grzech i przyczynił się do rozwoju kulturalnego naszego kraju”.

Yyyy...
Za taki skrót myślowy... to... to należy się Kozie... tylko jedno:
Amen, sister!*


*(Na wesoło po naszemu... „Popieram i to w całej rozciągłości!” ;-)

Ps. 1 Zdanie kompletnie swobodnie złożone przez Kozę pochodzi z fragmentów dwóch różnych zdań z podręcznika do historii i społeczeństwa „Wczoraj i dziś” autorstwa Grzegorza Wojciechowskiego.

Ps. 2 (Witam nowych czytelników, tym razem oficjalnie: Allochtonkę, Piotra, i kolejną Anię, i Lidię K., Agnieszkę J., kammaę, Makową Panią, Martę Wilson i Elę G. Obyście z tych lekcji wychodzili o wiele bogatsi, tak jak Koza ;-)

czwartek, 6 lutego 2014

„Jak wychować dziecko dwujęzyczne” - O dalece idącej nieostrożności

W zeszłym roku ukazała się polska wersja książki Raising a Bilingual Child Barbary Zurer Pearson, Jak wychować dziecko dwujęzyczne.

Książkę przetłumaczyli z języka angielskiego Zofia Wodniecka (o której pisałam wcześniej na blogu i do której czuję sentyment) oraz Karol Chlipalski.

Jak zaznaczono na str. 17 w Słowie od tłumaczy, porozumiawszy się z wydawcą i autorką, pani Wodniecka i pan Chlipalski zdecydowali się dokonać pewnych zmian w stosunku do oryginału amerykańskiego i zastąpić - zgodnie z przysłowiem, że ,bliższa ciału koszula’ - część studiów przypadków znajdujących się w rozdziale 5 podobnymi, ale opisującymi polskie rodziny mieszkające za granicą bądź rodziny obcokrajowców mieszkających w Polsce”.

Tak, tylko sęk w tym, że „pewne zmiany” zawarte w tłumaczeniu wychodzą jednak poza przedstawione powyżej ramy badań naukowych.

W oryginale, na str. 306, w jednym z dodatków, Resources, czytamy w temacie przydatnych stron internetowych, że [i]n addition to the websites listed here, there are a growing number of active bilingual bloggers that readers can find through internet search engines and sites such as Twitter.
For example, the new blog www.hebrewplay.org actively promotes family-oriented activities in Hebrew, with innovative ‘video challenges’ and other resources.
There is even a blog for this book: http://bzpearson.wordpress.com/

(Ważne! Definicja osób dwujęzycznych przedstawiona przez autorkę w rozdziale trzecim jest bardzo szeroka i obejmuje osoby o różnych stopniach znajomości dwóch języków.)

Czyli Zurer Pearson poleca zaglądanie na blogi osób dwujęzycznych, które piszą o dwujęzyczności. Za przykład podaje blog w języku hebrajskim oraz blog na temat samej książki Raising a Bilingual Child. I to wszystko.

Co zaś widnieje w polskiej wersji w tym rozdziale na str. 415 po wymienieniu jednego bloga (pozdrawiam, jak zwykle, Dorotko, jeśli to czytasz :-) i dodatkowego portalu, Dobrej Polskiej Szkoły? To:

„Powstaje też wiele blogów, na łamach których rodzice wychowujący dwujęzyczne dzieci dzielą się swoimi doświadczeniami i wiedzą. Korzystając z porad zamieszczonych w sieci, należy jednak zawsze pamiętać, że wiele z tych informacji nie jest opartych na wiedzy naukowej, lecz na intuicji i doświadczeniu indywidualym osób piszących. Należy zatem zachować daleko idącą ostrożność w przyjmowaniu znajdujących się tam informacji ,za pewnik.

Hm...

Proszę zwrócić uwagę, że w oryginale, w przeciwieństwie do tłumaczy, Zurer Pearson nie radzi użycia nadzwyczajnej ostrożności przy odwiedzaniu blogów.

Wodniecka i pan Chlipalski pozwalają zaś sobie na osobisty komentarz, uzasadniając swoje obawy tym, że na blogach „wiele z /.../ informacji nie jest opartych na wiedzy naukowej, lecz na intuicji i doświadczeniu indywidualnym osób piszących” i sugerują... no właśnie...
Co dokładnie? 
Że blogowanie bez korzystania ze źródeł naukowych to błąd? 
Że szanse na wychowanie dwujęzycznych dzieci mają tylko ci, którzy ufają badaniom naukowym? 
Do tej pory wychowywały się i wychowują się na naszym globie dwujęzyczne pokolenia bez podpierania się wynikami jakichkolwiek badań (a czasem je wręcz odrzucając!), więc nie rozumiem, jak mam ten komentarz rozumieć.

Oczywiście, pani Wodniecka i pan Chlipalski mają prawo do swojej opinii, chociaż jest ona według mnie absolutnie chybiona, żeby nie powiedzieć krzywdząca.

Pominę dłuższą rozprawę o tym, że każdy borykający się na co dzień z dwoma językami ma prawo do szukania pomocy choćby i na blogach, niezależnie od tego, czy owa pomoc jest podparta źródłem naukowym czy nie, tym bardziej właśnie że nie istnieje w języku polskim rozwinięta literatura na temat dwujęzyczności z której można szeroko korzystać. Co za ironia losu, że dokładnie o braku tego typu publikacji sami piszą na str. 15 w „Słowie od tłumaczy” pani Wodniecka i pan Chlipalski.

Powtarzam: tłumacz ma prawo do swojej opinii, ale nie pod nazwiskiem autora, którego pracę przekłada na inny język. Uważam, że w zapowiadanej adaptacji tekstu tłumacze posunęli się za daleko.

Ponieważ prywatne poglądy tłumacza w cudzej książce są absolutnie nie na miejscu, uważam także, że w drugim wydaniu książki fragment zarzucający blogom, że nie są właściwym źródłem informacji, bo brak im ogłady naukowej powinien zostać usunięty.

(Oraz, z tego względu, że książka, której nie jest się autorem nie jest najlepszym miejscem do przekazywania osobistych zastrzeżeń, do zapisu tego, co poza przekładanym tekstem tłumacz ma na myśli polecam formę... bloga.)

Jednocześnie oświadczam Wam, którzy staracie się pisać i rozmawiać o dwujęzyczności, że Wasze blogi, Wasze dyskusje na FB, Wasze maile są dla mnie ważnym źródłem wiedzy i nie zamierzam nie brać pod uwagę Waszych uwag tylko dlatego, że nie macie doktoratu z dziedziny, która jest Waszym chlebem powszednim.

Z poważaniem! :-)


Cytaty pochodzą z następujących publikacji:

Zurer Pearson B.: Raising a Bilingual Child. New York: Living Language; 2008. ISBN 978-1-4000-2334-9

Zurer Pearson B.: Jak wychować dziecko dwujęzyczne. Poznań: Wydaw. Media Rodzina; 2013. ISBN 978-83-7278-846-7


Ps. Nowych gości na liście czytelniczej przywitam jak należy przy weselszej okazji. Póki co szczerze pozdrawiam!

sobota, 1 lutego 2014

„Proszę ładnie się wpisywać, lecz karteczek nie wyrywać...”

Któregoś dnia, może z półtora roku wstecz, mój ówczesny trzylatek przyniósł kilka kartek spod drukarki i poprosił, żeby je spiąć. Powiedział, że będzie pisał książkę „dla dorosłych”, a zagadnięty o detale, dodał, że będzie dużo literek i mało obrazków.
Potem zakasał rękawy. Bez pośpiechu wyrysował rzędy szlaczków na każdej stronie i dumny ze swego dzieła przyszedł i zapytał:
- Co ja tu napisałem? Przeczytaj mi, bo nie wiem.
W ten sposób rozpoczęła się nasza rozmowa o różnicy między esami-floresami a literami, które Kozak znał już po angielsku.

Rok temu wprowadziłam polskie samogłoski (ślad tej nauki widoczny jest w tym wpisie) i zaczęłam przygotowywać się do uczenia Kozaka czytania po polsku metodą sylabową zapodaną mi przez logopedkę Elę Ławczys (autorkę tego bloga).

W międzyczasie książka Kozaka rosła. Spinane zszywaczem kolejne rozdziały doklejałam do książki-matki taśmą klejącą. Kozak nadal operował szlaczkami, ale tym razem szły one w parze z tłumaczeniem na język do rozczytania. I tak, kto zna język polski lub angielski, może dziś przeczytać w tym dziele, że 




 („To jest fajna książka dla każdego. A teraz muszę tu jeszcze dopisać literek”.)

ALBO

„Jabłecznik nie wyjdzie, bo nie założyłaś fartucha”. 
 „Papuga to ptak policyjny. Wszystko powtarza, co mówią policjanci w komisariacie i przestępcy mogą wtedy lepiej słyszeć”.
 „Łopaty śmigłowca obracają się tylko w jedną stronę”.
Itp. Itd.

Po ostatnich letnich wakacjach Kozak zapragnął osobiście zapisać coś z angielskich wyrazów wałkowanych w przedszkolu, a potem i z sylab, które poznawał po polsku, weryfikując charakter swego dzieła - odtąd co lepsze słowa musiały zostać zilustrowane.




Tworzony metodą chałupniczą wolumin tak rozrósł się wszerz, że jedną ręką dzisiejszego pięciolatka nie uniesiesz.




I zastanawialiśmy się, czy nie czas na rozpoczęcie drugiego tomu pamiętnika, a tu raptem smyk dostał „Mój pierwszy dzienniczek” Agnieszki Fabisiak-Majcher i Eli Ławczys.

Książka wprawiła Kozaka w stan zakłopotania i zachwytu zarazem. Bo - jakby nie patrzeć - konkurencja jakaś się objawiła, ale przydatna przecież - z linijkami jak ulał pod myśli nieuczesane.

Chociaż książeczka została napisana z myślą o wypełnianiu dwóch stron dziennie, zaintrygowany Kozak chciał, abym za jednym posiedzeniem przeczytała mu całość. (Niestety, tak płodnemu „artyście” jak Kozak nie przetłumaczysz, że ma się zadowolić dwoma kartkami na dobę.)
Książkę przeczytaliśmy w trzy posiedzenia i wiem, jaki temat jest na której stronie, a to przydatne, kiedy młody czytelnik nie z tych, co chce trzymać się narzuconego kierunku. Najważniejsze, że świetnie rozumie proste dialogi, lubi pytania o niego samego, każe mi streszczać mijający dzień i raz sam, raz z moją pomocą gryzmoli zawzięcie to literki to obrazki. 




Nie zaglądamy do dzienniczka codziennie. Tytuł taką częstotliwość zaleca, ale luźny format książeczki tego nie wymaga. Powroty są jednak twórcze, bo oprócz odpowiadania na pytania, Kozak nie żałuje introspekcji i wyłuszczania praw rządzących światem. Polecam stąd takie wpisy jak
„Guma do żucia zrobiona jest z żuka”
„Rano dobrałem się do słodyczy.”
„Nie lubię majazonu”. (majonezu)
„A kiedy urosnę, to będę dorosłym”.
„Dzisiaj dostaliśmy od listonoszki nowe kluczynki do skrzynki.”
oraz
„Jak nie czytasz książki, to się długo nudzisz. Przestępcy nie czytają książek”.

No.
To szklanice w górę za wszystkich „nienotowanych” i za Elę - w podzięce za przygodę z drugim pamiętnikiem Kozaka.

Muszę patrzeć tylko, żeby nie kłaść dzienniczka zbyt wysoko, bo jak to Kozak ostatnio skwitował próbując go dosięgnąć, „lepiej nie wchodzić na półkę, bo można kompletnie dobrze się zwalić”.
Aż takich poświęceń dla krzewienia języka byśmy nie chcieli... ;-)





Ps. Umyśliłam sobie od początku istnienia bloga przywitać wszystkich ujawniających się gości - przynajmniej tych, których wypatrzę -  i dziś oficjalnie ślę ukłony ivonesce. Prosto z górnej półki, że się wyrażę ;-) I pozdrawiam wszystkich!