sobota, 27 października 2012

Witaj nowy dniu...

Wcześnie rano Kozak materializuje się przy moim łóżku.
- Mama, mój bzusek chce jeść.
Taksuję zaspanym wzrokiem czerwone cyfry zegara. Majaczy szósta jeden.
- Ciiii... jeszcze jest noc... powiedz brzuszkowi, żeby z godzinkę poczekał, tak? Idź spać, kochanie...
- Bzusku, jesce pocekaj... – oddala się głosik Syna.
Przekładam się z boku na bok. Podsypiam. Kozak wraca.
- Mama, mój siusiak chce siusiu.
Nie muszę otwierać oczu, żeby potwierdzić panujące nadal egipskie ciemności, ale muszę wypełznąć spod kocy. Pełen pęcherz Kozaka to poważne zagrożenie dla hotelowej pościeli. O materacu nie wspomnę.
Siadam powoli. 
Z trudem unoszę powieki. 
Wlepiam wzrok w elektroniczny zegar na nocnym stoliku. Szósta cztery? Czy piąta? Piąta. Piąta cztery. 
- Dobrze, zrobimy siusiu, ale musisz być cicho... – proszę Syna szeptem.
Nasłuchuję, czy Koza poruszyła się na sąsiednim łóżku, z którego właśnie wylazł Jej Brat. Nie... Córa jak zwykle śpi jak zabita. Małżonek delikatnie pochrapuje na poduszce obok.

Kozak się postarał. W milczeniu podreptał za mną do przypokojowej łazienki i dał sobie ściągnąć bez zbędnych ceregieli dół od piżamy. Siadł na wysokim sedesie. Załatwił interes, powstrzymując się od konwersacji i bezszelestnie zeskoczył na podłogę. Najciszej jak umiał nacisnął spłuczkę, po czym natychmiast nakrył sobie dłońmi uszy.

Niecałe dwa galony wody z łomotem Niagary przelały się przez muszlę klozetową. Zadudniło, zagulgotało, zasyczało. I jakby decybeli było mało, Kozak wrzeszczy, nadal zaciskając uszy rączkami:
- Mama, zobac, jak cicho spłukałem!

2 komentarze: