czwartek, 4 grudnia 2014

Lekcja Pięćdziesiąta: Nie na jawie - in my dreams

Odkąd ogłoszono we wrześniu, że na tegorocznym bożonarodzeniowym koncercie chóru odtworzymy amerykańskie szlagiery gwiazdkowe z lat 30-tych i 40-tych, ciągle chodzi mi po głowie piosenka I'll Be Home for Christmas (Na święta będę w domu) wylansowana przez Binga Crosby'ego. Zazwyczaj słucham tej piosenki i użalam się nad sobą. Ostatnio jednak rozmyślam o tych, dla których piosenka powstała: o żołnierzach II-giej wojny światowej.

Przy okazji łapię się na tym, że jeśli w przypływie rozmyślań dostrzegę Kozę, moją córkę, od razu ustawiam ją do szeregu pytaniami, na które wiem, że dziewczyna nie ma ochoty.
- To w którym roku wybuchła II-ga wojna światowa?
- Tysiąc o-siem-set... - zaczyna po angielsku - tysiąc osiemset... tysiąc dziewięćset... - Dziecko wie, że rozbija się nie o same fakty, ale też o moje sponiewierane rodzinnymi stratami emocje, więc sobie na nich lekko pogrywa. Poprawiwszy błąd, którego przecież nie było, a zaledwie świetny dowcip, MAMO!!! czeka, aż ochłonę ze zgorszenia.
- OK. A dalej?
- Nie pamiętam!
Patrzę na córkę spode łba.
- Trzydziesty dziewiąty - rzecze wreszcie.
- A w którym się skończyła?
- Pięć lat później.
- Zastanów się.
- Sześć lat później.
- Czyli w którym roku?
I potrafię tak w kółko. 
Koza też.

I'll Be Home for Christmas napisano z myślą o amerykańskim żołnierzu ostatniej wojny światowej i właśnie takiego poznałam tydzień temu, gdy z krewnymi i znajomych obchodziliśmy Thanksgiving, Święto Dziękczynienia. Podsłuchałam z drugiego końca stołu, że dzisiejszy weteran miał osiemnaście lat, zgłaszając się na komisję poborową, i że latał potem nad Europą transportując spadochroniarzy. Napadłam go przy deserze prosząc o wspomnienia z tego okresu i ze wszystkich zwierzeń utknęła mi myśl wypowiedziana mimochodem.
- Byliśmy młodzi i tak naprawdę nie mieliśmy pojęcia, co robimy.
I druga, dodana na odchodne:
- Wygraliśmy tę wojnę liczebnością. W odpowiednim momencie było nas [aliantów] więcej, niż wojsk wroga.
I to tyle o micie niepokonanej armii amerykańskiej.

Max, bo tak prosił zwracać się do siebie rozmówca, wrócił z wojny do domu na Gwiazdkę nie tylko in his dreams, w marzeniach, jak wzmiankuje ostatnia linijka tekstu. Rzeczywiście dotarł w rodzinne strony. Poznał w Indianie Polkę trzeciej generacji, mówiącą jeszcze po polsku, zakochał się z wzajemnością...

Moi dziadkowie już o historiach wojennych mi nie opowiedzą, ale wiem, że pochodzili z tych samych okolic, z tego samego miasteczka. Mieszkali na równoległych ulicach, a poznali się dopiero w 1942 roku. On, wysoki, przystojny, czarnobrewy, o długich palcach muzyka. Ona drobniejsza i przepięknie uśmiechnięta, w sukienkach szytych na miarę. Znali się może trzy miesiące, gdy zapadła decyzja o ślubie, a krótki, początkowy staż małżeński po przymusowym wcieleniu dziadka do armii niemieckiej przerwał wyjazd do Danii. Potrafiąc grać na kilku instrumentach, dziadek trafił do orkiestry. Żałuję, że nie zapytałam w porę, dlaczego pewnego dnia zagrał na środku niemieckich koszar (?) polski hymn państwowy? Czy chciał popełnić samobójstwo? Czy była to brawura czy odwaga? W rodzinie mówi się, że było jak w Pianiście, kiedy niemiecki kapitan, zachwycony grą daruje Szpilmanowi życie. Egzekucja ominęła dziadka tylko dlatego, że żal było pozbywać się utalentowanego muzyka. Ale co poczuł, gdy dowiedział się znów innego dnia, że ma odstawić nuty i strzelać z działa przeciwlotniczego do alianckich samolotów? Opowiadał, że tak marnie celowo celował, aż odsunięto go od zadania. A zaraz potem dostał się do niewoli amerykańskiej, gdzie nagle jeden po drugim niemieccyżołnierze mówiący po polsku zaczęli wiązać sobie na ramionach biało-czerwone kolory. Wyłowiwszy z więźniów kolumny Polaków, Amerykanie przerzucili ich do Anglii i stamtąd można było wreszcie zawalczyć oficjalnie po właściwej stronie. 

Wcielenie na siłę do Wehrmachtu albo kulka w łeb i wywózka najbliższych do obozu. Co wybrać? Czy gdyby dziadek nie poznał babci, nie zakochał się, mniej ceniłby życie i odmówiłby założenia niemieckiego munduru? Czy straciwszy głowę dla uroczej, siedemnastoletniej panny Kowalskiej nadzwyczajnie w świecie się ocalił?
Historia nie jest czarno-biała, mówię Kozie. Nawet ta zupełnie wczorajsza, kiedy oboje z Kozakiem - siostra z bratem - przyszliście na siebie wspólnie poskarżyć. I widać to na przedwojennych zdjęciach, że kontrast kontrastem, a jest też sporo szarości.

I'll Be Home for Christmas.
Ciekawa jestem, kiedy pierwszy raz moi dziadkowie usłyszeli tę piosenkę.
Nauczywszy się na obczyźnie angielskiego, dziadek, jak przypuszczam, tekst by zrozumiał, bo jest prosty. Może trochę trudności sprawiłoby słowo mistletoe - jemioła, pod którą świąteczny pocałunek jest gwarancją ziszczenia marzeń zakochanych. Przynajmniej według konwencjonalnej, okolicznościowej komedii romantycznej made in USA.

Moi dziadkowie nie całowali się pod jemiołą zawieszoną u sufitu (czy na drzwiach wejściowych). Tego jestem prawie pewna. Całowali się pod groźbą rozłąki w środku potwornej wojny, a nie mam najmniejszych wątpliwości, oglądając ich kilka wspólnych zdjęć, jakie przetrwały, że podejmując szybką decyzję o ślubie byli zakochani po czubki swych eleganckich fryzur z lat 40-tych. Wiadomo, myśl o rozstaniu przeraża, jaka więc siła w wojennej i powojennej beznadziei pozwoliła im trwać ze sobą, najpierw na kilkuletnią odległość, potem na długo, długo w domu, który dziadek wybudował, harując jak wół? Ile lat, patrząc na męża, widziała w nim babcia zabójczo przystojnego młodziaka, który miał gadanego jak mało kto? Wielka szkoda, że nie mogę zapuścić się na chwilkę do przeszłości, żeby dowiedzieć się, czy perorował swym zwyczajem, kiedy pierwszy raz zobaczył babcię? Czy jąkał się niczym struny mandoliny, którą przyszedł dziewczynie nastroić?

Miłość, podobnie do każdej innej historii, rzecz złożona. W każdej są dwie strony medalu i nie zamierzam żadnej z nich wygładzać. Pozwalam im żyć takimi, jakimi są, nawet jeśli ciągną wstecz lub w niezawiniony wstyd. Chcę, żeby dzieci miały świadomość, że to, co dziś mają, to składowa poświęceń wielu pokoleń, ale też uczuć, które przetrwały. I chcę, żeby Koza wiedziała, nawet zbudzona w środku nocy, że druga wojna światowa nie rozpoczęła się od japońskiego nalotu na amerykańskie Pearl Harbor 7-go grudnia 1941 roku.

- Hej, to w którym roku urodzili się Twoi dziadkowie z Polski? - męczę córkę.
Odpowie, jak zwykle już po angielsku.
- Byś mogła spróbować po polsku? - zachęcam na ile starcza sił.
- Eee... już się po polsku nagadałam...
- KIEDY?
- W nocy. Śniło mi się, że byłam w Polsce i te moje gadatliwe kuzynki nie dały mi spokoju! I dorośli to samo! Mamy za dużą rodzinę!

25 komentarzy:

  1. Niesamowita historia i jak zwykle niesamowicie napisana...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Założę się, że były takich tysiące. Wiem, że były. Tylko nie miał ich kto ocalić.

      Usuń
  2. Ale historia! Dobrze, że miałam chusteczki pod ręką. Wojenne historie miłosne bardzo mnie poruszają... Cieszę się, że męczysz swoją córką, na pewno kiedyś to doceni! :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też lubię słuchać o tym, jak ludzie się poznali i zastanawiam się, co ich potem przy sobie zatrzymało. I taka moja nadzieja, że córka nie będzie mi miała zazłe tych "polskich" wtyczek ;-)

      Usuń
  3. Masz racje- takich historii bylo sporo (i kazda wyjatkowa) tylko, zeby ktos je zapisal albo przekazal dalej. Czyzbys byla na Thanksgivng w moich stronach? A z ta wiedza dotyczaca II wojny swiatowej wsrod Amerykanow jest roznie - Chociaz spotkalam osoby (nieliczne) ktorych wiedza na ten temat jest ogromna. Powodzenia na koncercie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Violu, to "Twoje strony" zawitały w moich ;-) Prawda, że co Amerykanin, to różna wiedza? Zgadzam się z Tobą, że są tacy, którzy potrafią w tematach historycznych zagiąć wiedzą. :-)

      Usuń
  4. Wzruszyłam się. Te trudne historie naszych dziadków... Dobrze, że dla naszych dzieci to taka przeszłość(mam nadzieję, że tak zostanie).
    Sylabo, mogę zadać pytanie? Zastanawiam się! Bo tak jak czytam, to mam wrażenie, że tak trochę łopatą ładujesz do głowy tę polskość i polszczyNę. Nie boisz się czsem, że to może przynieść odwrotny skutek? Przepraszam , jeśli pytanie zbyt impertynenckie i że nie poprawiam błędów w komentarzu ale mam problemy ze sprzętem! Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ oczywiście! Nie widzę żadnej impertynencji w Twym pytaniu. Ostatnimi czasy jest dokładnie tak, jak mówisz: nauka odbywa się "łopatologicznie", ale mam sygnały, że i taka działa. Podam Ci przykład: Koza, która stroni dziś od mówienia po polsku, przychodzi ze szkoły, zarzuca włos (że niby od niechcenia) i informuje mnie, że nauczyciel od hiszpańskiego podał Kozy wymowę hiszpańską klasie za przykład, po czym zapytał: czy w domu posługujesz się jeszcze jakimś językiem [poza angielskim]? Pada odpowiedź, że tak, polskim. Pan się uśmiecha i głośno mówi: A! To dlatego tak dobrze ci idzie! Można deliberować, czy ostatni komentarz powinien zostać wypowiedziany głośno przy uczniach jednojęzycznych, ale przytaczam historyjkę, żeby pokazać, że duma w oczach mojej córki z tej pochwały była absolutnie widoczna. Nie dało się jej ukryć w rzekomej nonszalancji. Podobne sytuacje mają miejsce co jakiś czas. A wczoraj, o dziwo, dowiedziałam się głównego powodu, dla którego Koza nie ukrywa w szkole polskich korzeni. Otóż to podobno b. odjechana rzecz znać w Stanach inny język obcy niż hiszpański. Koleżanki (!) podpytują Kozę o polskie słówka. W jakich celach to nie wiem, chociaż słyszałam, że kiedyś wałkowano brzydkie wyrazy, ale widzę, że Koza czuje się przez to ważna, że jest źródłem tej niezbędnej wiedzy ;-) Pozdrawiam Ciebie i Twoją rodzinkę. Maluch pewnie już nie taki mały! Muszę do Ciebie "wpaść"!

      Usuń
    2. Sylabo, to mowienie w innym jezyku niz hiszpanski jest bardzo cool. Moja cora jest dopiero w kindergarten a ostatnio zagiela mnie takim tekstem: mamo wiesz ze ja jestem special, bo mowie w dwoch jezykach. Ja jej takich tekstow w domu nie sadze, musiala to uslyszec w szkole. Sasiedzi mowia mi ze ich dzieci sa pod wrazeniem ze ona zna dwa jezyki, dzieciaki nawet nasladuja moj akcent hahahaha. A co do hiszpanskiego czy francuskiego to faktycznie nam jest duzo latwiej opanowac wymowe niz Amerykanom. Poza tym w hiszp akcent pada na przedostatnia sylabe podobnie jak w polskim. Mysle ze dla nas jest trudniejsza wymowa w ang. Znajomosc polskiego na pewno ulatwia twojej Kozie nauke hiszpanskiego:)

      Usuń
    3. Też to! Szczególnie z hiszpańskim "r" mamy (my, Polacy) na skróty. Zobacz, jak mamy dobrze, że mieszkamy w kraju poza Polską, gdzie znajomość naszego języka "is a cool thing" (to super rzecz). Czasami czytam blogi innych Polek, a tam odwrotnie - społeczeństwo na nie, mówiące po polsku na ulicy, patrzy raczej niechętnie. Pozdrawiam Twoją zerówkowiczkę! Czy chodzi do szkoły publicznej?

      Usuń
  5. Tak, chodzi do publicznej ale na szczescie szkola ma dobre notowania. Tutaj zdecydowanie pochodzenie polskie jest odbierane pozytwnie. Do tej pory spotkalam sie z sama zyczliwoscia. Schodzac z tematu- mam pytanie- jakie ksiazki czytalas Kozie w wieku zerowkowym, z literatury amerykanskiej?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, Viola, a "weź" mi kopsnij mejla na ten adres: sylaba2000@gmail.com
      Bo może się zrobić przydługa odpowiedź ;-) Chętnie napiszę!

      Usuń
  6. Jak ja lubię czytać Twoje wpisy! A historia dziadków wzrusza... Fajnie, że się nią z nami podzieliłaś :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nadzwyczajnie mi miło! Chętnie się dzielę historiami z happy endem, choćby nie moje. A te rodzinne pielęgnuję, bo nie mam tu zbyt wiele rodzinnych pamiątek poza składową wspomnień, o które wypytałam. Pozdrawiam Cię b. serdecznie!

      Usuń
  7. piękna historia, i pewnie jest tak jak pisałaś, że dużo ich było, tylko przez te wszystkie lata uciekły.....
    pozdrawiam i cieszę się, że Koza taka dumna z polskiego :-)
    ivonesca

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hejka, ivonesco! Witam! Jak tam Twa rodzinka (od najstarszego do najmłodszego)? :-)

      Usuń
    2. Hej :-)
      Najstarsza pojechała do Niemiec na 5- miesięczne praktyki z Erasmusa, gimnazjalista mądruje się nieco ;-) ale lekcje odrabia, bo w przyszłym tygodniu zebranie w szkole ;-). Przedszkolaczek cieszył się że Mikołaj przyszedł, chociaż obudził się 6 grudnia o 5 nad ranem z okrzykiem MAMO, MAMO, MIKOŁAJ NIC MI NIE ZOSTAWIŁ POD PODUSZKĄ :D ale okazało się, że zostawił koło łóżka :D
      o, i taka tam proza życia :-) święta coraz bliżej, prezenty mam już zrobione, bo irytują mnie wściekłe tłumy przed samymi świętami ;-), muszę zrobić ciasto na pierniczki, bo powinno odleżeć chociaż tydzień w chłodnym miejscu, no i jakimiś dekoracjami adwentowo-świątecznymi się zająć :-)
      i tyle tak na szybko, pozdrawiam
      ivonesca

      Usuń
  8. wreszcie przeczytałam :-)...pięknie piszesz, kochana...to wszystko...pięknie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, Aniu. Dziękuję. To wszystko to samo życie...

      Usuń
  9. z okazji Świąt Bożego Narodzenia życzę Tobie i całej rodzinie świąt w zdrowiu i radości, ciepłej atmosfery (ale tego pewnie nie brakuję pod palmą ;-), wytchnienia i zadumy, a w Nowym Roku uśmiechu na twarzy i wielu wpisów na blogu ;-) :P
    pozdrawiam okołoświątecznie
    ivonesca

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ivonesco, bardzo mi miło :-) I Wam życzę i zdrowia, i powodów do radości, i ciepłej atmosfery oraz wiary w niewidzialne przy okazji zadumy. I wytchnienia. Zamawiam sobie tego jak najwięcej, a Wam tego, czego akurat Wam potrzeba w hurtowych ilościach. :-)

      Usuń
  10. Piękny i wzruszający tekst. Z przyjemnością go czytałam. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dziękuję, Aniu! :-) Przyjemnie mi słuchać :-) Pozdrawiam!

      Usuń