Klub Polki na
obczyźnie rozpisuje się właśnie w temacie „co do garnka” i jako członkini
poplotkuję dzisiaj o miejscowym jedzeniu. Pominę jednak to, co nie jest
tajemnicą, mianowicie ani
1. o jakich porach
jadają Amerykanie,
2. że mają w
zwyczaju przynajmniej raz w tygodniu stołować się rodzinnie poza domem,
3. że
przeciętnym, pojedynczym, amerykańskim daniem restauracyjnym mogą się swobodnie
podzielić dwie dorosłe osoby lub
4. że nie ma
takiej potrawy, która pojawiłaby się w menu każdej lokalnej restauracji.
Jedzenie
w Stanach to kolosalne ekstrema smakowe i odżywcze, bo tak samo, jak roi się
tutaj od tanich fast foodów, tak i nie brak wysokiej jakości produktów z
certyfikatem eko i co jadalne, a co nie zależy li i jedynie od gustów i przyzwyczajeń
grup etnicznych zamieszkujących dany region lub część miasta.
Przysłowiowe
„smacznie i tanio”, czyli to, co "Sylaby" lubią najbardziej, jest podyktowane nie samym kodem pocztowym, ale panującym tam
klimatem. A w cieplutkim klimacie Florydy na uprawnym lądzie świetnie radzą
sobie od pięciu wieków sady cytrusowe.
Pomarańcze
są „w sezonie” prawie cztery pory roku poza najgorętszą częścią lata – lipcem i
sierpniem i symbol tego owocu chlubnie ozdabia standardową stanową tablicę
rejestracyjną.
(Fotka nie moja. Znalazłam ją TU.)
Te cytrusy na Florydzie często tańsze są od ziemniaka (dla zainteresowanych - również wyhodowanego regionalnie; jego zbiory przypadają tylko na wiosnę) i gdybym miała podać ich cechę charakterystyczną, to powiedziałabym, że tutejsze pomarańcze to sam słodki sok w cienkiej skórce. Owoc wcale nie musi być duży, żeby wycisnąć z niego prawie pół szklanki soku i zrobił z tego użytek przemysł spożywczy.
Pomarańcze (już bez skórek) lądują w kartonach lub w butelkach.
A co można zrobić
z sokiem z pomarańczy wyciśniętym „prosto do szklanki”?
Można zrobić z niego marynatę. Mąż się w
niej lubuje, szczególnie, gdy utopi w niej piersi kurczaka.
A
przygotowuje to danie tak:
Miesza w
misce
2/3
szklanki świeżo wyciśniętego soku z pomarańczy
2 łyżki
miodu
3 małe
ząbki czosnku (najlepiej zgniecione przez praskę, ewentualnie drobniutko
pokrojone)
1 ½ łyżeczki suszonego tymianku (lub 1 łyżkę posiekanego świeżego)
2 łyżeczki
startej skórki pomarańczy
Dodaje Chłop
3-4 piersi kurczaka (bez skóry), upewnia się, że są całkowicie pokryte
marynatą, nakrywa naczynie i odstawia do lodówki na 1-4 godziny.
Potem
kurczaka wyciąga i z lodówki i z marynaty, doprawia solą i pieprzem i grilluje
ok. 6-8 minut po obu stronach (czyni to albo na grillu z prawdziwego zdarzenia,
albo na patelni do grillowania).
Kiedy
kurczak się ostudzi (ok. 5 min) poda go z michą młodych listków sałaty, w
której są też pokrojone na małe cząstki
3
pomarańcze,
1 szalotka
oraz 1
pomarańczowa słodka papryka
A całość
jest zlana tym cytrusowym sosem vinaigrette:
2 łyżki
oliwy extra virgin
1 łyżka
białego octu winnego
¼ szklanki
soku z pomarańczy
1 ząbek
czosnku
sól i
pieprz do smaku
I goście do stołu...
(Przepis i
fotka pochodzą z ksiażki Simply Salads
Jennifer Chandler)
Wracajac do sklepu spożywczego, oprócz
cytrusów, na stoiskach owocowo-warzywnych Florydy mnóstwo innych śladów tropików: korzenie buraka, selera i pietruszki zastępują
kiście tanich bananów (niecałe pół kilo za około 60 centów) i plantanów (tylko
niesmacznie wyglądających bananowych kuzynów).
W zależności od pory roku pojawia
się więcej lub mniej awokado, mango, ananasów, papaji, karamboli oraz melonów o
miąższu zielonkawym (honeydew - czy zna ktoś polski odpowiednik?),
łososiowym (kanatalupa) lub ciemnoróżowym (arbuz).
Nie brak
winogron i borówek. I kilku gatunków wyżej wymienionej pomarańczy oraz
grejpfrutów i mandarynek.
I ten rewir
florydzkiego „spożywczaka” bądź targowiska rekomendowałabym bez trzech zdań,
choć okroiłam go do kilkunastu produktów.
Gdyby
nadarzyła się okazja, poleciłabym zajrzeć na półki wyłożone paprykami, a nie
tak, jak ja, niepotrzebnie długo krążyć wokół nich bez przekonania. Mimo
wywieszki z informacją o stopniu ostrości każdego rodzaju papryki zeszło kilka
lat zanim wzięłam do ręki np. dużą, spiczastą poblano.
A szkoda,
bo po spróbowaniu okazało się, że nie jest ostrzejsza od rzodkiewki, a tej tu,
niestety, per mój gust – jak na lekarstwo.
Na swe usprawiedliwienie dodam, że odstraszało mnie sąsiedztwo papryczki habanero, o której wyczytałam, że zawiera
olejki posiadające do 350 tysięcy SHU w skali pikantności Scoville’a, czyli, że
nie poleca się rozcinania warzywa bez zakładania rękawiczek i okularów ochronnych.
I bez przeniesienia czynności na zewnątrz.
Po krótce, Floryda
to raj dla frutarian i wegan. Wegetarianie mogą przebierać w warzywach, zbożach,
fasolkach, orzechach i serach. (W te ostatnie najlepiej zaopatrzone są, jak
zwykle, sklepy ze zdrową/importowaną żywnością.)
Dla
gustujących w smakach „nadmorskich” –
„prze bardzo” – są i ryby i frutti di
mare.
Ci, którzy wolą
steka, bez trudu zamówią go w odpowiednich restauracjach. (Mój Luby Mąż
posłużyłby listą takich punktów gastronomicznych, ale kazałam mu odczepić się od
mojego posta kulinarnego, który ma uwypuklić, co najbardziej „florydzkie”, a
nie „ogólnoamerykańskie”.)
Kiedy trwa sześciomiesięczne lato, poza ranną kawą czy herbatą nie chce
się tutaj pić nic gorącego. Prawdę rzekłszy, przez cały rok ciepłej herbaty w
miejscach publicznych nie uświadczysz (poza rzadkimi restauracjami). Z reguły
na całym Południu Stanów podaje się za to mocną herbatę z lodem. Pije się ją
przez słomkę, w wysokich tumblerach. Takich jak do wody przynoszonej gratis do
posiłku. Przy czym lodu ładuje się w naczynie prawie po brzeg.
Ponieważ w
upały z ochotą na gotowanie i pieczenie bywa różnie, chętniej składa się dania
na zimno. Osobiście wyciągam przepis na meksykańską sałatkę z mango, czarnej
fasolki, awokado i „natki” kolendry. I soku z limonki. Lekko dosładzam np. łyżką miodu. Schładzam godzinę, dwie w lodówce... Pycha!
Hm...
Jak się
rzekło w słowach wstępu, wszystko jest kwestią gustu i na widok onej
sałatki Córka marudzić zaczyna, że „małe bobki” (czarna fasolka) podobnoż spadają
z widelca. Koza dobrowolnie nie jada pietruszki i jej pokrewnych, a ja i
tak podstępnie Kozie liście wciskam, chociaż ona woli ziemniaki. (Zawsze mnie się przy okazji tego dania spyta, czy nie zostało ich czasem od
wczoraj.)
Luby
sałatkę je i chociaż twierdzi, że świetna, nie mam pewności, czy mówi tak, bo
wypada, czy boi się, abym nie poczęstowała go wzrokiem, jakim tasuję Kozę po
jej prośbie o ziemniaki. A Kozak je,
bo mu Mężo podstępnie przed obiadem obiecał w nagrodę lizaka.
(Nie znają
się! Naprawdę nie znają się na tym, co świeże i
smaczne... co prawie prosto z drzewa i z
grządki.)
Na sam
koniec, żeby nie wyszło, że Floryda nie słynie z pojedynczej, lokalnie
powstałej potrawy, dodaję, że słynie. Jest nią Key Lime Pie [wym. kij lajm paj] z Key West, czyli z samiutkiego
ogona półwyspu.
Key Lime Pie to bardzo słodka
tarta z nadzieniem ze skondensowanego mleka, żółtek, soku i skórki limonki. (Przepisy,
również po polsku, dostępne są w sieci. Oto jeden z nich)
Niektórzy
lubią deser „ulepszyć” nakładając na niego przed podaniem bitą śmietanę. Inni
pieką tartę dodając na górę masę bezową.
Gdyby
chciało się Wam deser upiec bez warstwy bezowej, pozwólcie, że zaproponuję wówczas i opcję „lodową”. Co zostanie poporcjować
w kawałki średniej wielkości ciastka i
zamrozić.
Jak znalazł
na deser po sałatce z mango!