Naliczyłam cztery dni
częściowo litościwej pogody, kiedy po wyjściu na zewnątrz słońce nie pali do
szpiku kości.
Nareszcie ulga - mamy jako
tako rześkie poranki.
Tak przyjemnie
wertować niedzielną gazetę w fotelu za domem i nie sprawdzać co chwilę, czy
ktoś nie zostawił otwartych drzwi tarasowych (czy nie ucieka z domu chłodne
powietrze). Drzwi mogą sobie bezkarnie stać uchylone.
Co za luksus podjechać
do sklepu bez polowania na cień na parkingu. Nie wracać z zakupów spoconą w
nagrzanym aucie.
A jakie wieczory...
Wypuszczam się na
spacer przed osiemnastą i w nocy nie musi nas chłodzić klimatyzacyjny nawiew. Wystarczy
sufitowy wentylator.
Ponieważ po pięciu
miesiącach garaż stracił status nagrzanego piekarnika - nuże, domownicy, do
roboty! - nastały wczoraj jesienne porządki:
zerwaliśmy pajęczyny
rozebraliśmy zakurzone składowiska
rupieci
wymietliśmy zasuszone, miniaturowe jaszczurcze korpusiki.
Anolisy brązowe – drobne jaszczurki, a więcej nich wokół domu niż ptaków – zawsze znajdą szparkę, przez którą zdołają wślizgnąć się do budynku, skąd potem nie potrafią wyjść.
Uratowaliśmy przed
miłością Kozaka malutką rzekotkę (wygląda na Pseudacris nigrita verrucosa, Florida
Chorus Frog). Również musiała zabłądzić do garażu, ale całkiem
świeżo. Wynieśliśmy przerażoną na ocienioną rabatę.
W ramach sprzątania po
lecie wyczyściłam też narzędzia ogrodnicze.
Może jeszcze dziś, może jutro zabieram się za sadzenie petunii.
Trzeba korzysta ć z nadchodzącej ładnej pogody.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz