Pamiętacie, jak postawiono kreskę na moje ostatnie
pomidory w donicach i chciano się ich pozbyć? (Więcej TUTAJ) A one, wytargane przez huragan Sandy, wylizały się z ran i chociaż
miejscami przybrały wygląd iście jesienny (zesychające listki, zbrązowiałe
łodygi), nadal owocują. Skromniej niż na początku tropikalnego lata, ale pną się wzwyż. Ciągle walczą o swój kawałek nieba.
A propos pomidorów, taka historyjka mi się przypomniała:
Syn protestuje widząc,
co będzie na obiad.
- Nie sce lasagni,
mama!
- Naprawdę? Sam pomagałeś mi robić i teraz nie chcesz?
(Proszę nie doczytywać
się za wiele w słowie „pomagałeś”. Kozak po prostu stał na krześle obok i
wyskubywał z miski masę serową.)
- Nie sce.
- Mogę ci zrobić
kanapkę.
- Nie lubię kanapki.
- Niczego innego nie
mam... Chyba, że zostały jeszcze mrożone pierogi. Mogą być?
- Nie, dziękuję.
Kucam przy Dziecku.
Czuję, że należy wrócić do punktu wyjścia. Niech mi Kozak wyjaśni, dlaczego
nagle dzisiejsze danie mu nie odpowiada.
- Synku, lasagne są pyszne. Jest w nich wszystko, co lubisz: makaron, ser i sos pomidorowy.
Dlaczego nie chcesz ich jeść?
- Bo ja sce coś
baldzo, baldzo innego, mama!
Masz ci babo placek!
Czegoś „baldzo innego” się Dziecku zachciało.
- Czyli co takiego?
- Spaghetti!
Moje dzieci doskonale rozumieją Kozaka! Jakiś czas temu zostawiliśmy dzieci z Dziadkami na weekend. Żeby ułatwić dziadkom życie zrobiliśmy wielki rondel sosu bolońskiego(że bankowo zjedzą, bez kaprysów), babcia miała tylko ugotować makaron. Praktyczna babcia uznała, że maluchom łatwiej będzie jeść świderki i była bardzo zdziwiona,że wnuki się nadąsały- przecież obiecano im spaghetti!
OdpowiedzUsuńRodowici Włosi rosną z tych dzieci! (I z mojego Kozaka i Twoich maluchów). Dla Polaka może bez różnicy jaki makaron do czego poda... Ale dla Włocha... Mamma mia!
OdpowiedzUsuńAle zauważ, jak nam to upraszcza sprawę- można nagotować raz na tydzień gar sosu, codziennie dodawać inne kluchy i codziennie mieć na obiad coś"baldzo,baldzo innego"!
OdpowiedzUsuńSylabo - zapraszam Cię do zabawy na moim blogu :) jeśli masz czas i ochotę.
OdpowiedzUsuńA co do tematu makaronu, to Polacy chyba się powoli też wyrabiają i już nie wszystko co "kluska" to "kluska". Pakistańczycy zostają przy swoim i nie lubią makaronu al dente na przykład, trzeba im sypać ziry i chili, i dodawać mięso do sosu, żeby to w ogóle dało się zjeść. Albo robią podsmażony a potem rozgotowany makaron na mleku jako deser. Nietety więc numer z garem sosu u nas nie przejdzie na dłużej :(
Amaranto... że też to proste, wypróbowane rozwiązanie mi do głowy dotąd nie wpadło, to ja nie wiem...Tym bardziej że wywodzę się rodziny o wieloletnich tradycjach kucharstwa „na przełaj”. Chyba będę musiała się poprawić ;-)
OdpowiedzUsuńO! Asia! Dziękuję za zaproszenie. Wskoczę wkrótce na Twego bloga i zerknę na Twoją propozycję.
OdpowiedzUsuńA co do rozgotowanego makaranonu w mleku... Nie wiem, czym Pakistańczycy go przyprawiają, ale mnie za dziecięctwa serwowano go czasem na śniadanie przyprawionego cukrem. Tej zupy mlecznej „z kożuchami” nie zapomnę jak żyję...
Będzie mi bardzo miło :)
OdpowiedzUsuńA makaron przyprawiają cukrem :/ jeszcze dodają przy smażeniu kardamon. Ale to wiele nie zmienia (wg mnie). Tak samo mi się kojarzy jak Tobie.
A jeszcze posypują takim cienkim ugotowanym makaronem lody.
No, teraz to „pojechałaś po bandzie”. Lody z makaronem? Dla mnie zestaw jak z kosmosu. Jak je jesz? Usuwasz makaron, czy próbowałaś jeść razem z lodami?
OdpowiedzUsuń