I po
tropikalnej burzy Sandy.
Odeszła, zniknęło zimno, które do nas nawiała. Podniosły
się rekordowo niskie, chwilowe październikowe temperatury (siedem stopni nad ranem,
kilkanaście w dzień). Znów można chodzić na boso, w sandałach.
Przycinaliśmy krzewy.
Ładowałam ścięte gałęzie w worki, Koza pomagała.
Nie dało się mimo
wszystko długo wystać na słońcu. Zaczęłam baręczęć pod nosem.
- Od tego słońca mi
się chyba zaraz mózg zagotuje...
- Przyniosę kapelusz,
okay?
- Dzięki, lecz teraz to już nie ma
sensu. To ostatni worek.
- Nie, idź do
domu. Ja to pozbieram.
Od kiedy Koza taka
troskliwa? Dzień Matki jest w maju.
- E... wytrzymam tyle.
- Daj mi ten worek. Proszę... Marmolado?
Córka poważnie
chce mnie odsunąć od roboty.
- Ależ daj mi
skończyć...
- Ale ja nie chcę,
żeby ci się mózg gotował!
- Przecież to tylko
przenośnia... metafora...
- Metafora? Co ty,
mama! Większość twojego mózgu to woda! Aż trzy z cztery części. Lepiej idź do domu, bo ci się zrobi w głowie jedna wielka paciaja!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz