Niedziela w południe, mąż musi do lekarza, bo nie wytrzyma do jutra. Ogólna
słabość wzięła, gardło boli i temu podobne.
Wstawiłam naczynia do zmywarki, poczytałam Kozakowi, obudziłam Kozę, zabrałam
się do sklepu - cały czas kaszląc. Obliczyłam, że dychranie nie ustaje od tygodni.
A jeśli to zapalenie oskrzeli? Czternasta z minutami podejmuję odkładaną męską
decyzję i sama jadę dać się zbadać.
W poczekalni dyżurnego mini-pogotowia tylko trzech pacjentów, w tym Luby
Mąż.
- Ty tu ciągle siedzisz??
Miał pecha. Przed nim było kilka osób. Szczęściem on następny.
Rejestruję się. O! Państwo są małżeństwem? To samo ubezpieczenie? To może razem
do gabinetu? Pewnie. Krępacji nie ma. Po latach korzystania z jednej łazienki,
pani! co to dla nas wspólne badanie...
Pielęgniarka wskazuje drzwi z numerem 2. Dwójeczka? To niczym my, ja i mąż.
Znak! Jak pragnę zdrowia!
Wchodzimy. Siadamy na kozetce. Pod tyłkami szeleści biegnąca wierzchem leżanki
bibuła ochronna. Patrzymy po sobie zdezorientowani. My ostatnio nigdzie sami. Minimum
samotrzeć. Więc co teraz? Cóż człowiek robił wspólnemy czasy, kiedy mu nie przerywano?
Czasy te zaczęły się właśnie na siedząco, przy kulawym stoliku w stołówce
pracowniczej. Miesiąc, dwa i - wciąż po koleżeńsku - znaleźliśmy się na ławce w
parku. (Trzymała nas do drugiej nad ranem.) Pół roku później siedzieliśmy już
na tęskniącej a jeszcze na peronie. Rzuciło w końcu na przyozdobione klęczniki.
W fotele w powietrzu, w wynajęte mieszkanie, w wir wspólnych studiów i pracy.
Teraz lądujemy razem na wywiadówkach, o drugiej w nocy gadamy przez sen, ławeczki
w parkach zawsze zajęte przez cudze dzieci, a przy posiłku, w towarzystwie
sennej Kozy chybocze się dziś Kozak.
Trudno o chwilę dla dwojga, a tu psikus - randka w gabinecie lekarskim!
Sorry, Batory, Erich Segal (gość od Love
Story) by lepiej nie wymyślił. (Bo - spoiler! - jednego z bohaterów by zabrakło.)
- To zacznę od żony. - Pielęgniarka
wróciła. Mierzy ciśnienie i temperaturę. Podaję symptomy. Po mnie kolej na męża.
Przychodzi lekarz. Osłuchuje. Powtórka z symptomów. Czekamy w ciszy na
wyniki wymazów. Nawet kaszleć mi się nie chce. Wreszcie lekarz wraca, wydaje diagnozy.
Potem Luby Mąż udaje się do apteki. Ja - do dzieci.
W samochodzie myślę o nas, Jacek i Barbara - nudna starsza para.
Ze zmarszczkami, z wykrotami, ze wspólnotą majątkową - mówiąc formalniej, kumulatywny
efekt zaciąganych kredytów i długów wdzięczności. Wiecznie pełen zmartwień
nasercowych. Nie takie to inne. Co krok. Przynajmniej co moje to twoje. Ot co!
Gdy biorę leki, zapuszczam się wstecz aż po kibolący się stolik w stołówce
pracowniczej. Tak, ten sam, co nas połączył. Pojawia się każdy detal. Serwetnik
Społem, cienki, biały wazonik, a obok - mąż.
Ale ten z pretensjami, jakby dostał nagle białej gorączki!
- Wzięłaś mój antybiotyk!!
Patrzę na opakowanie.
- Naprawdę? No ale skąd mam widzieć bez okularów, co biorę!?
- To czemu ich nie zakładasz?
Bo nie pa-mię-tam! Są ważniejsze rzeczy na głowie!
Znajduję szkła do czytania, żeby sprawdzić naklejkę. Faktycznie - doszło do
omyłki. Luby Mąż, widząc moją minę, nic już nie mówi.
Ja też nie - gościu od Love Story
wyraźnie powiedział, że "Miłość to znaczy, że nigdy nie trzeba mówić przepraszam".
Ale niech tam. Nie będę taka.
Posyłam blady uśmiech. Ewentualnie mogę jeszcze rozłożyć bezradnie ręce.
Albo głęboko westchnąć.
Podchodzę do chłopa, spoglądam mu w twarz i zaczyna targać mną kaszel. Love and germs are in the air! Razem
roznoszą się w powietrzu i miłość i zaraza w urocze, niedzielne popołudnie.
I piszę o tym na poświadczenie, że "Każda kobieta dwa razy szaleje:
kiedy się kocha i kiedy siwieje."
Uwielbiam! Co za romans!
OdpowiedzUsuńZ życia wzieNty :-)
UsuńSzalejcie NA ZDROWIE!
OdpowiedzUsuńTak też czynię! :-) Nawet kielich ruszył dziś w górę (do obiadu, ale uważam, że się liczy).
UsuńMam nadzieję, że zdrówko już wróciło i że może tę ławeczkę w parku (we dwoje) jeszcze znajdziecie. Ściskam!
OdpowiedzUsuńOdpukać, zdrowie znów w normie :-) Dzięki i ściskam wzajemnie :-)
Usuń