Ale najpierw o
przeprowadzce w USA. Dla przykładu z Cincinnati do Miami. Uważam, że ma swoje
plusy. Oczywiste to te, że zimą pod spodniami salcefixów nosić nie trzeba i że
nie płacisz podatku stanowego. (Dla jeszcze niewtajemniczonych: od nabijania
stanowej kabzy na Florydzie są turyści, więc dlatego nie lubimy huraganów, bo
odstraszają nam ważnych płatników podatków.) Lecz przeprowadzka to również trauma, głównie dla portfela, więc po tanie duperele do mieszkania zahaczysz o Walmart, królową
supermarketów. Naprawdę nie ma co po innych sklepach latać. Nieoficjalne
przysłowie os mówi, że jeśli czegoś nie ma w Walmarcie, to znaczy, że tego nie
potrzebujesz.
W molochu jest i
żarło, ale większość Amerykanów woli jedzenie z sieciówek desygnowanych głównie
do celów sprzedaży produktów spożywczych. Na Florydzie nie ma tej samej sieci
spożywczaków, co w Ohio. Kroger, nomen
omen rodem z Cincinnati, nie sięga tak daleko na południe. W tej części
kraju rządzi sieć Publixa. A to dla nowo przybyłego oznacza, że musi się
pożegnać z szybkim wejść i wyjść. Trzeba cierpliwie i długo tworzyć nowe
przyzwyczajenia, ucząc się nie tylko, gdzie co leży w nowym sklepie. Należy się
także rozeznać jakiego sortu to asortyment. Bo ile można przepłacać za
ogólnokrajowe, rozpoznawalne marki?
To, w którym
stanie mieszkam, wiele przesądza, więc dobrze wiedzieć, ruszając z Cincinnati
do rzeczonego Miami, czy będzie się płacić stanowy podatek VAT (General Sales
Tax) i jakiej wysokości? (Jest o połóweczkę procenta niższy niż w Ohio: 6.65%.)
Żeby zrozumieć lokalne
media, lepiej się dokształcić przed zmianą zamieszkania. Nie, że planuję zaraz
łamać prawo, ale np. nie szkodzi wiedzieć, ile procent wyroku trzeba odsiedzieć
na Florydzie, zanim ewentualnie wypuszczą. (Odpowiedź brzmi tyle samo, co w Ohio,
85%.)
Do którego
tygodnia wolno na Florydzie usunąć ciążę? Do 24-go tygodnia. Czyli jest inaczej
niż w Ohio, nie do płynnego momentu, gdy płód stanie się zdolnym do
samodzielnego życia.
A propos dzisiejszego Dnia
Weterana, pytanie w temacie, czy żołnierz czynnej służby wojskowej tudzież
rezerwista może liczyć na ulgi ustawowe?
Może! W stu
procentach! (W Ohio do 50%)
A czy wolno tutaj
słać SMS-y zza kierownicy?
Nie. Panuje tu
taki sam zakaz jak w Ohio.
A ile na
Florydzie elektorów?
O tym za chwilę.
Ustalmy, że stan
stanowi nierówny. Sąsiedni może mieć inne priorytety niż mój. Nie wypada, mieszkając w Południowej Karolinie, twierdzić, że wiem na pewno, co martwi
Johna Doe w Wisconsin, a co rajcuje Jane Roe w Arizonie.
Ale zanim
zaczęłam poznawać tej kraj, faktycznie myślałam o nim jak o jednolitej plamie
na mapie. Poza urokami turystycznymi, między jednym miejscem a drugim widziałam
tyle samo różnicy, co Amerykanin między "ć" i "ci". Czyli żadnej.
Dopiero przeprowadzki
ze stanu do stanu skorygowały moje myślenie. Dziś wiem, że każdy z nich jest w
praktyce samowładny i nie przez przypadek. Z tym zamysłem powstało państwo
związkowe o nazwie Stany Zjednoczone a nie, "Ameryka", kraj o nazwie
niewskazującej na odrębność i podział terytorialny. Naciągając analogię, bliższe
mi dziś USA jako "Unia Europejska", gdzie większość mówi tym samym
językiem.
Każde terytorium,
poza prawem federalnym, ma własne regulacje, powielane w innych stanach, gdy
sprawdzone. I owszem, niestety, ta różnorodność potrafi być niezrozumiała i
upierdliwa. Wracając bowiem do przykładu przeprowadzki, aby prawnik czy
nauczyciel wykształcony w Ohio mógł pracować w na Florydzie, musi zdobyć
licencję lub certyfikat tutejszego stanu. Dopóki tego nie zrobi, jest wśród
palm zawodowym emigrantem.
Stany z założenia
miały być unią osobnych terytoriów, nie monolitem. Dlatego tak silne tu
przekonanie, że "mój jest ten kawałek podłogi" i o wolności
wszelkiego pokroju mówi się, kłóci i śpiewa. Ponieważ w ostatnich miesiącach
dużo było gadaniny i wrzasków, omówię śpiew, bo to moje hobby. Można? Popularne piosenki
patriotyczne liczy się tu w dziesiątkach i utwory te rozbrzmiewają i poza
Stanami. Wade in the Water poznałam
jeszcze jako członek chóru akademickiego w Polsce. Dziś w amerykańskich podstawówkach
śpiewano The Lights of Freedom z
okazji Dnia Weterana zaproszonym na fetę gościom. I nie wymienię powodów, dla
których wzruszam się przy Born in the USA
i Change Is Gonna Come. I Freedom! '90. Ostatnie to dzieło
George'a Michaela. Wiem. Na inny temat. Ale zostawiam. Ma wolnościowy tytuł, a
dziś przecież 11 listopada. Nie zapomniałam.
Aby każdy stan
mógł zachować autonomię, ojcowie
założyciele kraju postanowili, że wybory na prezydenta będą miały charakter
pośredni. Ten system utrzymał się do dziś, bo i dziś większości nie uśmiecha
się sytuacja, gdzie o prezydencie 50 stanów miałyby decydować w
głosowaniu bezpośrednim najbardziej zaludnione: Kalifornia z prawie trzydziestoma
dziewięcioma milionami, Teksas, Nowy Jork, Floryda, Pensylwania, Illinois itp.
Każdy stan głosuje
osobno, aby miał możliwość obrony własnych interesów. Bo problemy bogatej Kalifornii
są zupełnie inne niż wiele gorzej sytuowanej Alabamy.
System pośredni
to taki, że na kandydata, jaki w danym stanie wyprzedzi pozostałych w listopadowym
głosowaniu powszechnym (popular vote),
czeka automatyczna nagroda. Są to wszystkie głosy elektorskie przypisane temu
stanowi (electoral vote). Elektorzy,
na Florydzie jest ich 29, to lokalni działacze społeczno-polityczni. Dziś
powoływani przez partie polityczne na kilka miesięcy przed wyborami
prezydenckimi. Partia, jaka swoich elektorów wystawia, liczy na to, że nie dadzą
plamy. Że będą głosować w grudniu na tego kandydata, który w ich stanie wygra w
listopadzie. A jeśli nie? Do tej pory taka wpadka zdarzyła się pięć razy. Ale nigdy
do tego stopnia, żeby brak subordynacji miał realny wpływ na efekt końcowy.
Jeśli przyjąć, że
każdy stan do pewnego stopnia jest państwem w państwie, dopiero wtedy zaczyna
się rozumieć ten system wyborczy. I dlaczego, wrzucając dane z popular vote do jednego worka, gdy
dodane razem, mogą nieznacznie odstawać od głosów Kolegium Elektorów.
Hillary Clinton
ma te zasady w małym palcu, bo zajmuje się polityką od lat 70. I czego by
o niej nie powiedzieć, a nie ma co ukrywać, trochę by się znalazło, to nie można jej
zarzucić, że nie rozumie, jak działa amerykański system wyborczy. Właśnie
dlatego spokojnie zeszła z placu broni i nie maszeruje z protestującymi po
ulicach. Chodzą natomiast słuchy, że jej córka, Chelsea Clinton być może wystartuje do
Kongresu.
Póki co, skupmy
się jednak na teraźniejszości i niech mnie piorun trzaśnie, jeśli kłamię. Mój siedmiolatek,
Kozak, spokojnie bawi się obok klockami lego.
- Co budujesz -
pytam z grzeczności.
- Trump's wall...
- Co???
Kozak podnosi głowę. Zaglądam za pomeckane szkła okularów. Nie wiem, czy wie, co mówi.
- Kto ci
opowiadał o murze Trumpa? Co ci przyszło do głowy?
- To taka zabawa
- odpowiada syn. - Bawiliśmy się w nią na dużej przerwie.
- Zabawa??
- Udawaliśmy, że
mamy mur. Dotąd. - Ramię uniosło się na trzy stopy nad podłogą.
- I byliśmy Meksykanami. Śpiewaliśmy sobie The Lights of Freedom i go sobie przeskakiwaliśmy. Wiesz, jak było
fajnie? It was... Było... - Szuka przymiotnika. - Legendary!
Bardzo fajnie to wytłumaczyłaś! I zgadza się, że każdy stan to osobne państewko chociaż tutaj u nas chyba nie tak bardzo. No ale my tutaj to trochę inaczej... Tak czy siak, wydaje mi się, że mimo, że każdy sobie w swoim stanie to jednak prezydent jeden i każdy głos powinien się liczyć jak w każdym innym kraju a nie jakieś tam zasady z osiemnastego wieku. Jakoś tak nielogicznie trochę...No ale przyznam, że się na polityce nie znam więc już się przymknę...chociaż nie całkiem, bo właśnie piszę mój wpis o wyborach. Nie będzie tak mądrze i politycznie poprawnie jak u ciebie :-)...
OdpowiedzUsuńRozumiem Twoje wzburzenie. Zeszło mi wiele lat, siedząc tutaj, a w zasadzie przemieszczając się za pracą po Stanach, zanim zaczęłam kumać, o co w tym wszystkim biega. Ponieważ zaś w dodatku są dwie partie u koryta, mniej więcej co 4, 8 lat, w zależności od zaangażowania w jedną z dwóch politycznych wizji Ameryki, będą tacy, co będą rozdzierać szaty, a drudzy wydawać okrzyki radości. A potem na odwrót.
UsuńOtoz to... co 4, 8 lat tak sie dzieje, wiec, jedynie co mi przychodzi do glowy to "move on". Tzn rozummiem ze daja upust frustracji i szukaja podobnych np na fb co ich poklepia po plecach...Czy u Kozaka w szkole byly mock election? U mojej byly mock election, ale po co to nie wiem, moim zdaniem za male dzieci,
UsuńNie. W tym roku nie było. Ostatni raz robiono je kiedy Obama był kandydatem. Uważałam już wtedy, że to poroniony pomysł. W tym roku zrobiono wybory na prezydenta szkoły, co ma już jakiś sens. "Mock elections" - przedstawianie podstawówkowiczom (do lat 11-tu, jeśli dobrze liczę, do piątej klasy) programów kandydatów na prezydenta kraju i wysyłanie na "niby głosowanie" na terenie szkoły jest stukniętym pomysłem już samym w sobie. Dzieci nie głosują w faktycznych wyborach prezydenckich z oczywistych powodów i robienie z pierwszoklasisty na siłę rozumnego obywatela, dojrzałego do polityki jest durne i tyle. Niepotrzebnie tworzy się animozje między dziećmi.
UsuńDokladnie, dzieci przychodza do szkoly i powtarzaja co mowia rodzice w domu, nic przeciez innego nie wymysla w tym wieku.
UsuńNa szczescie u mojej nie bylo zadnych spiec na tym tle, nie wiem, moze ich nauczycielka umiala to sprytnie rozegrac.
A tych protestow to nie rozumiem, wygral i juz. Takie sa zasady wyborcze, ktorych i tak nie zmienia. Tak samo nie wierze ze tutaj bedzie kiedykolwiek sluzba zdrowia publiczna. Nie ta mentalnosc. No moze millenials cos zmienia, bo oni maja faktycznie inna mentalnosc, nie sa tak nastawieni na prace. Ale poki co to w najblizszych latach dostep do sluzby zdrowia jest i bedzie ciezko oplacanym przywilejem a nie podstawowym prawem. To samo studia. Nie wiem jak tobie ale np nam po Obamacare ubezp poszlo z 200 procent w gore, troche nawet wiecej, ale juz nie bede darla o to szat. Ciesze ze sie ze po tej reformie jeszcze mnie stac na ubezp heheheheh.
Protesty chyba trzeba położyć na niewiedzę millenials. I brak zahamowań. Jeśli ktoś jeszcze raz chce głosować, będzie mógł, za 4 lata. (Ewentualnie za dwie kadencje, o ile Trump przetrwa.) Nam też poszło ubezpieczenie w górę. Póki co da się przeżyć, ale tendencja rosnąca niepokoi. Przypuszczam, że zamieszanie, jakie spowodowała reforma (Affordable Care Act, pot. Obamacare) to jeden z powodów, dla których ruszyli do wyborów ci, co nie głosowali przez ostatnich 8 lat.
UsuńPowiem szczerze ze sama drze na slowo reforma zdrowia, bo boje sie ze nas stac nie bedzie na lekarzy. A sluzba zdrowia tutaj to tez temat rzeka. Spryt w wyciaganiu bajonskich sum i zawilosc systemu przechodzi moje najsmielsze oczekiwania. Tego sie nie widzi dopoki nie zaczyna sie cierpiec na choroby przewlekle.
UsuńZawiłości systemu dawno zaprzestałam rozplątywać jak inne tajemnice systemowe ;-). Do tego trzeba mieć kwadratową głowę. Skupiam się właśnie na chorobach przewlekłych ;-)
UsuńHo ho ho, ale wykrakalam, przyszdl nam nowy plan na nowy rok. Wiec zeby placic tyle ile teraz placimy, a naprawde placimy sporo, to musimy ograniczyc sie do narrow network. Jednym slowem, w wakacje na wyjezdzie, bron Boze chorowac, miec liste szpitali i placowek do ktorych mozna sie udac. ( w sumie Castlight mozna sprawdzac. Niestety moj rodzinny nie lapie sie na ta liste.
UsuńDziekuje bardzo za takie proste i klarowne wytlumaczenie tego elementu amerykanskiego prawa wyborczego :)
OdpowiedzUsuńCała przyjemność po mojej stronie :-)
UsuńCiekawy artykuł, nareszcie bardziej to wszystko rozumiem.
OdpowiedzUsuńDzięki :-) Ja też. ;-)
UsuńPrzydał mi się bardzo ten wpis, bo szybkie i niedokładne wytumaczenie amerykańskiego systemu przez francuską telewizję, wprawiło mnie w osłupienie i jednocześnie poczułam się kompletnie zapgubiona. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że stany są takimi małymi państewkami w państwie, ale te wybory i ich zasady, były mi kompletnie nieznane.
OdpowiedzUsuńDzięki!
A to się cieszę, że się przydało. :-) Polecam się na przyszłość. :-)
Usuń