Tyle chłamu w sieci, że łatwo się pogubić, ergo radością nieziemską jest wdepnąć na stronę zupełnie nie z tej planety!
Zapraszam do pomocy pod adres Robótka 2015.
Sylaba
Blog o emigracji i dwujęzyczności w polsko-amerykańskiej rodzinie na Florydzie. I pozostałych rodzinnych potyczkach.
piątek, 20 listopada 2015
niedziela, 8 listopada 2015
Lekcja Pięćdziesiąta Pierwsza: W temacie czyste kulturoznawstwo
Pracujemy z Kozą nad artykułem.
Autor, Brytyjczyk mieszkający w Polce, pisze o
przygodach towarzyszących mu w odnalezieniu się w jej kulturze i języku.
Artykuł jak najbardziej stosowny, bo nic nowego donieść
nie mogę, poza tym, że jak wczoraj, tak i dziś Koza odnajduje się bez problemu
w gadżetach, jedynych dwóch zdezelowanych, jakie ma - w kompie i w komórce. W języku
matki - nie.
Aż dziw bierze, że można czytać prawie płynnie tekst z
polskiego Newsweeka, a nie rozumieć w nim połowy wyrazów.
Nie powinnam się dziwić, bo uczyłam obcokrajowców i wiem, że na tym
polega bałamutna uroda polszczyzny, iż raz opanuje się wymowę i z powodzeniem można
przeczytać i menu w pierogarni i sprawozdanie z obrad sejmu. (Inna rzecz, co
się z treści pojmie i co nam z tego zaszkodzi.) Ale zdziwko jest silniejsze ode mnie. Wrodzone.
Po skończeniu lekcji z córką przycichłam. Koza wyjmuje z uszu włożone weń przez chwilą słuchawki.
- A co ty tak posmutniałaś? - pyta po
angielsku.
- Co?
- Czemu jesteś taka smutna? - znów pada zdanie w języku
miejscowym. - Uśmiechnij się. Hej! Mama?
Wykonuję polecenie.
Nie staram się zbytnio i Koza postanawia opowiedzieć mi
dowcip.
- Znasz kawał o cyfrach rzymskich?
O tych samych, których nadal nie potrafi odpowiednio
przeczytać, gdy widzi je w polskich czytankach i o czym pisałam zawczasu? Nie,
nie znam.
- Przychodzi starożytny Rzymianin do współczesnego baru,
pokazuje dwa palce, wskazujący i środkowy i mówi "tyle piw poproszę".
Barman stawia przed nim dwa, a on się piekli o pozostałe trzy... Ha, ha, ha!
Uśmiecham się.
Uśmiecham się.
- No, dałaś się rozweselić - rzecze ona. - Twoje
szczęście, bo już myślałam, że przechodzisz kryzys wieku średniego.
- Czy ty w ogóle wiesz, co
to jest kryzys wieku średniego?
- Wiem. I wiem, że ty swój już przeszłaś. Przez moment
myślałam, że przechodzisz drugi.
- Ja przeszłam midlife
crisis??
- Parę lat temu kupiłaś sobie Kindla, czy nie?
- I co z tego?
- A potem tablet!
- No i co?
- Jedni kupują nowe samochody, a ty chciałaś się
odmłodzić na swój sposób. Czyli czytać, jak większość ludzi inteligentnych.
Pardon, ale tu się Koza myli! Statystki pokazują, że mimo
czarnych scenariuszy, ebooki i tym podobne wcale nie wyparły wydań papierowych.
To tylko 30% rynku wydawniczego. Stara kartka dobrze się trzyma, lecz nie powiem
teraz o tym Kozie, bo nie daje mi dojść do głosu.
- Nie udało ci się pójść z duchem czasu, co?
Nie odpowiadam. Koza miele gębą dalej:
- I teraz Kindle i tablet leżą nieużywane. Ładujesz je chociaż? W sumie, skoro ma już tak leżeć, to tablet
mogłabyś mi pożyczyć.
HA! Niedoczekanie!
- Ty mi lepiej jeszcze raz powiedz, co masz w tygodniu
zrobić z polskiego.
Teraz Koza wygląda, jakby przechodziła kryzys wieku
średniego.
- I po polsku mi powiedz, co masz
zadane - dodaję.
Koza się waha, ale zaczyna dukać.
- Mam wypisać resztę wyrazów, których nie rozumiem.
Takich jak kinder jajko.
- Powtórz po mnie: kinder-sztuba.
- Kinder-sztuba. Jedno i to samo... I ustąpić miejsca
strasznym.
- Star-szym.
- Niech im będzie.
Wzdycham i pytam.
- Co jeszcze?
- Napisać, co ja
wiem o kulturze polskiej. O zwyczajach na święta. Co w Polsce ludzie robią na
przykład w Boże Narodzenie.
- Tak. I uwzględnij Wielkanoc i Wszystkich Świętych.
Tu pada wzmianka o bracie.
- E, mama, a pamiętasz, jak chciał jeść pomarańcze z drzewka na cmentarzu? Mogę o tym napisać? Albo, jak pokłuł się przy jednej krypcie kaktusem? I może dodam imieniny?
- O! Czemu nie? Kapitalny pomysł - cieszę się i z nadmiaru radości skracam poprzednio wydane instrukcje. - Po
zdaniu na zwyczaj wystarczy.
- Tylko po jednym zdaniu? Super! To napiszę to teraz i
będę miała z głowy - Koza myśli pragmatycznie i głośno zarazem. I znów po
angielsku.
Właściwie jest mi wsio rawno, czy odświeży sobie pamięć
teraz, czy jutro. Jest mi to bez różnicy, bo ważniejsze, że dłużej pomyśli o Polsce.
Nie ruszam się od stołu. Udaję, że szukam czegoś
w rozsypanych papierach, żeby pobyć jeszcze obok dziecka. W tygodniu nie mamy dla siebie za wiele czasu. I - nie ukrywam - przyjemnie być świadkiem tego, że Koza jednak potrafi pomyśleć o czymś poza jej wersją problemów dorosłych. Patrzę, jak intensywnie myśli. I myśli. I zapisuje tytuł
pracy na pustej kartce, „Obczaje Polske”.
Subskrybuj:
Posty (Atom)