Za każdym razem, kiedy w kierunku Florydy zmierza
huragan, uspokajam sąsiadów, że będzie dobrze. Uspokajam, bo błogosławieni,
niosący pokój, a mnie aktualnie bardziej niż zwykle potrzeba wszelkich
błogosławieństw.
Ostatni miesiąc obrodził zepsutą sedesową spłuczką, niedziałającą zmywarką, groteskową pomyłką sklepu meblowego, co zdeformowało jedną trzecią mojej
ulubionej kanapy, szwankującym internetem i pęknięciem ramy okiennej (nie można
teraz otworzyć okna w pokoju Kozy, a koziarnię polecałabym czasem przewietrzyć).
Kozakowi zaś wybuchł pożar w mikrofalówce i zaglonowała nam
się grubo rura wylotowa od klimatyzacji, a to wyłącza agregat. A ja nie mam
żelaznych nerwów. Nie chciałam się absorbować Irmą więcej niż musiałam.
Przyglądam się Irmie nie od wtorku, kiedy wybuchła w Orlando panika, a od
niedzieli, 3-go września. Nie wiem, co mnie siekło, żeby dokumentować przy okazji rozwój
sytuacji, tym bardziej że - jeśli połączyć słowa forecast (prognoza) i uncertain (niepewna) pod załączonym poniżej obrazkiem - nie
można było przewidzieć dokładnej trasy ani siły uderzenia. Że przypomnę,
najgorszy scenariusz to piątka, potem czwórka, trójka - aż do najłagodniejszej
jedynki w skali Saffira-Simpsona.
źródło: weather.com
Niepokoiłam się Irmą, choćby lichą jedynką, z bardzo osobistego powodu: zepsuły
nam się w zeszłą sobotę drzwi wjazdowe do garażu. Pękła jedna z metalowych
sprężyn. Poszła z takim hukiem, jakby w panele pieprznął od zewnątrz pijany
kierowca. Dobrze, że samochód jakim jeżdżę stał na podjeździe, bo byłabym
uziemniona - nie wyjechałabym z garażu.
Inaczej mówiąc, w zeszłą niedzielę pojawiło się w mojej głowie pierwszy raz
pytanie, czy zdążylibyśmy ewentualnie naprawić drzwi przed równie ewentualnym
nadejściem ostrej zlewy. Nie chciałabym, aby fruwające cokolwiek rozbiło szybę,
wygięło blachę lub podrapało lakier bardziej niż dzieci (Kozak usunął trochę
farby z maski kuchennym śrubokrętem, a syn sąsiadów - taborem, co go raz
wcisnął między karoserię a półki w garażu). Choć jeden samochód musi być
bezpieczny, bo w Stanach auto jest przedłużeniem ręki. I nóg. Niedaleko się bez
czterech kółek dostanę.
Jeśli chodzi o rozważania o samym huraganie, to akurat myślałam o Teksasie.
Houston miało problem. Dopiero co przeszła przez miasto wichura z deszczem. Lecąc po łebkach danych, wskutek huraganu zalanych zostało ponad czterdzieści tysięcy domów. Zniszczone zostało
milion samochodów. Odbudowę przeciętnego domu
jednorodzinnego szacuje się na trzysta tysięcy dolarów, a większość osób
dotkniętych potopem nie miała ubezpieczenia powodziowego. (Ja też nie mam,
prawdę mówiąc. Pocieszam się w każdym razie tym, że według rządowych map mój
dom nie stoi na terenach zagrożonych zalaniem, gdzie poziom wody zatrzyma się
dopiero na metrze wysokości.)
W poniedziałek trasa Irmy była daleka od przesądzonej. Może dlatego
spokojnie, bez kolejek, zatankowałam samochód i dokupiłam, co uznałam, że w
razie braku prądu będzie potrzebne. Dla ścisłości dodam, że w garażu, w skrzyni
z najkleką camping/hurricane trzymamy baterie, turystyczną
kuchenkę gazową, zupy w puszkach, latarki itp. Zazwyczaj przeglądam zawartość
pudła jeszcze w maju, bo okres huraganowy w Stanach zaczyna się pod koniec
wiosny. Nie musiałam teraz szaleć z zakupami.
Wtorkowe symulacje komputerowe podyktowały jednak dzisiejszy, piątkowy
scenariusz: Irmę należy potraktować poważnie i w Stanach.
źródło: weather.com
W mig zabrakło wody butelkowanej i chleba foliowanego. Został tylko chleb w
zamrażarkach i tzw. świeżopieczony. (Ten
pierwszy mógłby się rozmrozić; ten drugi - zbyt szybko zeschnąć.) Zniknęły z półek
puszki. Ku memu zdziwieniu rozeszły się nawet konserwy eko, dwa razy droższe
niż pozostałe. (Panika huraganowa dźwignią handlu, ale w nerwówce zapomniano
kompletnie, że można przegotować kranówkę i odstawić w pojemnikach lub zamrozić
sobie w woreczkach foliowych. Ta zamrożona jest fajna, gdy nie ma prądu, czyli
i klimy. Jest wtedy zimna woda do picia.)
Ktoś we wtorek narzekał na chaos w Walmarcie (sklep à la Carrefour), komuś nie podobał się
przedwczesny brak benzyny, próby windowania cen, lecz nie ma wiele reguł bez
wyjątków. Nie wszyscy we wtorek wyglądali na zmartwionych. W starym
volkswagenie, skręcającym na stację benzynową, dostrzegłam zza szyby dwóch
śpiewających chłopaków po dwudziestce. Wyglądali na niegrzeczne wersje Josha Grobana. Po deskach do surfingu zamontowanych na
dachu ich samochodu nie trudno było się domyślić, że łowcy przygód wybierali się w
kierunku przeciwnym niż większość na Florydzie - nad Atlantyk.
Czy będę się ewakuować?, pytano mnie w środę.
Niestety, nie dysponuję taką sumą pieniędzy, żeby się ewakuować. Linie
lotnicze podniosły we wtorek ceny biletów. A gdy Jet Blue wprowadził później
opcję jedynych 99 dolarów za lot, niewielu było chętnych ze względu na zbyt
odległe miejsca proponowanej podróży.
Natomiast wyjazd autem z Florydy, szczególnie gdy już ewakuuje się południe
półwyspu... Kochani! Kto nie jechał przez florydzkie równiny, niech wie, że
taka ucieczka odbywa się tylko dwoma szybkimi arteriami, jedną przez Orlando. W
popłochu, jaki trwa od kilku dni, pasy tych autostrad w kierunku północnym
przypominają miejscami parkingi. Ruch odbywa się dostatecznie ślamazarnie, żeby
odstręczyć kolejnych zmotoryzowanych od wyjazdu. To dlatego wczoraj wieczorem
gubernator Florydy zarządził zamknięcie wszystkich szkół publicznych. Nie, żeby
dzieci były bezpieczne na dzień przed nadejściem huraganu, ale po to, żeby było
jak najmniej pałętania się po zakorkowanych drogach przez ewakuujących się
tubylców i turystów.
Poza tym w środę musiałam zadbać o Kozę. O jej leki. Poszłam do apteki
raniutko, zaraz po otwarciu, ale odprawiono mnie z kwitkiem. Ze względu na
ilość nagłych zamówień kazano wrócić po południu.
Poza tym huragan może zawsze nas ominąć, myślałam. Ale wczoraj na mapce
pogody Irma zdecydowanie lizała jęzorem już całą Florydę.
źródło: weather.com
Nie umiałam się tym przestraszyć jak należy, za późno też przypomniałam sobie o workach z piaskiem, bo po kilku dniach zabiegów
(np. wykłócania się z firmami montującymi drzwi garażowe, że nie chcemy wymiany
całości tylko jednej sprężyny), Luby Mąż zwolnił się wcześniej z pracy i pół
dnia sam montował nową część i drzwi nie tylko naprawił, ale i wyregulował.
Wczoraj wieczorem, pierwszy raz od soboty położyłam się spać bez ciężaru na
klacie, chociaż bardzo się bałam zawieruchy z pogranicza czwórki.
Zeszłoroczny huragan był trójką, a nabroił.
Dzisiaj rano serce podwójnie podskoczyło z radości. Przypomniały mi się
naprawione drzwi, uff! samochód w garażu, a ranna prognoza pogody
pokazała to: dwójka na wysokości Orlando.
Nawet niech
będzie, że akurat będzie to trójka w dwójkę przechodząca, tyle spokojnie
wytrzymamy. Tj. jak sprzątnę jutro wszystkie donice z roślinami stojące wokół
domu. I wniesiemy stolik z tarasiku, i krzesła, i wentylator, i dywan, i tamtejsze
donice. Ma zacząć lać i dmuchać jutro, w sobotę wieczorem. I jak naprawimy
klimatyzację, która pół godziny temu, a trzeci raz w tym miesiącu, przestała
działać, kiedy noc za oknem.
Ps. Chciałam jeszcze rozwiać pewien mit, powtórzony wczoraj przez znajomą z
Polski. Mit dotyczy nazewnictwa huraganów.
Opinia zanotowana np. w jednej z książek pani Grocholi, implikująca, że każdy huragan musi mieć
imię żeńskie nie jest błyskotliwa a downright be! Wręcz nieładna, bo nieprawdziwa. I krzywdząca
a) wobec huraganów noszących imiona męskie (np. Harvey - to ten, który
dopiero co zalał Houston)
b) wobec huraganów ponadgenderowych (np.
Baker, 1950 r.)
c) wobec huraganu nazwanego ze względu na dzień, w którym wystąpił (Labor
Day, 1935 r.)
Umówmy się, że pominiemy całą rzeszę nienazwanych, niespodziewanych, przez to
najtragiczniejszych w skutkach (np. hurgan w Galveston, w Teksasie w 1900r.).
No to jutra!