Grzebałam w
biblioteczce Kozy i ciśnienie mi się podniosło.
Książki stały
równo. Nic z tych rzeczy, kiedy matka wpada czystki robić u dzieci. (Gdy w domu
mnie latem nie było, Koza pięknie poustawiała swoje czytadła, za co pochwała
się należy!)
Po prostu znów
złapałam za „Dzienniki Nikki” - polską wersję amerykańskich powieści dla
„wczesnonastolatek” - Dork Diaries Rachel Renée Russell. Młodsza Koza zaczytywała się w tej serii parę lat temu i na moją
prośbę przysłano mi wtedy tłumaczenie pierwszego tomu.
Zdenerwowałam
się, bo znów stanęły mi przed oczami stracone pieniądze na ten zakup i
przesyłkę. A za stracone je uważałam dlatego, że przekład zaliczam do byle jakich, a
in the long run (w rezultacie) - krzywdzących.
Już na pierwszych
kilku stronach widać, że
1. tłumacz nie zna
amerykańskiego angielskiego lub nie ma dobrego słownika
Tłumaczy „but I figured I couldn’t go wrong” „to i
tak nieźle”.
„I figured” – niesłychanie popularny zwrot
w potocznym amerykańskim – znaczy „dojść do wniosku, że”; „can’t go wrong” znaczy tu mniej więcej „nie rozczarować się”, „nie
ma mowy o rozczarowaniu,” a w książkowym kontekście „nie pożałować zakupu”
(bohaterka komórkę sobie sprawiła). Proponuję więc „ale doszłam do wniosku, że
nie pożałuję zakupu”.
Dalej o telefonie
po polsku można przeczytać, że był „w promocyjnej cenie”. Ale w
oryginale nie ma nic o promocji (sale)
a o wyprzedaży i to końcowej, mianowicie „clearance”.
Taka wyprzedaż sugeruje, że towar nie schodził i trzeba było cenę obniżyć do 70
czy 80 czy więcej procent, żeby po prostu się go pozbyć. I ten żart, że telefon
pochodził ze „spadów” umyka w tłumaczeniu.
Reasumując, punk
2. brzmi: tłumacz nie zna się na realiach rządzących amerykańskim handlem, a
zakupy przecież to sport, który Amerykanie lubią uprawiać najczęściej i na
wiele sposobów. Tu akurat nie powinno się iść na skróty.
3. tłumacz gubi
się w grze słów
„Juicy gossip” w tłumaczeniu to „gorące
plotki”, a „Juicy Couture designer cell
phone” przetłumaczono „Gorący Telefon”. [Tłuste
literki moje.]
Juicy Couture
to markowa
firma i „Gorący Telefon” tego w ogóle nie oddaje.
Gdyby tak przetłumaczyć
„juicy gossip” na „plotki w pikantnym
stylu”, a „Juicy Couture designer cell
phone” na „telefon markowej firmy Pikanty Styl”, zachowana zostaje gra słów
„juicy gossip” i „Juicy Couture”. (I sugestia poprawkowa: pojawiające się wówczas na
stronie 3 nieporozumienie z telefonem można wytłumaczyć np. tak: „powiedziałam
dzwońcie ‘z ploteczkami w
pikantnym stylu na moją nową komórkę’,
a NIE ‘z nowymi ploteczkami na moją komórkę z Pikantnego Stylu’
”.)
4. tłumacz pomija
slang
„I was like, ‘Hello’ ” – witamy w tekście amerykańską plagę językową ostatnich
lat, wyrażenie „I was like”, które
tutejsi nauczyciele próbują tępić w mowie u dzieci i młodzieży! Koniecznie
trzeba oddać to niechlujstwo odpowiednim, innym polskim błędem językowym. Od
jakich słów nieładnie zaczynać w polszczyźnie zdania? „Więc”, „no i”? Na pewno
się coś jeszcze znajdzie. (Pomożecie?) O, na przykład "i". I :-) kiedy
autorka podkreśla u niedojrzałej bohaterki wszędobylski tudzież byle jaki styl
mówienia typowej amerykańskiej nastolatki, w tłumaczeniu odzywa się ona o dziwo
bardzo poprawnie:
„- Halo? –
powiedziałam.”
5. tłumacz gubi
się w gramatyce na poziomie średniozaawansowanym
Na stronie 7 ktoś
woła: „OH. NO. SHE DIDN’T!”
Jedna z
poprawnych wersji tłumaczenia patrząc na kontekst to „NIE! NIE WIERZĘ!” a nie
„O, NIE, NIE ZROBIŁA TEGO!”
„She didn’t” – patrząc od strony
gramatycznej, przedstawia się następująco: she - „ona”
(trzecia osoba) i operator czasu przeszłego prostego „did” plus przeczenie „not”.
Nie ma tu czasownika. Żadnego. Tym bardziej czasownika „robić”.
Przetłumaczenie
powyższego na „nie zrobiła tego” to błąd, jaki robią polscy uczniowie może w
szkole średniej, może w liceum, ale tłumacz? „Nie zrobiła tego” w języku angielskim to „She didn’t do it.”
„She didn’t” jest celowo niekompletnym
wyrażeniem w języku amerykańskim (być może i innym angielskim), bo ma
podkreślić niedowierzanie, a ściślej ten moment, kiedy odbiera człowiekowi mowę
i reszta zdania nie chce przejść przez usta. Jeszcze dosadniejszym „NIE
WIERZĘ!” byłoby nawet rozparcelowanie operatora i przeczenia: „She did not!”. A jak komu „nie wierzę”
nie leży, to niech sobie wstawi „coś ty!”. Opcji jest sporo.
6. tłumacz nie ma
czasu na niuanse, wiem, mało który tłumacz ma, ale zawsze tych smaczków szkoda, szczególnie, kiedy usuwa się humor
„Talk about major HEARTBREAK!” nie jest w
oryginale aż tak melodramatyczne jak to przedstawiono w języku polskim
- „ZŁAMAŁA MI TYM SERCE” (pomijam, że polska wersja w ogóle tu nie trzyma
się oryginału). Zdanie angielskie sugeruje rozczarowanie, ale też ironię, a w
tym kontekscie nawet i złość. Potwierdza to poprzednie zdanie, a
konkretnie wyrażenie „just a stupid
little book”. W ten sposób odezwie się w języku angielskim rozgniewane
dziecko. W dodatku "talk about major
HEARTBREAK" brzmi śmiesznie w angielszczyźnie. A „ZŁAMAŁA MI TYM SERCE” za bardzo śmieszne czy ironiczne nie
jest, stąd prędzej przetłumaczyłabym zdanie jako „Zafundowała mi niezły CIOS W
SERCE!”
Mogłabym dalej
rozprawiać o tym przekładzie, o tym, jak przedstawia się kolejny raz polskiemu
czytelnikowi byle jakie tłumaczenie (wiem, czemu, wiem), ale wystarczy, że
stałam przed gablotką Kozy i trzepałam paluchami po stronicach i że córka musiała
tyrady wysłuchać. Bo przy Kozie, Kochani, to sami swoi - nie wyrażałam się o
nieścisłościach tłumaczenia tak układnie jak tutaj.
Co tu robi w ogóle ten
post?
Kiedy poszłam
sobie ochłonąć, miętoląc w ustach ostatnie złości pod adresem tłumacza, Koza
wzięła książkę do ręki, bo... nic nie działa w marketingu tak skutecznie jak
antyreklama?
I teraz nie wiem, Drogi Tłumaczu, czy w efekcie mam Panu dziękować czy nie.
Bez nagonki Koza czyta rzecz po polsku. Może nie przebrnie przez więcej, niż kilkanaście stron - jak jej matka - ale fakt faktem, że czyta.
A ja jestem w kropce. Czy nagłe zainteresowanie Kozy oznacza, że „nie pożałuję zakupu”?
A ja jestem w kropce. Czy nagłe zainteresowanie Kozy oznacza, że „nie pożałuję zakupu”?
o, może jednak nie będzie tak źle z tym polskim u Kozy?? ;-)
OdpowiedzUsuńtego życzę Tobie i jej :-)
pozdrawiam i jeszcze raz cieszę sie że jesteś :-)
ivonesca
O, cześć, Ivonesco :-) Ja po prostu muszę to dziecko znów do Polski wywieźć. Oby udało się w przyszłe lato. Życzę sobie. :-) I też pozdrawiam i cieszę się, że jesteś.
UsuńMatko jedyna...włos się na świeżo ogolonych nogach jeży...ale znam ten ból. Jaśka książka jakaś Big Nate czy jakiś inny Nate chyba - tragedia! A "she was like" może tłumaczeniowo nie za bardzo, ale denerwująco to "wiesz co?" z wyciągniętym, nosowym "O" - tak z Kaśką pomyślałyśmy! SUPER, super wpis!!!
OdpowiedzUsuńHej, Aniu :-) Daj znać, kiedy i Ciebie zemdli od "was like". A będąc przy "wiesz co", on the second thought, jakby tak głębiej się zastanowić, ma już jednak b. popularny odpowiednik "You know what?" ;-) Więc może przerywnik "nie?" Nie wiem... może konkurs na tłumaczenie "was like" rozpisać. ;-) Pozdrawiam Was!
Usuńeeeeee...już! Zemdliło mnie! Masz rację, tłumaczeniowo, nie za bardzo, ale jeśli chodzi o element wk....ący to bardzo :-)...
UsuńJa jednak chyba zapytam na FB o to "was like" ;-) Bo to element dla mnie maksymalnie "wk...ący". A nie usłyszałam - nie wychwyciłam - co w tej chwili w polszczyźnie "chwaści się" podobnie jak "was like" w amerykańszczyźnie. Hej, jest na mdłości w Stanach bardzo dobry lek: Zofran, ale bez recepty ani rusz...
UsuńObecnie 'w modzie' w naszym kraju: "ogarnij się", jako przerywnika używa się teraz pytającego "tak?", wciąż żywa "masakra" i, co doprowadza mnie do szału wszystko jest "mega". Wiesz: mega ciasno, mega ból głowy, mega zimno a samo "mega" to odpowiednik "zarąbiste", innego mega słowa :))))
UsuńJarecka, OZŁOCĘ CIĘ za te przykłady. Są rozkoszne :-)
UsuńJarecka, "mega" jest super i "masakra" ciagle żywa - zgadzam się...miało być na moim blogu, ale piszę tutaj...Podsłyszane w autobusie: siedzą dwie nastolatki, obie słuchają mega muzyki na swoich mega sprzętach...Jedna zdejmuje słuchawki i podaje drugiej żeby druga posłuchała mega muzy, druga na muzę: "nie nawilża mnie!!"
UsuńNNNNNIEEE! (Więcej chwilowo nie potrafię z siebie wydobyć. Zbyt zarębiste.)
Usuńło matko! tego nie słyszałam.....nawet nie wiem jak na ten tekst zareagować do końca ;-)
Usuńmój nastolatek ciągle "mamo, luz" .....na wszystko co do niego mówię ;-)
pozdrawiam
ivonesca
Hahaha... "mamo, luz" - to tekst wypisz-wymaluj dla mnie ;-)
UsuńDopisuję do listy "Jak zachęcić nastolatka do czytania?" zamówić antyreklamę, wspuścić w zakazany śaiat. Zakazany owoc smakuje najlepiej. Dlatego przestaąlm mówić o szkodliwości TV głośno przy Maksiu, tylko z usmiechem na ustach łączam mu raz dziennie odcinek SAMA strażaka (zaczne się zastanawiać czy nie mowić: O jaki fantastyczny ten TV!). A może na zmywanie naczyń zacznę "nadawać"...
OdpowiedzUsuńA na tłumaczeniach się nie znam... ale wiem, czuję!! nawet znając język kiepsko, że niemożliwe jest tłumaczenie wielu, wielu zwrotów, ale żeby oczywiste rzeczy źle tłumaczyć....!!nie!!! a najgorsze tracić humor...
I że ja o tej antyreklamie wcześniej nie pomyślałam! Widać miało być teraz. Życie uczy w swoim czasie. Powodzenia z dziećmi i telewizorem. Ja nie wypowiadałam się nigdzie o jego szkodliwości, bo dla mnie w pewnym momencie stał się podpórką z polskiego. Na bezrybiu i rak ryba, co zrobisz, "człecze"... :-)
UsuńTrafiłam tu od Eli z Dwujęzyczności i jak tylko znajdę kolejną chwilę będę zaglądać i z ciekawością poczytam więcej. Pod tym postem też się podpisuję. Tłumaczenie nie jest łatwą sprawą, sama się za to wzięłam wczoraj i jeszcze będę musiała przerobić co niektóre zdania (myślałam, że łatwiej mi to jakoś pójdzie). Właśnie humor i to uczucie i myśl przewodnią najtrudniej przetłumaczyć, ale też wolałabym jakby tłumaczący chociaż się przyłożył, a nie tylko tłumaczył jak leci. W sumie to muszę pod własnym postem dopisać, że jak ktoś lepiej by coś przetłumaczył to chętnie przeredaguje.
OdpowiedzUsuńHejka, Dominiko! A z jakiego języka na jaki tłumaczysz? Zgadzam się, że dopiero korekta, edytor, para drugich oczu wyłapuje czasem błędy - też wolę poprawić tłumaczenie niż je "wymodzić" - ale kiedy błędów jest bardzo dużo, to co to za przekład? Prawda, jakie to trudne? Dlatego, kiedy już się na coś denerwuję, to nie spocznę, póki nie znajdę sama lepszego zwrotu, zdania, słowa. "Muszę, bo się uduszę" ;-) Powodzenia z tłumaczeniem! I cieszę się, że blog przypadł do gustu. Pozdrawiam bardzo gorąco z piekarnika jakim obecnie jest Floryda.
UsuńZ angielskiego na polski sobie wzięłam na zadanie. Pozdrawiam z krainy deszczowców, chwilowo bez-deszczowej, cudnie!
UsuńTo tłumacz, tłumacz... Żeby potem się nie tłumaczyć, czemu spóźnione ;-) I tak trzymać z pogodą! :-) Miłego weekendu!
UsuńOj te tłumaczenia! Teraz wszystko robi się po łebkach, na łapu capu i byle szybciej. Czasami zastanawiam się czy aby tekst nie był przypadkiem po prostu wrzucony w Google translate czy coś w tym rodzaju ;-) i potem tylko ciutę zredagowany. Dlatego też staram się kupować i czytać książki w oryginale angielskojęzycznym :-) Szkoda, że nie znam japońskiego, bo Haruki Murakami też chciałabym poczytać w oryginale. A szwedzki? Przydałby się do lektury Astrid Lindgren.
OdpowiedzUsuńŚciskam upalnie (27C w nocy!)
No, ciekawe w ogóle jak się tłumaczy z tak dla mnie obcego języka jak japoński (czy mandaryński) na polski. Czytałam Norwegian Wood i dobrze sie czytało. Cóż pozostaje jak zaufać tłumaczowi, jeśli nie ma się wyjścia. ;-)
UsuńNie rozpłyńcie się w tych upałach!
Jak widze towar z czerwona metka "clearance" to w mojej polskiej glowie slyszse "wyprzedaz koncowa" i usmiech na twarzy. Swoja droga to jest faktycznie sport narodowy:) Ale co sie dziwic jak sie ma co i rusz takie clearence. Przyznam ze zakupy polubilam tutaj. Wracajac do ang to ma bardzo bogate slownictwo i duzo slow w jezyku polskim trzeba tlumaczyc opisowo.
OdpowiedzUsuńViolu, dziękuję za komentarz! Potwierdzasz tylko, że "sale" i "clearance" to nie to samo i że w Polsce jest podobnie: "promocja" to jedno a "wyprzedaż końcowa" to drugie. No właśnie. Jest tu na co tracić kasę. To trzeba przyznać. :-) A gdzie mieszkasz?
UsuńSylabo, mieszkam w Crossroads of America, w IN. Wiem ze Ty na Florydzie ale dla mnie to za goracy stan. Zawsze myslalam ze cieplolubna jestem a teraz przekonuje sie ze lubie chlodniejszy klimat.
OdpowiedzUsuńW Indianie? To pozdrawiam. Mieszkałam kiedyś w Indianie. Jak dalego Ci do Windy City?Ja też zawsze myślałam, że jestem ciepłolubna, ale okazało się, że na Florydzie moja "ciepłolubność" kończy się z majem na pół roku. Pod koniec października, z początkiem listopada znów da się żyć - na pół roku ;-)
UsuńDaleko, jakies 3.5-4h. Gdzie ci sie bardziej podoba w IN czy na FL? Moja cieplolubnosc tez sie konczy w polowie maja ale juz w polowie wrzesnia da sie zyc. W tym roku lato bylo dosc chlodne jak na tutejsze warunki- ja nie narzekalam, przeciwnie, znosnie bylo.
OdpowiedzUsuńViolu, a... to w południowej części stanu raczej jesteś. Gdzie mi się bardziej podoba? Ale mi trudne pytanie zadałaś... Jeśli chodzi o klimat, to już wiesz. Podobało mi się, bo miałam bliżej do rodziny męża z Indiany. Ale za to Polaków jak na lekarstwo (nie było czasu na częste wycieczki do Chicago). Tutaj jest więcej Polaków i z tego powodu powiem, że wolę Florydę. Popieram, że lato in the Midwest, a przynajmniej w niżej położonych Midwestern States było chłodne. (Miałam okazję tego doświadczyć.) I kiedy wszyscy narzekali na pogodę, że za chłodna, tylko uśmiechałam się pod wąsem, bo dla mnie była wspaniała. Jeszcze raz pozdrawiam i życzę za to cieplejszej niż zwykle jesieni!
UsuńSylabo, to mamy cos wspolnego: rodziny mezow w Indianie:) Zdziwilam sie ze masz tam wiecej Polakow. Myslalam ze taka sama posucha jak i tutaj. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńViolu, bo to zależy od miejscowości... Tak sądzę przynajmniej. Ale nie powiem, żeby Polonia się wspólnie zbierała poza jednym kościołem w moim mieście. To nie to pokolenie. "Młodzież" nawiązuje kontakty z tymi, którzych lubi, a nie ze wszystkimi jak leci. Czyli zasada trzymania się razem tylko dlatego, że ktoś mówi po polsku już od dawna nie obowiązuje. :-)
UsuńWlasnie, otoz to- wszystko zalezy od miejscowosci, u mnie jest malo obcokrajowcow ogolnie, a juz Polakow to jest bardzo malo. Oczywiscie, ze znam Polakow , ale wszyscy mieszkaja stosunkowo daleko ode mnie-niestety- bo sama wiesz jak milo jest pogadac po polsku. Wiec sila rzeczy te spotkania sa najczesciej week endowe, ale lepszy to niz nic.
OdpowiedzUsuńViola, fakt, że chce Ci się z kimś spotkać w weekend, żeby pogadać po polsku wiele znaczy :-)
Usuń