sobota, 22 grudnia 2012

Zima


Wyszłam wczoraj późnym wieczorem przed dom. Zadarłam nerwowo głowę ku gwiaździstemu niebu. Rozejrzałam się po wyciszonej ulicy pulsującej wzdłuż dachów świątecznymi lampkami.
Tym to dobrze – pomyślałam. – Wszystko im jedno, że nadchodzi koniec.

Zacisnęłam poły ortalionowej kurtki, posłuchałam suchego szelestu palmy i przykucnęłam przy krzaczastych Pentas lanceolata.

Wreszcie ten pozorny spokój wydarł z mej piersi westchnienie, a me usta niespodziewanie wyrzekły niecenzuralne słowo (wybacz mi, ojcze duchowny!).

Cóż, żywot tych i innych sadzonych przeze mnie kwiatów i tak w tym roku przeszedł moje wszelkie oczekiwania. Wiedziałam, że każdy raj ma swój kres i – nomen omen - trzeba będzie w końcu pożegnać się z łagodną, par excellence cudowną jesienią.

Przedwczoraj, w dwudziestu siedmiu stopniach Celsiusza, białe kwiatki  Pentas wyglądały tak jak poniżej:





A dzisiaj rano, po kilku godzinach w temperaturze minus dwa czort wie czego mogę się spodziewać na klombie.

Jeszcze nie wyszłam szacować zniszczeń, bo muszę zjeść śniadanie, a widzi mi się chlebek z pomidorkiem. Z własnego krzaczka, który mam dosłownie na wyciągnięcie ręki, bo wtargałam z Mężem do domu donice z krzakami pomidorów jak tylko osuszyłam łzy po śnieżnobiałym kwieciu. 

I teraz koło kanapy pachnie mi szklarnią dziadków, a z tym zapachem walą zewsząd wspomnienia. Na nadchodzą Wigilię - daleko od Polski - będą jak znalazł.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz