- Cześć, mama! - mówi Kozak. - Czy mogę jeszcze czegoś zjeść?
Przypuszczalnie jedzony był popcorn, bo na podłodze szlaja się puste opakowanie po
prażonej kukurydzy.
Jest sobotni poranek, siódma trzydzieścicośtam. Obudziło mnie trzaskanie drzwiami od spiżarki.
Jest sobotni poranek, siódma trzydzieścicośtam. Obudziło mnie trzaskanie drzwiami od spiżarki.
Łeb mi pęka.
Przecieram chusteczką zatkany nochal.
Łamie mnie w gnatach.
Przecieram chusteczką zatkany nochal.
Łamie mnie w gnatach.
- A dzo chdzesz?
- Chrupki cymonowe
- Kozak wyciąga otwarty karton, ten wypada mu z rąk i cała zawartość...
Uroczo rozpocząć weekend od mega syfu w kuchni. (Tak
teraz się podobnież mówi po polsku: „mega”. Po
tutejszemu: epic - aktualnie bardzo
popularny zwrot młodzieżowy.)
Ale żadnego mega syfu nie rejestruję.
No epic mess, bo
ktoś wstawił na półkę puste opakowanie.
Nie muszę zamiatać. Ani się schylać!
Od tej
pory nie będę wytykać dzieciom lenistwa, kiedy przyłapię ich na upychaniu po kuchni pustych pojemników po jedzeniu.
- Nie ma chrupek? - Kozak sięga do środka i
wylizuje cukier z cynamonem.
- Do może zrobię
dzi owsiankę?
- O tak!
Wyciągam garnek.
- Ale nie taką! Nie chcę old-fashioned
oats.
Chciałam „staromodnie” ugotować
płatki na sypko, w garnku. Z rodzynkami, z jabłkiem, na kuchence.
- Poproszę... „new-fashioned” oats.
Taki produkt nie istnieje. To tylko słowna sklejka Kozaka. Wyszperał już kartonik instant oatmeal i podał mi
do rąk.
- Ja lubię TO! Poproszę dwa paczki.
Może „TO” i lepiej. Nie mam sił na stanie przy kuchni.
Owsiana paćka wkrótce gotowa.
Wrzątek z czajnika zaczyna weń stygnąć i chcę postawić
miskę na stole, ale tam Kozak wcześniej rozlał wodę ze szklanki. Pewnie przy
okazji posilania się resztką popcornu.
Schylam się po szmatę.
Nie ma.
A! Wczoraj wieczorem Kozak rozlał swoje picie. I moje. Potem zmoczył z wanny łazienkę. Ścierki pewnie są tam.
Idę do pralni, bo bliżel. Może została jakaś ścierka
porządnych rozmiarów. Potykam się w przejściu o stertę brudnych ciuchów.
„Dzo za
dureń mi do du wyłożył?”
Sięgam pamięcią wstecz. Tym durniem jest niewyspana,
zasmarkana kobieta po czterdziestce, stojąca obecnie w dwóch różnych
skarpetkach i rozjechanych laczach nad kupką ubrań.
Planowała wczoraj zrobić pranie, bo Kozak nie miał już
ani jednej czystej pary spodenek...
- Mama, wyglądasz jak królowa!
- Ooo... - Rozjaśniam się ze wszech miar ucieszona. Wycieram
znów nos, poprawiam poczochrane włosy, związuję pasek obwisłej
podomki w malinowym kolorze.
Kto by pomyślał! Przetarty ciuch, a nadal potrafi budzić respekt.
- Chodź jeźdź -
mówię. Zamykam za sobą drzwi do pralni.
- Czy ja też mogę założyć moją podomkę?
- Dy masz
szlafrok, ale dobrze...
Idziemy do pokoju Kozaka. Grzebię w jednej części szafy, z drugiej Kozak wyciąga podkoszulek.
Zrzuca z siebie piżamę. Rozmyślił się?
- Proszę majdki...
- Dzisiaj będę chodził bez majtków.
- Bez majdek?
Spodenki masz brudne, włóż chodziaż majdki!
- Nie martw się! Założę czapkę z daszkiem. Będę
elegancki.
I już go nie ma, bo czapka jest w pralni. Jeśli dobrze
kojarzę, czapka jest czysta.
Wlokę się we wskazanym bosymi stópkami kierunku.
Pokasłuję.
W pralni potknięcie, umiarkowane przekleństwo i stękanie.
Kozak zapewne wpadł na brudne pranie, a potem wspiął się na automatyczną suszarkę do ubrań.
Mija mnie za chwilę w czapce na głowie, gnając w przeciwną
stronę.
- Mama! Jaki to jest najgroźniejszy aligator?
???
- Nie wiem - poddaję się bez walki. - Jaki?
- Krokodyl!
I znów Kozak „wyśmignął”
mi z pola widzenia.
- Chodź jeźdź! - przypominam.
Chcę przysiąść na krześle, ale jest mokre. Musi być od
wody, tej rozlanej przez Kozaka, który pożywiał się popcornem. I
batonikiem? Podnoszę papierek. Zgniatam go i chowam w kieszeń. Śmieć ma do towarzystwa zerwaną przez Kozaka gumkę do włosów i złamaną przez
Kozaka kredkę świecową.
Przykucam obok drzwi tarasowych i „tren” peniuaru zamiata niezamiecioną wczoraj podłogę. Ktoś miał
tu posprzątać, ale nie pamiętam kto.
Patrzę przez szybę na półtropikalny deszcz. Od wczoraj raz
leje, raz siąpi i w to mi graj. Nie będę musiała kosić przerośniętego trawnika.
Teraz popaduje równiutko, bo nie ma wiatru. Krople wody
spadają prostopadle do ziemi w cieniuśkich sznureczkach, jakby kto delikatnie przelewał
wodę przez mega sitko o mini oczkach.
Otwieram drzwi i wzrasta szmer wody.
Na jezdni ciche pląsy w kałużach.
Osiedle nadal śpi.
Oprócz mnie i Kozaka, znaczy się. Może kogoś jeszcze.
Zostawiam drzwi rozsunięte, bo od maja nie było tak
przyjemnego poranka. Powietrze wilgotne, lecz prawie chłodne.
Właśnie! W kuchni stygnie owsianka instant o smaku syropu klonowego.
Wołam synka, bawiącego się w najlepsze klockami lego.
Nie może teraz jeść.
Jest zajęty budowaniem Afryki.
Opadam na kanapę. Muszę złapać oddech. I po prostu się nie ruszać.
Co tam nowego w laptopie?
A może coś napiszę?
Pod koniec sklecania niniejszego wpisu, przypomina mi się, że wyglądam dziś jak królowa.
Co z tego, kiedy nie panuję nad sytuacją i kto inny tak naprawdę władzę sprawuje?
O, proszę! Znów spada korona:
- Mama, czy mogę czegoś
zjeść?
Ludu drogi!
- Przedziesz
masz owsiankę...
- A masz lody? W Afryce jest potęęężny upał.
To dlatego lata dziś pół goły, acz w nakryciu głowy!
Dosyć tego biadolenia, Dwórki i Dworzanie!
Nadszedł czas na mega pranie!
Kicham na swe niedysponowanie!
Ps. W tekście wystąpiły następujące angielskie wyrazy:
epic mess [wym. epyk mes] - mega syf/bałagan
no epic mess [wym. noł plus patrz wyżej] - nie ma mega syfu/bałaganu
old-fashioned
oats [wym. ołd-fesziend ołtz] - tradycyjne płatki owsiane
new-fashioned
oats [wym. nju-fesziend ołts] - „sklejka
wyrazowa” Kozka mająca oznaczać owsiankę na szybko
instant
oatmeal [wym. ynstent ołtmiil] - owsianka typu „instant”, na szybko
I witam Dominikę na liście czytelniczej :-)