piątek, 14 grudnia 2012

Błędne koło...

Idzie „Gwiazdka” - czas, kiedy często odradza się wiara. W Boga, w człowieka, w trudne przedsięwzięcie. A mnie – odwrotnie! Kusi dać za wygraną...

Czy Koza naprawdę musi mówić po polsku?

Pytam, bo mam czasem ochotę rzucić lekcje w diabły i zaszaleć. Urwać się do kina, z choinki, do kumpeli, wskoczyć na rower, zawrócić, bo siodełko obluzowane, kazać mężowi coś z nim zrobić, zamknąć się z książką nie w ubikacji, ale - jak przystało na normalnego czytelnika - w pokoju, z wygodnym siedzeniem pod pupą...

Albo przydałoby się zrobić porządek w bardzo ważnych szufladach, bo nie domykają się od prac i laurek obu pociech, od starych pamiętników, nut i listów (tworów z czasów, kiedy pisało się odręcznie lub słało wydruk ze znaczkiem na kopercie). 

Poprzestawiałoby się książki ze stert na półki, zajrzałoby się bez pośpiechu między kartki pierwszego tomu z brzegu, zaśmiałoby się, rozczuliło, zamyśliło, pobiegło podzielić się kilkoma zdaniami z Kozą...

Odśmiechnęłaby się Córka błękitnymi oczami. Tak wdzięcznie, jak tylko ona umie...
- A teraz powiedz mi to po angielsku, marmolado, żebym zrozumiała.


2 komentarze:

  1. Dzięki za słowa otuchy.
    Jesienne przesilenie (jest co takiego?) swoje robi. Ale, jakem „Marmolada”, jeszcze trochę pociągnę.

    OdpowiedzUsuń