czwartek, 8 listopada 2012

Pod groźbą rękoczynu

Kozak z Kozą skoczyli sobie do oczu.
- Zostaaaw! – krzyczy Córka.
- To jest moje! – wyje Syn.
- To nie jest twoje! Dostałam to na urodziny!
- Ja dostałAm!
Nie wtrącam się od razu do kozo-kozaczej polityki wewnętrznej. Jestem bardzo zajęta - oglądam telewizyjny kocioł powyborczy. Plus trzeba dać szansę pokojowo rozstrzygnąć narastający konflikt.
- Jak mi nie oddasz, to powiem mamie!
- Nie zabielaj mi!
Cóż... O ugodowym rozwiązaniu raczej nie ma mowy. Zanosi się wręcz na pogorszenie... Wypisz wymaluj zaostrzony wyborami obecny polityczny klincz! Jednak jeszcze nie interweniuję, czekam na „Mama, powiedz mu coś”.
- Mamaaa! Powiedz mu coooś!
Wyłączam rozgorączkowane pudło. Szukam stopami papci przy kanapie. Podnoszę się niechętnie, aby zarządzić rozejm. Wlokę się w kierunku sprzeczki i coraz wyraźniej słyszę, że Koza jest wściekła jak osa. Zaczyna się jąkać.
- Oddawaj… bo… bo ci... bo ci dam... ryja!
Nie całowanie ma teraz na myśli, lecz zupełnie nie wiem, co w takim razie za moment nastąpi, ponieważ Córka Brata nie bije. Tyle rozumu ma. Ale czy amerykańscy politycy wkrótce nie pójdą na noże? Nikt gwarancji na ponadpartyjny kompromis mi nie da. I to mnie dziś martwi. I chociaż nie zamierzam przerwać domowego impasu klapsem, myślę, że dorosłym republikańskim i demokratycznym „nieustępliwcom” należało by po jednym strugnąć.
Namierzam potomstwo i zatrzymuję się za plecami Kozy. Nie wygląda, żeby którekolwiek z Dzieci miało ochotę wyciągnąć rękę na zgodę. Na pewno nie to starsze i rzekomo mądrzejsze. Zacisnąwszy pięści, Córka wysuwa brodę do przodu i dosłownie beczy:
- To mojeee!!! Oddawaj mi w końcu, bo bryja!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz