Ślubował miłość i wierność wyćwiczoną na tę okazję
polszczyzną. I wzajemnie. Nic nie było o stroju niegrzecznej pielęgniarki. Ale
w październiku mrugał do mnie mąż zaczepnym okiem, co widziało tani strój halloweenowy w
sklepie z artykułami wszytkiej świątecznej potrzeby: czepeczek 'jelęgniarski, miniówa,
szpilki...
Popukałam się w czoło. Inni - proszę bardzo, niech robią,
co chcą w Halloween. Nie będę wydawać kasiory na coś, w co nie wierzę. Mnie tam
erbi.
Jak zaznaczono od niechcenia do kompletu był
rozdekoltowany żakiecik.
- A czemuż to mam się przebierać, kiedy sam nigdy tego
nie robisz? - pytam. - Założę kostium, jak ty założysz!
Latami pomyślnie spławiałam Lubego, a tu w miniony
Halloween mąż wydrukował sobie na służbowej drukarce przebranie.
Poobklejał
taśmą pudło, wyciął dziury na oczy. Przesłał zdjęcie z komentarzem, że
jest gotów na przyjęcie w pracy. Czy ja też jestem gotowa na dzisiejszą imprezę? Jaką imprezę? Ja idę
na chór, on Kozaka kładzie spać. No. Także tego.
Luby się postarał, nie przemyślał jednak dowcipu do
końca. Na przyjęciu będzie łykał ślinkę, pomyślałam. Gracze Minecrafta
potwierdzą, że otworu na usta kostium nie przewiduje. Tyle że to już nie mój
problem.
Zagadałam koleżankę, aspirującą do kariery fotografki. Aspirantka ma gadżetów do zdjęć galore. [Czytaj: galor z akcentem na "o" - mnogo.]
Pożyczyła mi jeden z bajerów. Mimo że optycznie leżał jak ulał, dźgał. Głównie
wątrobę i górne żebra. Ale czegóż nie robi się dla przechytrzenia faceta,
któremu przyrzekało się uczciwość małżeńską?
Wraca mąż z pracy, wchodzi do kuchni, wychodzę mu
naprzeciw.
- Specjalnie dla ciebie. Proszę. Chciało się z
niegrzeczną pielęgniarką...
Ach, te oczy nagle doszczętnie zgłupiałe!
Lecz Luby trzyma fason. Nie przyzna się, że jest
zaskoczony.
- Czy wiesz, że rozciągasz swój ulubiony sweter?
OK. Możemy i tak.
Po kolacji, tutaj dinner,
pojechałam na chór. Pierwszy raz próba przypadała w Halloween, więc uzgodniono,
że przybywamy w przebraniach. A niech tam! Nie zdjęłam swojego.
Huczało od wejścia jeszcze zanim zaczęliśmy śpiewać.
Poplątaliśmy się między ławkami, ostatecznie siadłam obok Seksownej Diablicy w
Czerwonej Pelerynie. (Diablica nie dostała widać memo o tym, że kostiumy winny
mieścić się w kategorii "przyzwoity", bo próba w kościele. Ale nie
rzekłam nic głośno, bo we własnym oku, czy brzuchu, belka jak się patrzy.)
Próba skończyła się wkrótce po tym, jak się zaczęła. Nie
dało się pracować w takiej przebieralni.
- Jak dzieci! Rozkojarzone, rozbzdykane... Wiecie co?
Idźcie wy lepiej do domu! - Dyrygent machnął na nas ręką.
Diablica poderwała się pierwsza. Ledwo siedziała. Śpiewając Away in a Manger ("Daleko w stajence")
mieliśmy sobie wyobrazić, że w zagięciu łokcia spoczywa malutki Jezusik i widać
nie było jej to na rękę. Sama w sumie byłam za opuszczeniem lokalu, bo, jak maż,
nie przemyślałam dowcipu. Subtratem emisji głosu jest porządny wdech, a dobrze
napierało mi na płuca. Sapałam, produkując kolęda za kolędą półnutę za półnutą.
Szybszych dźwięków matka nie miała.
Po wczorajszej próbie jak zwykle tłoczyliśmy się w
przejściu, kiedy poczułam, że ciągną za łokieć.
- Fajnie, że już jesteś! Jak maleństwo? Chłopiec czy
dziewczynka? Kiedy urodziłaś?
Uświadomione koleżanki tłumią śmiech.
- W Halloween - odpowiadam. - W samochodzie w drodze
powrotnej z próby. Zaraz po wjeździe na autostradę.
Przerażenie.
- K. może potwierdzić. Siedziała obok, gdy prowadziłam.
Stuprocentowa zapaść w stupor.
- No coś ty! - Ktoś szturcha wystraszoną. - To był
przecież sztuczny brzuch! Na Halloween się tak przebrała!
- Ja też dałam się nabrać - dorzuca inna litościwa. -
Siedziałam z tyłu i plułam sobie w brodę, że wcześniej nic nie zauważyłam.
- No! Ja też! Tylko kiedy Josh kazał się ścieśnić,
skojarzyłam, że coś jest nie tak. Wszyscy wychodzą z ławek, żeby przejść do
przodu, a ciężarna je przeskakuje?
Faktycznie. Nie chciało mi się obchodzić. (To i chyba
normalne, że tego samego dnia "urodziłam".)
Ale przed nami czas komemoracji innego rozwiązania.
Pierwsze koncerty bożonarodzeniowe już za trzy dni, więc przypuszczam na
niedopieszczone pieśni zmasowany atak. Ćwiczę najczęściej w biegu, w
samochodzie, słuchając specjalnie złożonego dla chórzystów kompaktu z
piosenkami. Połowa w aranżacjach z zastrzeżonymi prawami autorskimi. Aby
legalnie można było umieścić utwory na CD, dorzucono co ileś sekund krótki
sygnał dźwiękowy.
Włączam raz odtwarzacz. "Cicha
noc, święta noc, pokój niesie ludziom bip! A u żłóbka Matka święta, czuwa sama uśbip!nięta..."
I stąd na koniec nieświadomy bon mot Kozaka,
wypowiedziany przejętym głosem:
- Mama, nie wiedziałem, że w kolędach jest tyle brzydkich
wyrazów!
No, cóż. Zonk and learn!
Znowu oplułam monitor! Kochana, jak możesz mi to robić?! Muszę teraz chusteczki szukać. :-)
OdpowiedzUsuńMały cytacik Kozaczy często ma taki efekt. Rozumiem i łączę się w poszukiwaniach chusteczki :-)
Usuń