niedziela, 14 października 2012

Budząc się do życia


Naliczyłam cztery dni częściowo litościwej pogody, kiedy po wyjściu na zewnątrz słońce nie pali do szpiku kości.

Nareszcie ulga - mamy jako tako rześkie poranki.

Tak przyjemnie wertować niedzielną gazetę w fotelu za domem i nie sprawdzać co chwilę, czy ktoś nie zostawił otwartych drzwi tarasowych (czy nie ucieka z domu chłodne powietrze). Drzwi mogą sobie bezkarnie stać uchylone.

Co za luksus podjechać do sklepu bez polowania na cień na parkingu. Nie wracać z zakupów spoconą w nagrzanym aucie.

A jakie wieczory...

Wypuszczam się na spacer przed osiemnastą i w nocy nie musi nas chłodzić klimatyzacyjny nawiew. Wystarczy sufitowy wentylator.

Ponieważ po pięciu miesiącach garaż stracił status nagrzanego piekarnika - nuże, domownicy, do roboty! - nastały wczoraj jesienne porządki: 

zerwaliśmy pajęczyny 
rozebraliśmy zakurzone składowiska rupieci 
wymietliśmy zasuszone, miniaturowe jaszczurcze korpusiki. 

Anolisy brązowe – drobne jaszczurki, a więcej nich wokół domu niż ptaków – zawsze znajdą szparkę, przez którą zdołają wślizgnąć się do budynku, skąd potem nie potrafią wyjść.






Uratowaliśmy przed miłością Kozaka malutką rzekotkę (wygląda na Pseudacris nigrita verrucosa, Florida Chorus Frog). Również musiała zabłądzić do garażu, ale całkiem świeżo. Wynieśliśmy przerażoną na ocienioną rabatę.





W ramach sprzątania po lecie wyczyściłam też narzędzia ogrodnicze.
Może jeszcze dziś, może jutro zabieram się za sadzenie petunii. 
Trzeba korzystać z nadchodzącej ładnej pogody.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz