niedziela, 10 marca 2013

Słowo daję, nic nie piłam!


Nadszedł czas na przeprosiny - nie odpowiedziałam dotąd oficjalnie ani Amarancie, ani Żanecie, ani Anecie na ich nominacje blogowe.

Uwierzcie mi, że moje milczenie nie wypływa z wybujałego „ego”, ani z żadnego innego rodzaju zarozumialstwa. Pogubiłam się po prostu, bo blogosfera mnie przerasta, a mój czas na przyjemności niezmienie wykazuje tendencje „kurczące”. 

Amaranto – Elżbieta Bennet z Dumy i uprzedzenia Jane Austin, stawiająca swoją rodzinę na pierwszym miejscu, dbająca o jej dobre imię, trzeźwo oceniająca swoje możliwości i ramy społeczeństwa w którym się wychowała, wbrew niemu wewnętrznie niezależna - przez co nietypowa; żaden szczyt piękności, natomiast w gębie niczego sobie... pierwotnie nieszczęśliwa przez własną głupotę, w końcu spełniona dzięki ustępstwom... i jak zakochana, to na umór - taką siebie widziałam za wczesnego okresu młodości. Z dojrzalszych wiekiem bohaterek nie przychodzi mi na myśl żadna pojedyncza (szczególnie współczesna) postać, z którą czułabym nić wiążącą. (Może nie czytam odpowiednich książek? Pewnie tak! I na pewno za mało, bo obowiązki wchodzą w paradę ;-)

Żaneto – Twój blog-pamiętnik to jak pudełko pocztówek. Zapominam, że w jednym miejscu jesteś. (Wszystko przez ten Twój zdolny aparat fotograficzny ;-) Dziękuję Ci jeszcze raz za wyróżnienie. Dla Ciebie - w trzech słowach o sobie... Hm... Nic nowego poza tym, co na blogu wyziera nie powiem: lubię się „pośmiać, poprzytulać i pozamyślać” (wieści kwalifikujące się na wysok z wanny ze słowem na literę „e” na ustach to nie są, ale są szczere).

Aneto – na większość pytań, które zadałaś chyba odpowiedziałam między wierszami, a być może nawet i wprost np. tutaj lub tutaj. Na dwa zapytania z Twojej listy odpowiem w tym wpisie.

Czy oprócz pisania bloga, masz jakąś pasję?/Czy w byciu matką naśladujesz swoją mamę?

Nie myślałam o pisaniu bloga jako o rozwijaniu osobistej pasji i trudno mi powiedzieć, czy traktuję go jako rodzaj hobby. Z całą pewnością to rodzaj słabości, a wiem to na pewno, kiedy ktoś mnie tu za coś pochwali. 

Parafrazując samą siebie z poprzednich postów, skusiłam się na publiczne "pisadło", bo wydało mi się ciekawym środkiem mobilizacji do podtrzymywania języka polskiego w rozmowach z dziećmi, mieszkając na obczyźnie. Blog to tylko próbna forma narzucenia sobie regularności w pracy z Kozą.

Jeśli zaś chodzi o naśladowanie Mojej Mamy, to zauważyłam ostatnio, że tak jak Ona tworzę wokół siebie składowiska „nadczytanych” książek. Tylko u Mamy zawsze trzymały się kilku konkretnych miejsc, a u mnie leżą sterty i „stertetki” na każdej płaskiej przestrzeni (poza podłogą, ścianą i sufitem)... I czas z tym skończyć! (I upstrzyć i podłogę i ściany i sufit... Żartuję!)

Teraz jeszcze życzę Nam wszystkim, żeby Nas czytano. Bo czyż nie o to chodzi? Każdy człowiek chce być wysłuchany. (A ja jeszcze sobie życzę, żeby nad moim blogiem się zaśmiano.) 

Cóż... spuszczając nieco z tonu, przyznam, że dobrze sobie zdaję sprawę, jak całkiem śmiało i irracjonalnie sobie poczynam. Zamiast np. skupiać się nad wiedzą nadprogramową, dzięki której moje dzieci mogłyby „wybić się ponad przeciętność” i „zagiąć równieśników”, uczę moją dwójkę języka, który im się w życiu najprawdopodobniej do przeżycia lub lepszej samooceny w Stanach nie przyda. 

I samo to rozeznanie, że nie spełniam się w tak pojmowanej roli nowoczesnego rodzica, że dobrowolnie wykluczam się z edukacyjnego wyścigu szczurów jest dostatecznie frustrujące. 

Wasz uśmiech nad Kozą lub Kozakiem łagodzi moją wewnętrzną szamotaninę i tak też odbieram Wasze nominacje – jako wsparcie dla „rozbitka”, kiedy ten nie ma pewności, że właściwy kurs na życie obrał.
   
Jeszcze raz składam Wam ogromne podziękowania za wyróżnienie bloga łańcuszkową nominacją (i chyłkiem wycofuję się z kolejnych "łańcuszków"). 
Naprawdę mi było przyjemnie!

Dziękuję za Wasz czas. 
Za dobre słowo. I to nie byle jakie, bo w języku polskim!

Szklanice w górę za języki ojczyste! 
Za klawiaturę i łącza internetowe!
Za tych, którzy potrafią za uszy wyciągnąć, rękę podać i bezinteresownie pomysł zapodać na tych łączach!

Nadstawcie pyska, bo będę całować! 

36 komentarzy:

  1. Ja nadstawiam z cholernie zimnej Danii... a i nie będę miała nic przeciwko jak przyślesz trochę słońca z Florydy... bo ja już tutaj przemarzłam do szpiku... miała być wiosna, a jest minus i śnieg... i na domiar złego piździ jak w Kieleckim!

    A tak w ogóle, to nie ma za co Kochana =) Dziękuję za miłe słowa.... Ja lubię zaczytywać się w Twoim blogu... chodź czasami mam zaległości i nie jestem na bieżąco to jednak zawsze czytam każdy jeden post... A poprzytulać się też lubię.... aha, jestem fanką Kozy i Kozaka ;) Możesz im to przekazać ;)

    Pozdrawiam cieplutko! Buziaki ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słuchaj, spakowałabym to światło, te pastele i tę odżywającą zieleń i polazłabym ja na pocztę... A tu masz ci los. Nie da się... Z tym przekazywaniem pozdrowień Kozie np. musiałabym się zastanowić jak... Ona nie ma pojęcia, "że ja" i "co ja" tu o niej wypisuję w miejscu publicznym ;-)

      Usuń
    2. Hahaha, a co będzie jak się Koza tego polskiego już naumie???
      i wędzie na mamuśki bloga i zacznie czytać???

      Usuń
    3. Na początek musiałaby bloga znaleźć... ;-) A to jej raczej nie grozi ;-)

      Usuń
  2. Ja nie polecam całowania mnie!- moje dziecko ma rotawirusa! (Jako bonus do zapalenia płuc :))
    Ale szklanicę to bym wychyliła, nawet czystej, bez popitki! Dwie! Trzy!!!

    Czytam i się śmieję a także znam takich co czytają i się śmieją choć się nie ujawniają!
    Ale ale- a kiedy ujrzą me oczy Twoją książkę w wersji papierowej? Nie wyobrażam sobie czytania z jakiegokolwiek monitorka a specjalnego urządzenia do czytania e-zbuków nie mam :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooooo... Choroba jasna... Czy u Ciebie też tak jest, że jak jedno zachoruje, to potem następne i w końcu gdzieś i Ty sama osłabniesz? Czy od wczoraj jest jakaś poprawa? Tak mi przykro. Z zapaleniem płuc nie ma żartów.

      Miałabym ochotę znów czymś rozweselić, ale zanim się zbiorę do kolejnego wpisu... (Hej... a co tam za poczta pantoflowa działa, że Amaranta wie, że ja książkę napisałam? Czy to ma coś wspólnego z Królową Matką? A wersji papierowej to się nie ma co spodziewać. Sama bym taką chciała zresztą. Póki co, tylko "e-zbuk", jak to wdzięcznie ujęłaś... hahahaha...) Kurujcie się!

      Usuń
    2. Nie licząc czworkowych rewelacji, odpukać, zima minęła spokojnie pod względem chorób. Ją nie choruję WCALE,rozumiesz, nie mogę :)
      A o Twojej książce sto lat temu pisała Królowa Matka, stąd wiem.

      Usuń
    3. Pewnie, że Ty nie chorujesz... Skąd miałabyś na to znaleźć czas? Stąd ośmieliłam się użyć słowa "osłabniesz" ;-) Ale życzę Ci, żeby chociaż raz pozwolono Ci się wyleżeć CAAAłY dzień...

      Hm... Królowa Matka, właśnie, pisała... Ale skąd wiesz, że ta autorka to ja? ;-) Może chyba na priv to już pytanie... ;-)

      Usuń
  3. Hej Pani Kozinska, gratuluje wyroznien :))
    I te poprosze o troche slonka ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Powiedziałam słońcu, żeby tak trochę w prawo po mapie, w rewir europejski zaświeciło... Daj znać, czy posłuchało!

      Co do wyróżnień - bardzo je lubię (pokażcie mi tych, którym "wiszą" komplementy), ale jednocześnie nie lubię pisać o sobie i tak doszłam do wniosku, że trzeba będzie ten "proceder nominacyjny" u siebie ukrócić ;-) Przecież o ile łatwiej psy wieszać na Kozie i Kozaku (tudzież ich chwalić), ewentualnie Lubego i przyrodę florydzką opisać? (Niekoniecznie razem, chociaż Luby na tle florydzkich fal miło mi się prezentuje.)

      W każdym razie niezwykle mi przyjemnie, że się tu pojawiasz. Słonko słonkiem, ale energię można też czerpać z cudzego słowa. Twego na ten przykład ;-)

      Usuń
  4. Sylabo! wiesz... dech mi zaparło;-) nie wiem... opary czy co? Drugiej takiej jak Ty, to nie ma! W ogóle wszystkie, które się tu spotykamy, pod Twoim dachem jesteśmy "jedyne"! Nieprawdaż :-)? I jednym chlustem zalewamy wszelkie Twoje wątpliwości, co do sensu uczenia Twoich dzieci polskiego! Koza kiedyś musi to przeczytać i zrozumieć - Ty to część jej duszy!
    Ja też widzę jak pisanie bloga mobilizuje mnie do czytania z Maksiem i to jest niesamowitą motywacją! A pytania płynące od Was do mnie motywują do myślenia.
    A książki na stertach... patrzę przed siebie i odgarniam, żeby wydobyć klawiaturę... niedługo zasłonię nasz 24 calowy monitor...a przy łóżku Maksia cotygodniowy stos...okazało się zalany sokiem przez Alę, przykleił się deko do podłogi...
    I ten czas - myślę, z czego mogę jeszcze zrezygnować? Z prasowania oczywiste... ale co jeszcze? co jeszcze?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To na pewno były te alkoholowe opary, kiedy dech Ci zaparło. (Amaranta trzy kielony czystej wymieniła, to miało z czego ulecieć...) A poważnie... to jest właśnie ta niewiadoma, która mnie męczy - czy Koza dojdzie kiedyś do takiego momentu w swoim życiu, że spojrzy na mnie chociaż raz z mojej perspektywy?

      Nie wiem, czy to jest miejsce na takie wywody i szkoda, że Faustyna się przeprowadza i jest niedostępna, bo by zaraz mi tu fachowo wyjaśniła, co takiego przeżyłam, kiedy usłyszałam kiedyś od Kozy następujący tekst: "Mamusiu, tatuś jest lepszy od ciebie, bo on zna wszystkie wyrazy." (Nawiązywała do tego, że zamiast starym zwyczajem podejść do słownika, zaczęłam pytać Męża o znaczenie rzadkich słów, które padały np. w telewizji). I co dziecko z tego zrozumiało? Że tata "wie", a mama "nie wie". I przez to tata jest ten lepszy, a mama ta gorsza - bo przecież z czym nam się kojarzy rodzic, jeśli nie z nieograniczoną wiedzą? A tu na oczach dziecka zbiłam ten mit i sama strąciłam się na niższą pozycję... I takich "przyjemności" małżeństwo dwujęzyczne dostarcza mi regularnie, ale nie rozpisuję się o tym, bo nie w tym celu bloguję.

      Jedyną szansą na przywrócenie sobie statusu "równej" ojcu Kozy jest moja wiedza z zakresu, który Ją obecnie fascynuje: koleżanki, przyjaźnie, dziewczyńskie przepychanki, beznadziejnie płytkie biuściaste dziewczyny ze starszych klas "versus" nieśmiałe jeszcze nie tak kobiece koleżanki z klas młodszych.. cała ta polityka i gimnazjalna "walka klasowa"... - mam sporo do powiedzenia o tym, jak to się było tą niewidzialną i jak się jednak nawet liceum przeżyło. Bo w tej dziedzinie Luby ma mniej doświadczeń, a ja, nie chwaląc się, z perspektywy rzekomej "dupy wołowej", która do ogółu niezbyt pasowała - mogę sypać historyjkami, jak z rękawa...

      Wracając do Kozy i języka polskiego. Oczywiście, że czuję się swobodniej w języku polskim i taką też chcę, żeby Dziecko zapamiętało... Tylko w tej chwili nie wiem, czy to wynika z własnego egoizmu czy z rzeczywistej potrzeby Dziecka... Tu zwierz pogrzebany.

      Twój sok-klej przypomniał mi jak niedawno jeszcze wyglądała moja kuchnia i postanowiłam, że tam książki nie będą leżały niczym nie osłonione ;-)

      A z czego jeszcze zrezygonować? Z częstotliwości zaglądania w komputer... Ale jak, kiedy w nim prawie na wyciągnięcie ręki rodzina, przyjaciele, dobre dusze... Nie wiem...

      Usuń
    2. Ejże, masz coś do biuściastych??!!

      Usuń
    3. A z którego zdania to by wynikało? ;-)

      Usuń
    4. Z tego o biuściastych!

      Usuń
    5. hahaha... niebiuściaste podlotki zawsze mają coś do biuściastych (zazdrość przez nie przemawia, ot, co!)

      Usuń
  5. Fajnie, że coś skrobnęłaś o sobie, Sylabo. Miałam wielką przyjemność nominować Twój blog. Łańcuszek czy nie łańcuszek, bardzo Ci się należało. A ten cytat z Twojego dzisiejszego posta:

    Zamiast np. skupiać się nad wiedzą nadprogramową, dzięki której moje dzieci mogłyby „wybić się ponad przeciętność” i „zagiąć równieśników”, uczę moją dwójkę języka, który im się w życiu najprawdopodobniej do przeżycia lub lepszej samooceny w Stanach nie przyda.

    zasługuje na Oscara (lub Nobla jak wolisz)! Pozdrawiam i też się do buziaków nadstawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, Aneto! Cmokam. (Trzy razy - po polsku!) Ja do tej pory jestem wdzięczna za Twoją nominację, a tu już padają "Oscary" i "Noble"... Widzę, że po prostu świetnie rozumiesz te dylematy... Sama nie wiem, co ważniejsze - polskość, która się wypierze w następnym pokoleniu, czy fakty z np. z historii Florydy, o których pani w szkole może nie mieć pojęcia? Bij, zabij, nie wiem, co lepiej się dziecku przysłuży...

      Usuń
  6. Czytam tutaj pochwały pod adresem Sylaby i w myślach przytakuję, dodam jeszcze, że mam przyjemność znać tę osóbkę i jej małżonka osobiście (dzieci niestety nie poznałam) :-) Kilkanaście lat temu Sylaba była sympatycznym (i nieco narwanym) podlotkiem udzielającym się w chórze studenckim. Podlotek też w pewnym momencie wyjechał na obczyznę, a stamtąd słał na adres dyrygentki chóru kilkunastostronicowe relacje,zwane przez nas "esejami", które następnie były odczytywane na próbach ku uciesze wszystkich członków zespołu( przez co czas przeznaczony na śpiewanie ulegał znacznemu okrojeniu). A co do "nauczania domowego", to tylko mogę przyklasnąć - ja też uczę mojego 4-latka różnych "niepraktycznych" rzeczy i wcale nie uważam, że robię mu tym krzywdę. Czym byłoby życie bez muzyki, poezji i książek?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale wspomnień "wezbrało" po przeczytaniu tego wpisu. Nie chce mi się wierzyć, że ktoś pamięta takie "szczegóły". Z drugiej strony, te kilkunastostronicowe listy pierwotnie były pisane odręcznie. I, jeśli głębiej się zastanowić, żaden "drobiazg" to nie był ze względu na ich "dramaturgię" (o podobnej naiwnej i zrozpaczonej pozycji wyjściowej - Stany - fe! Polska - cacy!)

      Nie będę pisać, ile dla mnie znaczył chór studencki, bo od urodzenia Kozaka mam rozregulowane hormony i szybko umiem się rozpłakać z byle wzruszającego powodu.

      To pojedyncze wspomnienie o wspólnym muzykowaniu (i o poezji i książkach) muszę przetrawić na spokojnie razem z tym, co pisze dalej w komentarzach Ela, wierząc, że dobra przeszłość ma czasem leczniczą moc... szczególnie ta zapomniana, bo mieszka się w sterylnej teraźniejszości, gdzie nie ma szans natknąć się na "zagramanicznej" ulicy na nikogo "z tamtych lat"...

      Jeszcze raz Ci dziękuję za Twoje wszystkie budujące słowa. Nie zdaję sobie czasami sprawy z tego, jak są potrzebne, dopóki ich nie usłyszę. Właśnie o tym pisałam w tym wpisie powyżej - że bezintersowna dobroć jest konieczna do przetrwania i że cieszę się, że mogę jej doświadczać... chociaż - prawdę mówiąc - są bardziej potrzebujący ode mnie. A jednak te dobre słowa płyną właśnie do mnie i dlatego czuję się podwójnie wdzięczna.

      Pozdrawiam gorąco!

      Usuń
    2. Sylabo droga,

      Doświadczasz od ludzi dobra, bo sama jesteś wspaniałą osobą o dużym ładunku ciepła i to dobro, które wysyłasz, po prostu powraca do Ciebie.... Przypomnę tylko, że jakiś czasu temu to właśnie Ty pochyliłaś się nade mną ze współczuciem i konkretnie pomogłaś, kiedy miałam problemy, a ci, których wówczas uważałam za przyjaciół, zawiedli na całej linii, a przecież nawet dobrze mnie wtedy nie znałaś... Kiedy Ci dziękowałam, odpowiedziałaś skromnie: "Nam też pomagano". Tylko tyle... Wiesz, od tamtego momentu w moim życiu pojawiło się więcej życzliwych ludzi, ale to właśnie Ty sprawiłaś, że powoli zaczęłam znowu wierzyć w ludzi....
      Ola

      Usuń
    3. Przeczytałam to, co napisałaś kilka razy i nie mogę się zebrać do odpisania, bo banały jakieś do głowy mi przychodzą. Dziękuje bardzo. Tylko jedno powiem, że to tak już w życiu bywa (o! banał nr jeden), że drobny gest (banał nr dwa) niesie ze sobą większe skutki, niż się zdaje obdarowującemu (banał nr trzy). Ale dobro generalnie tkwi w tym równaniu właśnie, że 1+1 równa się 100. Niech Ci się wszystko dobrze układa! (Z tego, co wiem, to chwalić trzeba raczej Ciebie, że się nie poddajesz. Pozdr.)

      Usuń
  7. Jak zwykle bardzo mi się podoba i czy dla nagrody czy też pod nagrodowy wiatr...wszystko jedno! Ja będę czytać! Buziaki,

    Ania

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie, że czytaj! Zalecam na poprawę humoru (nagrody czy nie - słusznie zauważyłaś). Trzymam kciuki za Twoje zmagania z dwujęzyczną dwójką :-)

      Usuń
  8. Jako, ze Faustyna się przeprowadza, ja zostałam wywołana do tablicy. Czuję się kompetentna na tyle, ile musiałam się naczytać w mojej pracy naukowej językoznawcy…, więc tyle napiszę. Faustyna kiedyś doda, co psychologicznie pominęłam.
    A więc Sylabo: ani polskość, która się wypierze w kolejnych pokoleniach ani fakty z Florydy nie są tak ważne jak.. TWÓJ KONTAKT Z DZIECKIEM! A więc według wszech psychologów, pedagogów, filozofów, językoznawców itd., w przemyśleniach oraz praktyce dotyczącej komunikacji z dziećmi, należy szczególną uwagę zwracać na prawidłowe nawiązanie kontaktu matka - dziecko (ojciec oczywiście też – ale związek matka-dziecko jest szczególnie ważny dla przyszłego rozwoju emocjonalnego i intelektualnego człowieka). W sytuacji wielojęzyczności to prawidło obowiązuje szczególnie mocno! gdyż! zachwianie pozytywnego obrazu rodzica, jako autorytetu wszelakiego następuje nader często – ze względu na brak wspólnego obrazu świata (inne możliwości językowe), ze względu na porównywanie z rodzimymi użytkownikami języka (koledzy, drugi rodzic, mieszkańcy lokalni, urzędnicy itp.). Niekiedy (znam i takie przypadki) problem się na tyle pogłębia, że dziecko zaczyna odczuwać bardzo (!) negatywne emocje wobec matki lub ojca!
    ALE! „Zachwianie pozytywnego obrazu rodzica jest konsekwencją dziecięcego oglądu sytuacji” (J. Cieszyńska), co pozwala nam sądzić, iż (niestety) jest to pewna, często spotykana sytuacja (patrzmy wszystkie, wszyscy, na swoje życie) ale też, że mamy wpływ na to, co będzie dziecko czuło i myślało, jak będzie dorosłe. I tu drugie ALE!: konieczna jest rozmowa o tym wszystkim: „Sądzę, że bez werbalnego przepracowania tego problemu drugie pokolenie nie będzie mogło samodzielnie sprostać takiej sytuacji psychologicznej” – pisze dalej Cieszyńska.
    Podkreślam więc jeszcze raz i podkreślać będę tysiąc razy: uczymy swojego języka, języka matki dlatego, że dążymy do jak najlepszej komunikacji z własnym dzieckiem.
    I kolejny fakt – musimy pamiętać, że (dobrze kierowana!) dwujęzyczność daje jednostce zawsze poszerzenie jej intelektualnych i osobowościowych możliwości! Takie możliwości daje dwujęzyczność z umiejętnością czytania. Dlatego ja tak męczę na swoim blogu o czytanie!!! Tylko przez czytanie możemy poznawać słowa i wyrażenia abstrakcyjne, których używamy w codziennej rozmowie bardzo rzadko.
    Dalej – w języku odzwierciedla się obraz świata, postrzeganie rzeczywistości, każdy język ma swe niuanse, które są zgoła odmienne i poprzez każdy język widzimy rzeczywistość nieco (!) inaczej. A, że diabeł tkwi w szczegółach, to właśnie te różnice powodują, że nasze dzieci znajdują się w „innych światach” kulturowych, mimo, iż rozmawiamy ze sobą każdego dnia. Ich język pierwszy, jest najczęściej naszym drugim (opisuję taki klasyczny przypadek, pomijając różne inne sytuacje rodzinne i językowe).
    Temat jak widać szeroki, a kazałaś mi mniej przy komputerze siedzieć, więc na dziś tyle.
    CDN.
    Pozwolę sobie zrobić z tego tematu post, bo śmiem twierdzić, że problem dotyczy, lub dotyczyć może w przyszłości, wiele (wielu) z nas i chciałabym aby jak najwięcej osób przeczytało to, o czym „dyskutujemy”.
    Oczywiście podlinkuję Cię grzecznie!;-)

    OdpowiedzUsuń
  9. To zdanie miałam „pogrubione”, ale tu nie widać, więc piszę dużymi literami, żeby dotarło mocno:
    Konieczna jest ROZMOWA O TYM wszystkim: „SĄDZĘ, ŻE BEZ WERBALNEGO PRZEPRACOWANIA TEGO PROBLEMU DRUGIE POKOLENIE NIE BĘDZIE MOGŁO SAMODZIELNIE SPROSTAĆ TAKIEJ SYTUACJI PSYCHOLOGICZNEJ” !!!

    OdpowiedzUsuń
  10. CD:
    Sylabo, do konkretów, dotyczących Twojej, naszej sytuacji (ja też jestem głupsza, niż pani z przedszkola;-0 bo nie umiem śpiewa po niemiecku;-0).
    Co mówią mądrzy od komunikacji, rozmowy: najważniejsze jest w ogóle rozmawiać. Teraz jak: po pierwsze mówić wprost, że jest się innym i traktować to jako pozytyw (niekoniecznie wywyższający atut). Po prostu – to jest dobre i kropka. Każda indywidualność jest ważna i kropka. Działać dobrym słowem – dosłownie, mówić dobrze o Polsce, o swoich korzeniach, o swoim języku, znajdywać pozytywne strony polskości (te gorsze pozostawmy na potem – teraz nam przeszkadzają!, więc pa pa).
    Powoli dziecku tłumaczymy czym się różni znajomość języka tego drugiego nasza a jego, że dla nas to jest drugi język, a dla niego pierwszy. Ale my mamy ten pierwszy i w nim cuda potrafimy – np. Ty pisać wspaniale, bawić się językiem! Każdy ma swoje bogactwo. Opowiadać, że znamy kulturę innego kraju, przyrodę, literaturę, muzykę i traktować to jako bogactwo.
    Co zrobić z niekorzystnym (psychologicznie) odwróceniem ról – że często od własnych dzieci uczymy się języka. Akceptować to, cieszyć się, okazywać werbalnie zadowolenie, że czegoś się od dziecka uczę i śmiem twierdzić, że takie zachowania zadziałają wtedy w drugą stronę, że dziecko tak będzie reagowało na nasz język. I znów – mówić o tym, że zwykle to jest odwrotnie, ale my się cieszymy…itd…
    Co zrobić, kiedy grupa zaczyna dominować – koleżanki, itp. W jednojęzycznych rodzinach też tak jest, bywa, że autorytet przejmuje grupa. Pozostaje wykazywać zainteresowanie i zrozumienie. Inaczej doczekamy się zaprzeczenia! I jeszcze należy nieustannie uczyć się języka kraju przyjmującego i języka grupy, do której lgnie dziecko (przynajmniej rozumienia tych slangów).
    Dobrze jest pokazać, ze coś znaczymy we wspólnocie naszego języka – tu w zależności, co możemy: opowiadać co po polsku tworzymy?, z kim nawiązujemy kontakty dzięki temu językowi, działać w „przysiółkach” – oczywiście jak tylko się da…!! Takie poczucie przynależności do jakiejś grupy językowej daje poczucie bezpieczeństwa, posiadania swoich mocnych i odrębnych (!) korzeni.
    Sylabo – wiele robisz intuicyjnie bardzo dobrze. Więc szklanica za to, żeś wytrwała!
    Dobre słowo dla Ciebie – pamiętaj, nie toczysz walki! Jesteś w podróży! Na dobrej drodze!
    CDN. Jak tylko znajdę czas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Elu... co mam Ci odpowiedzieć? DZIĘKUJĘ! Intuicja i egoizm (nie czarujmy się - łatwiej mi wiele rzeczy wypowiedzieć po polsku) to moje dwa kierunkowskazy w tej drodze, jak piszesz. (Nie walce? Hm...)

      Rozmowa w tych komentarzach coraz bardziej schodzi właśnie na tematy, o których rodziny dwujęzyczne lubić nie mówią. O "drugiej stronie lustra" - o podwójnie podciętym autorytecie rodzica, bo uczy dzieci L2.

      Jestem sobą, mówię głośno dzieciom o tym, co dla mnie ważne, przekazuję przez język swoją historię, kulturę (tak jak mówisz - to, co z tych korzeni warto czerpać - sarmackie kołtuństwo np. na razie szerokim kołem omijając.) Ale świadomość, że nie dość, że niedługo dziecko zacznie krytykować mój sposób na życie (jak to nastolatek ma w zwyczaju), to nastąpi dodatkowy dystans spowodowany brakiem takiej samej kompentencji językowej u mnie i u córki w jęz. angielskim - strachem lekkim napawa...

      Moje wątpliwości - kiedy dochodzą do głosu - biorą się z tego, że brak mi żywych przykładów rodzin, gdzie mimo odwrócenia ról (dziecko jest w pozycji "nauczająceg") rodzic nadal postrzegany jest jako ktoś, kto "wie", a nie jako gapa czy fajtłapa. Nie znam takich historii sukcesu poza jedną - autorki bloga "Moja Francja" - ale tam sytuacja przedstawia sie inaczej - był częsty kontakt z rodziną w Polsce. Patrycja (autorka bloga) zrezygnowała też z pracy zawodowej, żeby dzieci mówiły biegle w obu językach (mówią ponoć po polsku bez akcentu, piszą i czytają!) Ja nie mam właśnie takiej "wspólnoty językowej" (jaką i opisujesz Ty). Dlatego czasem się boję po prostu własnego rozczarowania. Oczekiwania (dzieci mówiące po polsku) to jedno; rzeczywistość (dzieci tylko rozumiejące trochę po polsku) to drugie.

      Nie ukrywam, że dziwnie się czuję w obliczu takich sytuacji, kiedy jestem postrzegana jako gorszy rodzic. Nie chcę "walczyć" z małżonkiem o swoje "równouprawnienie" rodzicielskie, o coś, co sądziłam, że naturalnie mi się należy. Za absurd uważałam sytuacje, w których moje dziecko nie widzi we mnie partnera do rozmowy, bo posługuję się lepiej "nie tym językiem" co ono. To są co prawda rzadkie momenty, ale kluczowe, bo wpływają na własną (może i niezbyt słuszną) samoocenę.

      Podskórnie czuję, że jeśli pozostanę z Kozą blisko na płaszczyźnie emocjonalnej, jest nadzieja na to, że nie do końca Koza "wykrzywi" sobie mój obraz i "wybaczy" mi "anglosaskie niedouctwo".

      A w tej chwili ona o wiele bardziej potrzebuje mojej wiedzy o świecie niż wiedzy o jęz. polskim, stąd muszę często wybierać budowanie więzi z dzieckiem nad dbanie o L2. I ta komunikacja musi się odbywać w dialogach już nie czysto polskich a polsko-angielskich. Koza po polsku nie znajdzie słów, które pomogą opisać jej świat - nie jestem w stanie jej tego zapewnić mając do dyspozcji mniej niż kilka godzin dziennie. "Kierat" (praca, dom) i czas konieczny na własny odpoczynek już się o to postarały.

      Być może robię z igły widły; być może Koza będzie szanować mnie na starość taką, jaką jestem mimo moich polskich "naleciałości"; być może Kozak też dojdzie kiedyś do takich wniosków. Nie wiem. Będzie, co ma być.

      Nie chcę też niczego robić na siłę, bo wiem, że to ma odwrotny skutek. Tylko raz np. dałam po sobie poznać nie w ten sposób jak należy jak bardzo mnie boli, że język polski nie jest uważany w moim domu za atut, a za "jarzmo". (Dałam się zaskoczyć po prostu... Wkurzyłam się i zrobiłam całej rodzinie karczemną awanturę!)

      Rodzina mi wybaczyła, ja sobie też, życie potoczyło się dalej, nauczyłam się, że trzeba być sobą niezależnie od rezultatów i że nie mogę wymagać u siebie cudów językowych, skoro jestem jedynym stałym źródłem polskiego dla moich dzieci.

      Życie biegnie swoim torem, ale czasem jednak stare bóle się pojawią w jakimś wpisie, bo rewizja własnych oczekiwań względem możliwości u takiego "zacięciucha" jak ja to dłuuuższy proces ;-)

      Usuń
    2. (I dalej w kolejnym komentarzu, bo w jednym mi się nie zmieściło)

      Zgadzam się z Tobą, Elu (z panią Cieszyńską przy okazji), że należy rozmawiać z dziećmi o zaistniałej sytuacji. Nie mam wyboru nie rozmawiać z Kozą o własnych bolączkach (ale tak, żeby broń Broniu nie poczuła, że jest czemuś winna w tym dwujęzycznym układzie), bo wiem, że dziecko nie potraktuje poważnie dorosłego, który nie potrafi zdobyć się na szczerość. Dorastający człowiek szuka prawdy ponad wszystko w świecie i mam obowiązek - na poziomie kozinego rozumowania - mówić o tym, co uważam za prawdziwe, nawet, gdy ona nie jest w stanie tego pojąć lub zaakceptować.

      Ciężkostrawny chyba ten komentarz, zupełnie nie przystaje tonem mojemu "rozrywkowemu" raczej blogowi, ale trudno... (Flacha aż się prosi, żeby ją "roztworzyć".)

      Pisz u siebie o tych sprawach jak najwięcej. (I Faustynę też poproszę, kiedy rozpakuje ostatnie pudła.) Bo rozpopularyzowały się dzisiaj "zagranica", "języki obce", "dwu- i wielojęzyczność", a mało kto się zastanawia co za fasadą tego splendoru leży... Dawniej wiele małżeństw mieszanych kończyło się rozwodem (oczywiście powody były zróżnicowane i tak skomplikowane, że nie śmiałabym wsiech do jednego wora). Teraz jest łatwiej (większa znajomość języków obcych, wiecej doświadczeń z rodzin mieszanych, lepszy kontakt z ziemią ojczystą i itp itd), a jednak badań naukowych na szeroką skalę nad tym zjawiskiem prowadzonych jest ciągle za mało i sami musimy przegryzać obcojęzyczną codzienność.

      Dopóki nie ma dzieci, dłużej da się patrzeć na swój dwujęzyczny świat przez różową szybkę. Pojawia się jednak potomek i dynamika rodziny zmienia się jak w kalejdoskopie. Przydałoby się wiedzieć zawczasu, jak można chociaż niektórym trudniejszym sytuacjom zaradzić...

      Dlatego dziękuję Ci, Elu, że potwierdzasz to, co którymś tam zmysłem uważa się za właściwy kierunek. Tak łatwo czasem z rozbiegu codziennych kłopotów wypaść z toru...

      Materiał na rozmyślania w każdym razie dałaś mi bogaty. Nie, aby uzupełnić luki w wiedzy, ale żeby ją odświeżyć. I wręcz od nowa w coś uwierzyć.

      Ściskam.
      S.

      Usuń
  11. Kochana Sylabo :-) Kto wie, moze akurat znajomosc jezyka polskiego bedzie kiedys jak znalazl ;-) Nie wiadomo przeciez, co czas przyniesie, gdzie wiatr koze i kozaka poniesie i z kim ich zycie splata.. Moze kiedys przyjda do Ciebie i podziekuja Ci za cierpliwosc i czas, ktory poswiecilas by nauczyc ich swojego ojczystego jezyka :-) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiadomo... Masz rację. Ale ja w tych sprawach jestem okropną realistko-pesymistką. Tj. nie chcę nawet przebąkiwać o tym dzieciom, żeby nie czuły presji, że muszą coś potem z tym polskim zrobić...

      Usuń
    2. Oj, realistko-pesymistko, znów muszę znaleźć czas, żeby odpisać!!;-)

      Usuń
    3. Nie! Nie! Ja już będę "grzeczna" :-) hahaha Obiecuję!

      Usuń
  12. Sylabo, możesz proszę zdefiniować ten "edukacyjny wyścig szczurów" i "nadprogramową wiedzę"? Tak konkretnie?
    A poza tym - fajnie się czytało, nie wiedziałam, że tak często piszesz i tyle do nadrobienia, więc jeszcze nie nadrobiłam i nie wiem kiedy ;)
    Co do polskiego, na pewno dobrze robisz że uczysz - jak Ci to już Elżbieta Ł wyłuszczyła :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Lubię dowcipkować i się tym z innymi dzielić. :-)

      Już mówię, o co chodzi w edukacyjnym wyścigu szczurów połączonym z nadprogramową wiedzą. Spróbuję krótko.

      Za naukę na uczelniach wyższych w Stanach się płaci i są to często bajońskie sumy.
      Jeśli nie jest się bogatym, żeby "nie pójść z torbami", najlepiej dostać od uczelni stypendium naukowe. Aby je uzyskać, trzeba być w czołówce najlepiej zdających pisemny egzamin SAT (o nim więcej tutaj:

      http://www.whynotusa.pl/programy/program-rok-szkolny-usa/matura-w-usa/

      To raz, a dwa - dla większości, która w tej czołówce rzecz jasna się nie znajdzie, pozostaje możliwość rozpoczęcia studiów w liceum, dzięki czemu, kiedy przejdzie na uniwersytet zapłaci trochę mniej, bo za kursy akademickie ukończone podczas nauki w liceum płacić nie trzeba. Tak więc tego kandydata na studia wyższe czeka jedno wielkie wkuwanie i to przez całe liceum.

      Żeby zaś ulżyć dziecku przy nawale pracy czekającej w liceum, trzeba tak naprawdę zacząć wcześniej, dbając o to, żeby było już i w gimnazjum "szóstkowym" uczniem i nie tylko nie miało luk w wiedzy, ale i wyprzedzało materiał... Itp. itd.

      Pozdrawiam!

      Usuń
    2. Aaa, dziękuję. Myślałam, ze o coś innego chodzi.. :)

      Usuń