- Te, „gwiazda”, wiesz, że dużo osób gratulowało ci
sukcesu, kiedy im powiedziałam, że sama przeczytałaś książkę po polsku?
Zero reakcji. Koza maluje białą farbą metalowe pudełko po
miętówkach i zdaje się nie słyszeć, co do niej mówię. Miękkie włosie głaszcze z
wolna pokrywkę od lewej do prawej, od prawej do lewej, od lewej do prawej...
Wycofuję się widząć, że przyszłam nie w porę.
Wycofuję się widząć, że przyszłam nie w porę.
- Wait!
Przystaję, posłusznie czekam. Koza dmucha w mokry akryl,
odkłada pędzel.
- Chcesz wiedzieć, czego dzisiaj nauczyłam się w szkole?
Zawsze! Tylko czego mogła się nauczyć, skoro na Florydzie
przeprowadzane są właśnie stanowe egzaminy końcowe i lekcji jako takich nie było?
- Kiedy skończyłam test, to mi się nudziło. And you couldn’t take
out a book to read. („I nie można było wyjąć sobie książki do
czytania.”) To nauczyłam się na pamięć the
computer keyboard.
- Układu klawiatury?
- No! Posłuchaj! Escape,
F1, F2, F3, F4... – recytuje po angielsku. - Litery też umiem: Q, W, E, R, T,
Y, U...
- O cholipka! Jak długo tak bezczynnie siedziałaś?
- ... I, O, P... Nie wiem... – wraca Koza do polszczyzny
- Pół godziny?
- Aż tyle?
- Relax! I checked
my answers three times.
A właśnie, że się nie uspokoję! Co mi z tego, że
sprawdziła odpowiedzi. Trzy razy. Trzeba było pięć!
- Jak to możliwe, że miałaś tyle wolnego czasu?
- Bo dziś było Reading.
Czyli sprawdzian z czytania i rozumienia treści.
Zapoznaje się uczeń z czytanką na ekranie komputera i wypełnia pod spodem
szereg podchwytliwych pytań typu multiple
choice (pytań dysjunktywnych). I znów delikwent czyta kolejny tekst i
wybiera właściwe odpowiedzi. I tak w kółko przez 70 minut.
Przysiadam na łóżku Kozy lekko podłamana. Ocena z tych
testów w dużej mierze rzutuje na poziom przedmiotu, na jaki zapiszą dzieciaka w
przyszłym roku szkolnym. Wiem, że mowa tylko o gimnazjum, że zawsze tłukłam
Córce do głowy, że nie musi mieć samych „ejz” (A’s - „szóstek”) - byłabym hipokrytką, żeby tego wymagać - że liczy
się rozumienie przedmiotu, że życie to znacznie więcej niż szkoła, tymczasem wyrywa
mi się z ust wypowiedź, którą można zinterpretować odwrotnie.
- Kochanie, Reading
czy nie, zawsze trzeba się przyłożyć do wykonywanego zadania.
- Oj! Mama! Ja lubię testy z Reading. – Koza krytycznym okiem patrzy na schnące pudełko i macza
pędzel w farbie. - Zapomniałaś, że bardzo szybko czytam? Przecież ja potrafię
przeczytać całą książkę w jeden dzień!
„Pod warunkiem, że napisana po angielsku” – dopowiadam
sobie w myślach, bo jak idzie skojarzyć z poprzedniego blogowego wpisu, po
polsku kozine czytanie nie ma nic wspólnego ze śmiganiem po stronicach. Pojawia
się polski alfabet i z Zygzaka McQueena zamienia się Córa w pojazd całkowicie
pozbawiony napędu. Trzeba brać na popych lub na hak. A przed czytaniem na
głos Koza broni się jak przed łamaniem zderzaków bez znieczulenia.
No. To jeszcze raz publicznie ustaliłam stopień zaangażowania
Córki w poznawanie swego słowiańskiego dziedzictwa kulturowego...
- To co dziś poczytasz po polsku?
- Wiedziałam, że to powiesz!
Wiedziała, skubana. Każdy by wiedział, kto by tu z
nami pomieszkał. Jestem powszechnie znana w domu z tego typu zapytanek.
- OK, to co postanowiłaś? – nie odpuszczam, przyglądając
się opanowanym ruchom pędzla.
- Że coś poczytam.
- A konkretniej?
- Zastanowię się.
- Rybcia, niech cię kule biją! Za uniki to medal ci się
należy.
- I learned from
the best – wali Koza bez zastanowienia na ułamek sekundy zerkając w moją
stronę.
Nic nie odpowiadam na to pomówienie, bo pomyliło się
Córce maluczko. Akurat nie ode mnie nauczyła się mistrzowskiego unikania tematu.
Ja przoduję w czymś innym: w generalnym zatruwaniu życia Kozie.
- OK, OK... Żartowałam... – dodaje przepraszającym tonem.
- Ale ja się nie gniewam.
- Nie?
- Nie.
- To dobrze.
Pudełko po miętusach wygląda, jakby je obsmarowano pastą
do zębów. Zadolowolona Córka ponownie dmucha w niejednolite smugi. Zamyka
pojemniczek z farbą, wyciera pędzel w kawałek papieru.
- Aren’t you going
to interview me? („Nie przeprowadzisz ze mną wywiadu?”) Potem nie będę miała czasu. Teraz albo never.
Usłyszałam tylko „teraz albo nigdy” i
mówię, że teraz nie mogę, bo muszę dokończyć robienie obiadu.
- OK, jak nie chcesz, to nie.
- Ale co mam chcieć?
Tym razem słyszę, że chodzi o wywiad.
- Niby z jakiej racji mam z tobą wywiad
przeprowadzać?
- Kiedy tu wszedłaś,
to powiedziałaś do mnie „te, ‘gwiazda’ ”. A „gwiazdy” myślą tylko o sobie i
robią, co chcą. Przykro mi. I to jest
dlaczego masz pięć minut. A potem - zapomnij. Muszę posprzątać w pokoju, bo
powiedziałaś, że jak dzisiaj nie sprzątnę, to się wykatrupisz. I muszę sprzątnąć w samochodzie, na
moim siedzeniu, bo zapomniałam to wczoraj zrobić i jak ci się przypomni, że
zapomniałam, to mam przyrąbane. I na
dodatek muszę czytać po polsku. Co tak na mnie patrzysz? Sama mi przed chwilą
kazałaś. Więc decyduj! Jestem tą „gwiazdą”, czy nie?