Mój post wypada
jako jeden z ostatnich i trudno dorzucić po miesiącu wpisów cokolwiek
oryginalnego. Powiedzieliście prawie wszystko, Drodzy Klubowicze. I ja zresztą też wspominałam wcześniej na swoim blogu o tym, z czym się wyrastało i czego żal. Np. o małosolnych zwierzałam się tutaj.
Pisząc o Stanach błędem byłoby nie zawęzić pisania do konkretnego regionu, więc i tym razem trzymam się niektórych odcinków Florydy.
Dziś będzie o plażach publicznych.
W telegraficznym skrócie - na polską plażę
zabrałabym stąd:
1. czyste, darmowe szalety
przy parkingu
2. prysznice nie
tylko w budynku z WC, ale przy samym zejściu z plaży
3. nawet u
szczytu sezonu przestrzeń wokół siebie, żeby nie wyglądała jak patchwork: mój
brzeg ręcznika przy sąsiadów kocykach
oraz
4. wyglądającego,
że miło, lecz bez przerostu formy nad treścią pana porządkowego w
kąpielówkach. I o te kąpielówki się głównie rozbija. Zafundowałabym polskim
panom amerykańskie plażówki, a mowa o stroju z nogaweczkami do pół uda.
Żadnych ciasnot w kroku uwidaczniających ichnie „klejnoty”.
Luz proponuję i w tym rewirze.
Na florydzką
plażę zabrałabym:
1. obiadową jadłodalnię,
żeby czekała na mnie przy zejściu z plaży - nie musi być w tym samym budynku, co
WC i prysznice ;-)
2. trochę
kamlotów lub parawanik, aby można było przynieść nad wodę laptopa i nie
martwić się, że gdy zawieje wiaterek, piasek zniszczy sprzęt
3. skarpę spod
Chłapowa.
Dodatkowo
4. w wyznaczonym
miejscu oceanu przeciętną temperaturę 27 stopni Celsjusza opuściłabym do tej w Bałtyku.
Żeby można było sobie schłodzić w wodzie jaki napój i nie tachać przenośnych lodówek.
Punktów miało być
pięć i oto obie piątki:
Na purytańską,
amerykańską plażę zabrałabym polskie gołe dupcie małych dzieci. Nie mówię o ekshibicjoniźmie,
tylko o tym, żeby bez łamania niepisanych reguł można było na widoku dzieciakowi
pieluszkę czy gatki zmienić i pośladki wywietrzyć. Żeby dupcia była dupcią, a
nie, jak tu się straszy, potencjalnym obiektem pedofila. Żeby mogła sobie pobiegać
w swej naturalnej odsłonie chociaż przez moment, nie wywołując zgorszenia.
Wreszcie na
polskiej plaży poprosiłabym o amerykańskie niegapienie się na ludzia. Zaleciłabym
zastosowanie zasady Keep your eyes to
yourself - „ślepia przy
sobie”. Wystąpiłabym z
petycją o nie gałowanie na innych, szczególnie, że niektórym z nas społeczeństwo już dawno przylepiło etykietkę odbiegających od normy.
Zabrałabym ze sobą wszędzie poza Stany amerykański model tłumu: jesteśmy razem, ale uprzejmie osobno,
w razie jakim ktoś pomoże, ale póki plażujemy, czujmy się swobodnie. Niechże nikt
nikomu wzrokiem w paradę nie wchodzi.
Patrzmy sobie za to do woli pod nogi. :-)
:-) pieknie napisane - buziaki - Sylabo!
OdpowiedzUsuńHej, Aniu! Dziękuję. Odwiedzałam ostatnio Twój blog, matko "walcząca". Trzymajcie się i powodzenia Tadeuszkowi! Cieszę się, że znalazł się Wam czas na krótki sen ;-)
UsuńWcielo mi komentarz. Sylabo, czyste ubikacje i to nie tylko na plazy ale tez w sklepach i w parkach!!! Duzy plus na korzysc Ameryki. Poza tym, private space- tego mi tez brakuje w Polsce. A tutaj to swiat mi brakuje: najbardziej Wszystkich Swietych i Wielkanocy.
OdpowiedzUsuńViolu, mnie też... też mi brak tego, że Wszystkich Świętych nie ma (co roku boleję tu na blogu - chyba w zakładce Halloween po lewej). I Wielkanoc. Jakby jej nie było... Kiedyś malowałam ze znajomym Czechem wydmuszki i trochę nam to poprawiało humor. Ale i tak czuliśmy się jak spiskowcy, a nie jak ogół ;-)
UsuńJa tez boleje nad tymi Swietami. Juz sobie wyobrazam jak wszedzie sa znicze, wience, jest kolorowo i ladnie -a tutaj mam kosciotrupy i jeszcze nadmiar slodyczy u dziecka. My malujemy wydmuszki w klubie polskim. Ale na serio- Wielkanoc tutaj to jakby jej nie bylo, wszystkie sklepy otwarte, zreszta sama wiesz o co mi chodzi. A jesli chodzi o te kapielowki, to usmialam sie.Iles tam lat temu, jeszcze jak bylam nieswiadoma tych roznic kulturalnych- moze nawet jeszcze mieszkalismy w PL, ogladalismy film "Meet the Fockers". I jest tam scena jak Ben Stiller wchodzi na basen w kapielowkach obcislych. Oczywiscie moj maz smial sie bardzo z tego widoku. Ja wtedy jeszcze nie wiedzialam ze w USA nikt tak by sie nie pokazal...
UsuńHahahaha... Święta racja! Przypomniałaś mi tę scenę basenową z filmu (jak i cały film). Pamiętam, że płakałam ze śmiechu, kiedy gościu "doił kota". A wracając do świąt... właśnie ich nie ma (Wielkanoc). Zresztą jak i 1-go listopada. Bez tradycji odległość do Polski szczególnie daje się we znaki...
UsuńJedna z moich ulubionych komedii. A lubisz "Dumb and Dumber" ? Ja ogladalam to z kilka razy- a naprawde nie chcialam tej komedii nawet ogladac, a potem po prostu zalewalam na tym filmie. Znam cale cytaty na pamiec i nie moge sie doczekac czesci 2.
UsuńA widzisz, Jim Carrey mnie denerwuje. :-( Nie lubię go jako aktora. I dlatego nie oglądałam nawet "Dumb and Dumber". Padłam przy "The Little Miss Sunshine" - mam na myśli the dramatic climax, punkt kulminacyjny filmu. I chyba muszę film znów zobaczyć. Genialnie pojechano po archetypach amerykańskiego społeczeństwa. Widziałaś ten film? Świetny!
UsuńJa za nim tez nie przepadam, ale w "dumb and dumber" nie przeszkadza mi.
UsuńOgladalam ten film, ale dosc dawno temu i pamietam ze podobal mi sie ale slabo go pamietam- musze go obejrzec jeszcze raz i zobaczyc jaki teraz bedzie odbior.
A co do Halloween to czytalam Twoj post z zeszlego roku: nic dodac nic ujac.Powalil mnie na kolana tekst: "gustowny cmentarzyk w ogrodku." LOL
No właśnie... już znów robi się "gustownie" w okolicy ;-) LOL Ale ponieważ w tym roku Wszystkich Świętych przypada na sobotę, odbiję sobie te ochydzieństwa halloweenowe. Zrobię rodzinę taki "wypad" na najpiękniejszy miejski cmentarz (o roślinności piszę, bo wiadomo, nagrobków tu nie ma w zasadzie do podziwiania) i tak długo będziemy spacerować i świeczki zapalać i wspominać najbliższych z tej drugiej strony życia, że mnie Halloween popamięta!
Usuńa pana co chodzi po plaży i rymuje o jagodziankach? :) bez niego nie ma plaży :P
OdpowiedzUsuńKasiu, zaintrygowałaś mnie. O jakie rymy "jagodziańskie" chodzi? Jest jakieś youtube może na ten temat? ;-)
Usuń:) Plaża w Deerfield Beach przeżyła nie jedno z nami :D - no i niezapomniane wtorki dla starszych - lubiłam wtedy przychodzić i oglądać jak pląsają w rytm muzyki pogardliwie patrząc na młodość...plaża ta była miejscem spotkań, wielu rozmów i nawet rezurekcji - byłaś? Pięknie, wyciągnęła mnie kiedyś Gabriela o 4 rano...ciemność, szum oceanu, zapach kawy i o świcie Alleluja - podobało mi się. Niemniej były też frustrujące momenty :) ale ponieważ mnie już tam nie ma, nie będę sobie psuć wspomnień :D - tekst na 5 z plusem:D
OdpowiedzUsuńPięć z plusem, mówisz? ;-) Ale... w starej skali ocen? ;-) LOL Dobra, poważniej - nie byłam w Deerfield Beach. O rezurekcjach na plaży, kiedy potem - MATKO JEDYNA - akurat nad wodą wstaje słońce nie słyszałam. No proszę... Na takie rezurekcje koniecznie z aparatem trzeba się wybrać ;-) Bardzo oryginalnie tamtejsza katolicka parafia sobie poczynia :-)
UsuńA ja nad Bałtykiem lubię zbierać bursztyny i małe muszelki :)
OdpowiedzUsuńŚwietne zdjęcie z tą dużą muszlą!
Bursztynu nigdy za wiele mi się nie udało pozbierać. Za to kolorowe szkiełka... ;-) A fotka właśnie mi do tekstu przypasowała, to dawaj, wkleiłam ;-)
UsuńAmen siostro :-)!!! Po amerykańsku wyplażowałam się tylko kilka tygodni, ale zgadzam się z każdym punktem!!
OdpowiedzUsuńAmen indeed ;-) Jeszcze sobie pewnie poplażujesz i pamiętaj, topless tylko frontem do dołu ;-)
UsuńJa właśnie sobie poplażowałam na hiszpańskich plażach i z tego co piszesz, nie najlepsze to miejsce dla Amerykanina. Tam na każdej plaży legalny jest naturyzm i wierz mi: ludzie z tego korzystają. Zwłaszcza emeryci...
OdpowiedzUsuńEmeryci? Hm, niby nic co ludzkie... Ale poczucie estetyki chyba jednak we mnie się ciut buntuje ;-)
Usuń