Otóż... nie było. Było bliżej +2.
Kwiatki przed domem przywiędły, przykurczyły się, lecz
katastrofa je ominęła i po świętach prognoza pogody znów wygląda niezgorzej,
czyli nie ma jeszcze przymrozków.
Czym prędzej wystawiłam pomidory na taras, na
wrazie „co” opatuliwszy je elegancko przed chłodem.
Wczoraj zebrałam cztery dojrzałe owoce, w tym jeden
podniosłam z ziemi, bo strącił go wiatr. I myślę, że tym wpisem pożegnam
tegoroczną sagę pomidorową.
Ostatni pomidor zerwę w styczniu i... można już ostrzyć
sobie zęby na nowe sadzonki, albowiem pełno ich w ogrodniczym. Zresztą, czego
tam nie ma... Dech zapiera...
To ja sobie jeszcze przed wieczorem lecę poplanować przyszłoroczne
grządki, a wy się bawcie. Ale wyczekując północy z kulturą! Nie polewać w
gardziele za często, aby nie przydarzyło się Wam to, co Jacusiowi z kozinego
podręcznika do języka polskiego. Przejęte nadejściem Świętego Mikołaja w wigilijny wieczór chłopię
non-stop bieżało do okna i „ukradkiem uchlało
firankę.”
Także z umiarem wkraczać mi w ten w 2013-ty! ;-)
Ojtam, ojtam :). Komu służy umiar, temu umiaru. A kto ma tego umiaru za dużo - szczypty szaleństwa :). Wszystkiego dobrego w 2013!
OdpowiedzUsuńRatujta, ludziska! “Podmioty” użytku codziennego chcą mi rozpijać! ;-)
OdpowiedzUsuńDobrze, że nie pomioty liryczne (lub ryczne), jak u mojej znajomej...
OdpowiedzUsuńTeż fakt! Zawsze może być gorzej ;-)
OdpowiedzUsuńUf, jak dobrze, że nie mam firanek! ;-)
OdpowiedzUsuń