poniedziałek, 23 września 2013

Lekcja Trzydziesta Dziewiąta: Na plus czy minus?

A gdyby tak odwrotnie?
A gdyby tak trochę pośmiać się ze mnie?
Ze mnie uczącej dziecko języka polskiego?

Do tej pory „Koza to”, „Koza tamto”.
A moja polszczyzna?
Niestety, pozostawia wiele do życzenia.

Interpunkcji analizować nie będę, bo ziewniecie.
Literówki – normalka.
Lecz raz mało brakowało, żebym, przykładowo, zamiast „egzystencjalnie” napisała „egzystencjonalnie”, a „wiekopomne” - „wielkopomne”.

Zeszło trochę, zanim ponownie dotarło, że „na co dzień” to nie dwa wyrazy a trzy.
A w Lekcji Trzydziestej Ósmej to naprawdę się już popisałam. Przez kilka dni „protokół” kłuł w oczy „u” otwartym.

I jak w obliczu takich wpadek mam skrytykować Kozę, kiedy pisze „krul”, „krulewicz” i „krulewna”?

Lecz wszystko ma swoje granice i jak zwykła hipokrytka nie wytrzymałam. Powiedziałam, co myślę o tym nonszalanckim zapisie, przemilczając najważniejsze: że ta pisownia to porażka. Dziecko nic nie zapamiętało z regułek z zeszłego roku szkolnego. 

Koza, jak to Koza. Odparła niedbale: „Chilax, matka.”

Mam sobie wrzucić na luzik.
I nie mam być taka sztywna w regułach, bo one są po to, by je łamać – uzupełniła po angielsku.

Łatwo jej mówić.

Z drugiej strony chyba ma ciągle prawo do świata, gdzie istnieją kryteria i normy bez których da się żyć i musi być jej o wiele łatwiej poruszać się w realiach jeszcze nie do końca rozdzielonych przepisami.
Ciekawe, że z jej perspektywy nadal wiele „się da”. 
Da się odkręcić, podmienić, wyjaśnić, przywrócić, otworzyć.

Każda pętla na szyi jak każde „ó”, bez wyjątków, da się wymienić na „u”.

14 komentarzy:

  1. Chilax, Sylaba... ;)
    Ja u siebie sprawdzam posty kilka razy przed publikacją a dopiero jak już wylądują w sieci widzę kwiatki, jakie w nich nasadziłam... Nie zawsze mogę poprawić od razu, a jak nie zrobię tego natychmiast, to... jak ze wszystkim...

    A polska języka jest trudna. Grunt to żeby mówiła po naszemu, a pisanie- edytor poprawi ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i właśnie się "czilaksuję". Poprawna pisownia przecież to nie wszystko...

      Usuń
  2. ja to juz mistrzynia bykow jestem , i niedbalstwa jezykowego - ja tak sobie mysle , ze albo nie bede w ogole pisac , albo bede z bledami i kropka :-D jak przyjmiesz postawe pomiedzy perfekcja i mna , powinno byc wszystko ok :-) - Koza ma racje - daj troche na luz - juz i tak bardzo duzo z Koza robisz - nie zniecheccie sie zbyt duzymi wymaganiami - ja tez mam sukces - ostatnio Mlody zgodzil sie pobawic ze mna w "dom u babci i dziadka" i powiedzial po POLSKU - dzien dobry mamusiu :-))) pozdrowienia serdeczne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie niewinne "dzień dobry, mamusiu", a serce mamusi roście... Cieszę się!

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. a został usunięty, bo opublikowałam go przez "omyłkę" dwukrotnie...

      Usuń
  4. To ja już się nawet nie odzywam bo byków narobię...:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A wiesz, co ciekawe, ja cudzych nie widzę (na ich blogach np.). Tylko własne.

      Usuń
  5. Uczenie dziecka drugiego jezyka to kawal ciezkiej roboty. Jeszcze nie zaczelam, a juz sie trzese ze strachu co to bedzie! Zwlaszcza, ze slowenski jest tak bardzo podobny do polskiego, ze moje bledy juz dawno przestaly byc tylko ortograficzne. Mam problemy ze skladnia! Ale trzeba sie bedzie jakos zabrac za siebie i isc do przodu.
    A ty mozesz byc z siebie dumna!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie. Czeka Cię trochę inna perspektywa - uczenie języka podobnego do polskiego. Nie wiem sama, czy to lepiej czy gorzej...

      Składnia? O, witaj "w klubie". Przypadki mi się czasem już mylą... Albo nie mogę sobie przypomnieć liczby mnogiej rzadko używanych wyrazów.
      Ale co tam.

      Trzymam za Was kciuki... Myślę, że jeśli będziesz miała możliwość zapuszczać się ze "słoweńskiej krainy" do Polski, to będziesz miała o wiele lepsze sukcesy ode mnie.

      Usuń
  6. Haha, moja mama wysyła mi mejlem listę z błędami, które robię w notkach, a przecież nie wychowywała córki dwujęzycznej ;) Kiedy byliśmy z D. w Polsce, on miał zresztą dużo satysfakcji, słuchając jak ona mnie ciągle mechanicznie poprawia (nie opanowałam niestety przez całe życie "oba, oboje, obydwa, obydwoje", używam na chybił trafił, nie wiem, taka skaza) i tak to autorytet nauczyciela upadł na bruk ;) Tak więc też chyba zastosuję się do trafnej rady Kozy i zaczynam "czilaksować".
    A metafora z pętlą "ó" na "u" jest... chapeaux bas !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś Ty! Tobie mama też robiła "edycję tekstów"? Myślałam, że to tylko moja miała takie zacięcie.

      Sprawdziłam w gÓglu ;-), co to za dwa słówka francuskie tak ładnie mi tu wpisałaś. Bardzo pochlebne, wychodzi na to. Merci beacoup :-)

      Usuń
  7. Oj, już nic nie mów/pisz! Ostatnio była u mnie koleżanka z Polski i co rusz to poprawiała moją polszczyznę. Nie wytrzymałam i choć przyjechała do nas na trzy tygodnie, to po tygodniu wywaliłam ją z domu! (powodów było kilka :-) ). Nie przeczę, że mieszkając od lat z dala od Polski mój język polski zszedł na psy, ale bez przesady ...
    Teraz ja poprawiam polszczyznę moich dzieci, a one mój chiński :-)
    Jakiś czas temu uczyłam Jaśka jak rzeczowniki odmieniają się przez przypadki - to dla niego czarna magia. A dzisiaj przerabialiśmy odmianę czasowników :-) .

    OdpowiedzUsuń
  8. No widzisz... ta językowa symbioza się przydaje. Nie ukrywam, że kiedy zapomnę lub nie znam angielskiego słówka w pierwszym odruchu biegnę do Kozy...

    OdpowiedzUsuń