Odkąd ogłoszono
we wrześniu, że na tegorocznym bożonarodzeniowym koncercie chóru odtworzymy amerykańskie
szlagiery gwiazdkowe z lat 30-tych i 40-tych, ciągle chodzi mi po głowie
piosenka I'll Be Home for Christmas („Na święta będę w domu”) wylansowana przez Binga Crosby'ego. Zazwyczaj słucham tej piosenki i użalam się nad sobą. Ostatnio jednak rozmyślam o tych, dla
których piosenka powstała: o żołnierzach II-giej wojny światowej.
Przy okazji łapię
się na tym, że jeśli w przypływie rozmyślań dostrzegę Kozę, moją córkę, od razu ustawiam ją do szeregu pytaniami, na które wiem, że dziewczyna
nie ma ochoty.
- To w którym
roku wybuchła II-ga wojna światowa?
- Tysiąc o-siem-set...
- zaczyna po angielsku - tysiąc osiemset... tysiąc dziewięćset... - Dziecko
wie, że rozbija się nie o same fakty, ale też o moje sponiewierane rodzinnymi
stratami emocje, więc sobie na nich lekko pogrywa. Poprawiwszy błąd, którego
przecież nie było, a zaledwie świetny dowcip, MAMO!!! czeka, aż ochłonę ze
zgorszenia.
- OK. A dalej?
- Nie pamiętam!
Patrzę na córkę
spode łba.
- Trzydziesty
dziewiąty - rzecze wreszcie.
- A w którym się
skończyła?
- Pięć lat
później.
- Zastanów się.
- Sześć lat
później.
- Czyli w którym
roku?
I potrafię tak w
kółko.
Koza też.
I'll Be Home for Christmas napisano z myślą o amerykańskim żołnierzu
ostatniej wojny światowej i właśnie takiego poznałam tydzień temu, gdy z
krewnymi i znajomych obchodziliśmy Thanksgiving,
Święto Dziękczynienia. Podsłuchałam z drugiego końca stołu, że dzisiejszy
weteran miał osiemnaście lat, zgłaszając się na komisję poborową, i że latał potem
nad Europą transportując spadochroniarzy. Napadłam go przy deserze prosząc o
wspomnienia z tego okresu i ze wszystkich zwierzeń utknęła mi myśl wypowiedziana
mimochodem.
- Byliśmy młodzi i tak naprawdę nie mieliśmy pojęcia, co robimy.
I druga, dodana
na odchodne:
- Wygraliśmy tę
wojnę liczebnością. W odpowiednim momencie było nas [aliantów] więcej, niż
wojsk wroga.
I to tyle o micie
niepokonanej armii amerykańskiej.
Max, bo tak
prosił zwracać się do siebie rozmówca, wrócił z wojny do domu na Gwiazdkę nie
tylko in his dreams, w
marzeniach, jak wzmiankuje ostatnia linijka tekstu. Rzeczywiście dotarł w rodzinne strony. Poznał w
Indianie Polkę trzeciej generacji, mówiącą jeszcze po polsku, zakochał się z
wzajemnością...
Moi dziadkowie
już o historiach wojennych mi nie opowiedzą, ale wiem, że pochodzili z tych
samych okolic, z tego samego miasteczka. Mieszkali na równoległych ulicach, a
poznali się dopiero w 1942 roku. On, wysoki, przystojny, czarnobrewy, o długich
palcach muzyka. Ona drobniejsza i przepięknie uśmiechnięta, w sukienkach
szytych na miarę. Znali się może trzy miesiące, gdy zapadła decyzja o ślubie, a krótki, początkowy staż małżeński po przymusowym wcieleniu dziadka do armii
niemieckiej przerwał wyjazd do Danii. Potrafiąc grać na kilku instrumentach,
dziadek trafił do orkiestry. Żałuję, że nie zapytałam w porę, dlaczego pewnego dnia zagrał na środku niemieckich koszar (?) polski hymn
państwowy? Czy chciał popełnić samobójstwo? Czy była to brawura czy odwaga? W rodzinie mówi się, że było jak w Pianiście,
kiedy niemiecki kapitan, zachwycony grą daruje Szpilmanowi życie. Egzekucja
ominęła dziadka tylko dlatego, że żal było pozbywać się utalentowanego muzyka. Ale co poczuł, gdy dowiedział się znów innego dnia, że ma odstawić nuty i strzelać z działa
przeciwlotniczego do alianckich samolotów? Opowiadał, że tak marnie celowo
celował, aż odsunięto go od zadania. A zaraz potem dostał się do niewoli
amerykańskiej, gdzie nagle jeden po drugim „niemieccy”
żołnierze mówiący po polsku zaczęli wiązać sobie na ramionach
biało-czerwone kolory. Wyłowiwszy z więźniów kolumny Polaków, Amerykanie przerzucili
ich do Anglii i stamtąd można było wreszcie zawalczyć oficjalnie po właściwej
stronie.
Wcielenie na siłę
do Wehrmachtu albo kulka w łeb i wywózka najbliższych do obozu. Co wybrać? Czy
gdyby dziadek nie poznał babci, nie zakochał się, mniej ceniłby życie i odmówiłby
założenia niemieckiego munduru? Czy straciwszy głowę dla uroczej,
siedemnastoletniej panny Kowalskiej nadzwyczajnie w świecie się ocalił?
Historia nie jest
czarno-biała, mówię Kozie. Nawet ta zupełnie wczorajsza, kiedy oboje z Kozakiem
- siostra z bratem - przyszliście na siebie wspólnie poskarżyć. I widać to na
przedwojennych zdjęciach, że kontrast kontrastem, a jest też sporo szarości.
I'll Be Home for
Christmas.
Ciekawa jestem, kiedy
pierwszy raz moi dziadkowie usłyszeli tę piosenkę.
Nauczywszy się na
obczyźnie angielskiego, dziadek, jak przypuszczam, tekst by zrozumiał, bo jest
prosty. Może trochę trudności sprawiłoby słowo mistletoe - jemioła, pod którą świąteczny pocałunek jest gwarancją
ziszczenia marzeń zakochanych. Przynajmniej według konwencjonalnej, okolicznościowej komedii romantycznej made in USA.
Moi dziadkowie
nie całowali się pod jemiołą zawieszoną u sufitu (czy na drzwiach wejściowych).
Tego jestem prawie pewna. Całowali się pod groźbą rozłąki w środku potwornej
wojny, a nie mam najmniejszych wątpliwości, oglądając ich kilka wspólnych zdjęć,
jakie przetrwały, że podejmując szybką decyzję o ślubie byli zakochani po
czubki swych eleganckich fryzur z lat 40-tych. Wiadomo, myśl o rozstaniu
przeraża, jaka więc siła w wojennej i powojennej beznadziei pozwoliła im trwać
ze sobą, najpierw na kilkuletnią odległość, potem na długo, długo w domu, który
dziadek wybudował, harując jak wół? Ile lat, patrząc na męża, widziała w nim
babcia zabójczo przystojnego młodziaka, który miał gadanego jak mało kto? Wielka szkoda, że nie mogę zapuścić się na chwilkę do przeszłości, żeby dowiedzieć się,
czy perorował swym zwyczajem, kiedy pierwszy raz zobaczył babcię? Czy jąkał się niczym struny mandoliny, którą przyszedł dziewczynie nastroić?
Miłość, podobnie
do każdej innej historii, rzecz złożona. W każdej są dwie strony medalu i nie
zamierzam żadnej z nich wygładzać. Pozwalam im żyć takimi, jakimi są, nawet
jeśli ciągną wstecz lub w niezawiniony wstyd. Chcę, żeby dzieci miały
świadomość, że to, co dziś mają, to składowa poświęceń wielu pokoleń, ale też uczuć,
które przetrwały. I chcę, żeby Koza wiedziała, nawet zbudzona w środku nocy, że
druga wojna światowa nie rozpoczęła się od japońskiego nalotu na amerykańskie
Pearl Harbor 7-go grudnia 1941 roku.
- Hej, to w
którym roku urodzili się Twoi dziadkowie z Polski? - męczę córkę.
Odpowie, jak
zwykle już po angielsku.
- Byś mogła
spróbować po polsku? - zachęcam na ile starcza sił.
- Eee... już się
po polsku nagadałam...
- KIEDY?
- W nocy. Śniło
mi się, że byłam w Polsce i te moje gadatliwe kuzynki nie dały mi spokoju! I dorośli to samo! Mamy za dużą rodzinę!
Niesamowita historia i jak zwykle niesamowicie napisana...
OdpowiedzUsuńZałożę się, że były takich tysiące. Wiem, że były. Tylko nie miał ich kto ocalić.
Usuńpiękne.
OdpowiedzUsuńDziękuję. "Starałam się". ;-)
UsuńAle historia! Dobrze, że miałam chusteczki pod ręką. Wojenne historie miłosne bardzo mnie poruszają... Cieszę się, że męczysz swoją córką, na pewno kiedyś to doceni! :-)
OdpowiedzUsuńJa też lubię słuchać o tym, jak ludzie się poznali i zastanawiam się, co ich potem przy sobie zatrzymało. I taka moja nadzieja, że córka nie będzie mi miała zazłe tych "polskich" wtyczek ;-)
UsuńMasz racje- takich historii bylo sporo (i kazda wyjatkowa) tylko, zeby ktos je zapisal albo przekazal dalej. Czyzbys byla na Thanksgivng w moich stronach? A z ta wiedza dotyczaca II wojny swiatowej wsrod Amerykanow jest roznie - Chociaz spotkalam osoby (nieliczne) ktorych wiedza na ten temat jest ogromna. Powodzenia na koncercie:)
OdpowiedzUsuńViolu, to "Twoje strony" zawitały w moich ;-) Prawda, że co Amerykanin, to różna wiedza? Zgadzam się z Tobą, że są tacy, którzy potrafią w tematach historycznych zagiąć wiedzą. :-)
UsuńWzruszyłam się. Te trudne historie naszych dziadków... Dobrze, że dla naszych dzieci to taka przeszłość(mam nadzieję, że tak zostanie).
OdpowiedzUsuńSylabo, mogę zadać pytanie? Zastanawiam się! Bo tak jak czytam, to mam wrażenie, że tak trochę łopatą ładujesz do głowy tę polskość i polszczyNę. Nie boisz się czsem, że to może przynieść odwrotny skutek? Przepraszam , jeśli pytanie zbyt impertynenckie i że nie poprawiam błędów w komentarzu ale mam problemy ze sprzętem! Pozdrawiam serdecznie:)
Ależ oczywiście! Nie widzę żadnej impertynencji w Twym pytaniu. Ostatnimi czasy jest dokładnie tak, jak mówisz: nauka odbywa się "łopatologicznie", ale mam sygnały, że i taka działa. Podam Ci przykład: Koza, która stroni dziś od mówienia po polsku, przychodzi ze szkoły, zarzuca włos (że niby od niechcenia) i informuje mnie, że nauczyciel od hiszpańskiego podał Kozy wymowę hiszpańską klasie za przykład, po czym zapytał: czy w domu posługujesz się jeszcze jakimś językiem [poza angielskim]? Pada odpowiedź, że tak, polskim. Pan się uśmiecha i głośno mówi: A! To dlatego tak dobrze ci idzie! Można deliberować, czy ostatni komentarz powinien zostać wypowiedziany głośno przy uczniach jednojęzycznych, ale przytaczam historyjkę, żeby pokazać, że duma w oczach mojej córki z tej pochwały była absolutnie widoczna. Nie dało się jej ukryć w rzekomej nonszalancji. Podobne sytuacje mają miejsce co jakiś czas. A wczoraj, o dziwo, dowiedziałam się głównego powodu, dla którego Koza nie ukrywa w szkole polskich korzeni. Otóż to podobno b. odjechana rzecz znać w Stanach inny język obcy niż hiszpański. Koleżanki (!) podpytują Kozę o polskie słówka. W jakich celach to nie wiem, chociaż słyszałam, że kiedyś wałkowano brzydkie wyrazy, ale widzę, że Koza czuje się przez to ważna, że jest źródłem tej niezbędnej wiedzy ;-) Pozdrawiam Ciebie i Twoją rodzinkę. Maluch pewnie już nie taki mały! Muszę do Ciebie "wpaść"!
UsuńSylabo, to mowienie w innym jezyku niz hiszpanski jest bardzo cool. Moja cora jest dopiero w kindergarten a ostatnio zagiela mnie takim tekstem: mamo wiesz ze ja jestem special, bo mowie w dwoch jezykach. Ja jej takich tekstow w domu nie sadze, musiala to uslyszec w szkole. Sasiedzi mowia mi ze ich dzieci sa pod wrazeniem ze ona zna dwa jezyki, dzieciaki nawet nasladuja moj akcent hahahaha. A co do hiszpanskiego czy francuskiego to faktycznie nam jest duzo latwiej opanowac wymowe niz Amerykanom. Poza tym w hiszp akcent pada na przedostatnia sylabe podobnie jak w polskim. Mysle ze dla nas jest trudniejsza wymowa w ang. Znajomosc polskiego na pewno ulatwia twojej Kozie nauke hiszpanskiego:)
UsuńTeż to! Szczególnie z hiszpańskim "r" mamy (my, Polacy) na skróty. Zobacz, jak mamy dobrze, że mieszkamy w kraju poza Polską, gdzie znajomość naszego języka "is a cool thing" (to super rzecz). Czasami czytam blogi innych Polek, a tam odwrotnie - społeczeństwo na nie, mówiące po polsku na ulicy, patrzy raczej niechętnie. Pozdrawiam Twoją zerówkowiczkę! Czy chodzi do szkoły publicznej?
UsuńTak, chodzi do publicznej ale na szczescie szkola ma dobre notowania. Tutaj zdecydowanie pochodzenie polskie jest odbierane pozytwnie. Do tej pory spotkalam sie z sama zyczliwoscia. Schodzac z tematu- mam pytanie- jakie ksiazki czytalas Kozie w wieku zerowkowym, z literatury amerykanskiej?
OdpowiedzUsuńHej, Viola, a "weź" mi kopsnij mejla na ten adres: sylaba2000@gmail.com
UsuńBo może się zrobić przydługa odpowiedź ;-) Chętnie napiszę!
Jak ja lubię czytać Twoje wpisy! A historia dziadków wzrusza... Fajnie, że się nią z nami podzieliłaś :)
OdpowiedzUsuńNadzwyczajnie mi miło! Chętnie się dzielę historiami z happy endem, choćby nie moje. A te rodzinne pielęgnuję, bo nie mam tu zbyt wiele rodzinnych pamiątek poza składową wspomnień, o które wypytałam. Pozdrawiam Cię b. serdecznie!
Usuńpiękna historia, i pewnie jest tak jak pisałaś, że dużo ich było, tylko przez te wszystkie lata uciekły.....
OdpowiedzUsuńpozdrawiam i cieszę się, że Koza taka dumna z polskiego :-)
ivonesca
Hejka, ivonesco! Witam! Jak tam Twa rodzinka (od najstarszego do najmłodszego)? :-)
UsuńHej :-)
UsuńNajstarsza pojechała do Niemiec na 5- miesięczne praktyki z Erasmusa, gimnazjalista mądruje się nieco ;-) ale lekcje odrabia, bo w przyszłym tygodniu zebranie w szkole ;-). Przedszkolaczek cieszył się że Mikołaj przyszedł, chociaż obudził się 6 grudnia o 5 nad ranem z okrzykiem MAMO, MAMO, MIKOŁAJ NIC MI NIE ZOSTAWIŁ POD PODUSZKĄ :D ale okazało się, że zostawił koło łóżka :D
o, i taka tam proza życia :-) święta coraz bliżej, prezenty mam już zrobione, bo irytują mnie wściekłe tłumy przed samymi świętami ;-), muszę zrobić ciasto na pierniczki, bo powinno odleżeć chociaż tydzień w chłodnym miejscu, no i jakimiś dekoracjami adwentowo-świątecznymi się zająć :-)
i tyle tak na szybko, pozdrawiam
ivonesca
wreszcie przeczytałam :-)...pięknie piszesz, kochana...to wszystko...pięknie...
OdpowiedzUsuńHej, Aniu. Dziękuję. To wszystko to samo życie...
Usuńz okazji Świąt Bożego Narodzenia życzę Tobie i całej rodzinie świąt w zdrowiu i radości, ciepłej atmosfery (ale tego pewnie nie brakuję pod palmą ;-), wytchnienia i zadumy, a w Nowym Roku uśmiechu na twarzy i wielu wpisów na blogu ;-) :P
OdpowiedzUsuńpozdrawiam okołoświątecznie
ivonesca
Ivonesco, bardzo mi miło :-) I Wam życzę i zdrowia, i powodów do radości, i ciepłej atmosfery oraz wiary w niewidzialne przy okazji zadumy. I wytchnienia. Zamawiam sobie tego jak najwięcej, a Wam tego, czego akurat Wam potrzeba w hurtowych ilościach. :-)
UsuńPiękny i wzruszający tekst. Z przyjemnością go czytałam. :)
OdpowiedzUsuńA dziękuję, Aniu! :-) Przyjemnie mi słuchać :-) Pozdrawiam!
Usuń