Pukanie do drzwi
to pierwsza oznaka świąt. Witam je z otwartymi ramionami. I cień za drzwiami i
nadchodzące dni wolne. Na werandzie stoi sąsiad. Niech mu będzie Pete, Pioter po naszemu. Czy będziemy mogli
zająć się kotami? Pewnie! Nawet gdy sami gdzieś na krócej jedziemy. Sąsiedzi mają rodzinę
bliżej, wyjeżdżają przed nami i wracają po nas.
Biorę przyniesiony
klucz, obiecuję, że obie kotki będą pod najlepszą opieką. Sąsiad przeprasza za kłopot.
Jaki kłopot! Panie Piotrze, gdybyśmy zostawiali
zwierzę w domu, tak samo by nam pan z małżonką pomógł, czyż nie? Tekst zawsze
działa. My co prawda zabieramy Kozę z nami, ale gdyby nie, wiem, że mogę liczyć
na pomoc. Sąsiad i tak wygląda na nieszczęśnika. Mina - co najmniej jakby
chciał zapaść się pod ziemię. (Nie trzeba, naprawdę!)
Ten zwyczaj
przekazywania klucza trwa od lat i dialog otwierający okres wypoczynkowy wiele
się nie zmienia. I tak, proszę wycieczki, co święta odwiedzamy dom sąsiadów.
Chodniczek, dąb, hondzia, schodki, podcień. Daleko nie ma.
Kota można mi powierzyć.
Przećwiczyła mnie kocia jednostka specjalna teściowej i miałczki obok to dla mnie pikuś. Ktoś nawet ostatnio chciał mi dawać
rady w sprawie opieki nad futrzakiem. Kto to był? Nie pamiętam, ale pamiętam, jak
go zbyłam - nie ucz ojca dzieci robić.
Koty sąsiada zaopatrzone
są w dozownik na karmę i wodę, więc luzik. Nie umrą z głodu lub pragnienia. Ale
kto koty w amerykańskim standardzie posiada, ten wie, że problem leży w czym
innym. Kot plus brudna kuweta plus wykładziny nie tworzą zgodnego trio. Trzeba
codziennie żwirek łopatką elegancko przegrzebać. Od biedy co półtora.
Szczególnie że charakterny, młodszy kocurek sąsiada lubi świeżość, zgodnie z
obietnicą z pudełka. Fresh to musz. Miałczy kotek i ma. Tak nauczony.
Badaj czytelniku,
że żwirek oporowo wchłania nawet olej silnikowy. Capi przy tem chemicznymi
aromatami Febreze jak za cara. Słoń
by się w nie zesrał i nikt by nie poczuł, a charakternemu nawet zeschnięta
bryłka moczu przeszkadza.
Kuweta jest otwarta,
bez wysokich ścianek, bez daszku. Dwudniowe spóźnienie z czyszczeniem i żwirek wita
już pod stopami w kuchni, nie tylko w przejściu do pralni i na jej całej
długości. Charakterny nie żartuje. W dodatku zrobi kupę przed lodówką Whirlpoola,
natomiast krąglejsze fekalia teleportują się w krainę exotique, aż za zmywarkę w wyspie kuchennej, na matę w palmy przy
szklanych drzwiach na patio. A gdzie zrobi siku, to raczej pomińmy. Dość rzec,
że w miejsce asymilujące się z płynami, włókniste à
la Dynasty typu shaggy, kolor
jasny brąz, przymocowane listwami przypodłogowymi do ścian.
Dotąd raz dałam ciała, zapominając o kotach na równe trzy dni. Teraz oto. Na usprawiedliwienie
powiem, że klucz słabo pasował. Koza musiała szarpać
się z zamkiem, podczas gdy ja sprintem leciałam alarm wyłączać na przeciwnej
ścianie domu. Wychodząc zaś (w zeszły wtorek?), wyszarpałyśmy klucz w siedemdziesiątej piątej
sekundzie, na pięć przed sprowadzeniem straży i policji. I śmietnika na kupy
nie było, co rutynę zamotało. Sąsiedzi zapomnieli go chyba w przejściu do
pralni ustawić. Po trzecie miotła się zamiotła. W tej przydługiej pralni. Po
czwartek nas nie było. A z wyjazdem świątecznym nastąpiła kocia amnezja.
Dzisiaj w porze popołudniowej wróciła mi pamięć. Dawaj po Kozę, bo w
pojedynkę do domu sąsiadów przecież nie wejdę! Ten pewnie wygląda już jak u psa
wychodek. Biegiem lecim na Szczecin: chodniczek, dąb, podcień, Koza walczy z
zamkiem dłużej niż zwykle. Pruję do środka. Dobiegam do manipulatora. Wpykam rok
urodzin sąsiada. Myk do pralni, sięgam po żwirek, jak prognozuje pudełko - czeka mnie sytuacja ekstremalna.
I... Ej... Dociera, że stoję w ciemnościach. Charakterny! A to małpiszon!
Aportuje, odkręca wodę w zlewie, a teraz za pstryczki się zabrał. Olrajt. Ale
zobaczymy, kto tu rządzi. Włączam jarzeniówkę, luk w kuwetę, dezorientacja mnie
nie opuszcza. Przechodzę nierównym krokiem do kuchni. Ani bobków, ani drobinek
żwirku. Ale wtedy zerkam w kąt, gdzie składałam przed wyjazdem zawinięte w
reklamówki stolce z uryną. Zdematerializowały się! Wydaję z siebie obcy dźwięk.
- Co się stało? -
krzyczy Koza z proga.
- Nie ma kup!
- To chyba
dobrze?
Gówno prawda! - myślę wściekła. Co on z nimi zrobił? Zabiję kota! Mam na to całą
godzinę i jak babcię kocham, utłukę. Szukam najpierw rozprutych worków i kocich
gówien. Po kuchni. W jadalni. W salonie. Znowu w kuchni. Jestem bliska płaczu,
gdy mój wzrok pada na miskę charakternego. W wodzie pływa lód. Tak jak lubi. Przeszły
mnie ciarki. Trzy dni nikogo nie było i skubaniec nauczył się kostkarkę obsługiwać?
- Mama?
Patrzę na Kozę i
widzę za nią otwarte drzwi wejściowe.
- Nie mogę wyjąć
klucza z zamka.
Za Kozą zaś jasna
plama przy krawężniku. Honda! Ja chromolę! Hondy nie ma! Nie ma żwirku na
podłogach, kału w kuchni, worków...
- W nogi! Szybko!
Spadamy stąd! - Szarpię Kozę za mankiet i ciągnę do wyjścia.
- Ale co z
kotami?
- Koty... w
porządku! Szybko!
Wyskoczyłam od
sąsiadów jak oparzona. Koza za mną. Zamek puścił. Bieg do domu.
- Co się stało?
Mama! No, powiedz mi!
- Wcześniej przyjechali! Nie ma ich akurat w domu, ale już wrócili.
Opadłam na kanapę,
nie wiedząc, co gorsze: stajnia Augiasza, jaką z pewnością zastali sąsiady czy nieproszone wejście pod ich nieobecność. Przeanalizowałam
wszystko od początku. No tak! Oprócz braku hondy przeoczyłam pozbierane kocie
zabawki i torbę przy zlewie. Ale trudno. Stało się. Nic już na to nie poradzę. Było
minęło i nikt się nie domyśli, że przyszłyśmy po ptokach.
Mogłam gorzej
nabroić. Wbiegając do środka, mogłam wpaść na sąsiada w negliżu. Dopiero byłby
obciach!
- Mamo? - pyta
Koza.
- Słucham cię,
kochana...
- Jak
wychodziłyśmy od sąsiadów...
- No?
- Czy włączyłaś z
powrotem alarm?
o rany, ale przezycia! ...i tak to zostaw sasiadowi pod opieke kochanego zwierzaka... :)
OdpowiedzUsuńSerce mi wali do tej pory. A kochany zwierzak pewnie śmieje się ze mnie w kułak ;-)
OdpowiedzUsuńKwile! Na bank to kocia ustawka!
OdpowiedzUsuńNie wykluczam! Kot gładko czarny, a na imię mu Malificent, po czarnym charakterze królowej-czarownicy z Disney'owskiej "Śpiącej Królewny".
UsuńSylabo, nie dam Ci kluczy, nie powierzę kotów,
OdpowiedzUsuńchociaż uwielbiam, jak piszesz, i cieszę się, że wróciłaś do formy! :-)
Hahahaha... naprawdę? Ale to był ten jeden, jedyny poślizg na tyle lat! Poprawię się już następnym razem!
Usuńjezu jakie horrory :-)))) super , ze jestescie , a opis kup i zwirkow genialny - pisalas jakby o naszych kotach ;-) - tylko nasze maja zwirek bio , wiec trzeba czesciej zmieniac .pozdrowiska
OdpowiedzUsuńBio? To tutaj droższa rzecz! To trzeba kupę kasy, żeby regularnie go tu używać. Pozdrawiam i ściskam Mamę T. :-)
UsuńBardzo ciekawie napisane. Gratuluję i pozdrawiam serdecznie !!!
OdpowiedzUsuńSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń