Nic innego z polskiego
nie udało nam się wczoraj zrobić poza czytaniem na głos. Koza czytała, ja
sprzątałam kuchnię. Kiedy odstawiłam miotłę, Córa zatrzasnęła książkę.
- Nie zaznaczyłaś
strony. Będziesz pamiętać, gdzie skończyłaś?
- Pewnie. Strona treinta y cuatro.
Po jakiemu to było? Po
hiszpańsku zapewne. Ach, jaka wykształcona!
- A o polsku to ile?
- Trzydzieści cztery! Takie
rzeczy się wie! Przecież po polsku umiem liczyć aż do sto.
„Do stu” się mówi,
lecz jej nie poprawiam, bo mi się już po prostu nie chce.
Dzień był długi.
Rozciągnęło go jak przy krawędzi kosmicznej czarnej dziury i na moje trwał
wręcz tydzień. A może to cały tydzień skondensował się w dwanaście godzin? Nie
wiem, ale jakieś prawa fizyki na pewno ostatnio zawiodły.
Koza – nieproszona – odlicza
po polsku do dwudziestu. Potem dziesiątkami dobija do setki.
I podkusiło mnie.
- A co jest po... sto
dziewięćdziesiąt dziewięć? – pytam.
- Yyy... Dwa-zero-zero.
- Dwieście... –
podpowiadam.
- Dwieście, trzyście,
czteryście...
- Niezupełnie... Dwieście,
trzysta, czterysta...
- OK. Dwieście
trzysta, czterysta, pięć-czysta, sześć-czysta...
- Rybka, zagalopowałaś
się! Czterysta, ale potem pięćset, sześćset...
- ... siedemset,
osiemset, dziewięćset, dziesięćset....
- Tysiąc!
- No dobra, tysiąc.
A na zegarze
dwudziesta druga z minutami, więc wygnałam Kozę spać.
Oparłam ręce o wylizany
kuchenny blat i popadłam w przygnębienie. Po trzech miesiącach przerwy w
lekcjach z polskiego wymowa głosek szczelinowych u Kozy (przy okazji i u Kozaka)
samoistnie się polepszyła. Ale jak widać u Córki stało się to za cenę znajomości
liczebników. Ech...
Odwróciłam się.
Bezwiednie podeszłam do lodówki. Szarpnęłam ciężki drzwi, dostrzegłam napoczętą
butelkę czerwonego wina. Z westchnieniem wyciągnęłam korek i szkło.
Bul... bul... bul... ból,
że ta nauka polskiego ciągle powiela ten sam schemat: każdy krok do przodu
następuje po przynajmniej jednym w tył... Hej! To zupełnie jak z zakupem
kanapy! Przyjechała z magazynu nowiuśka, ale po zdarciu folii okazało się, że z
dwoma czarnymi plamami na obiciu. Dzwonię z reklamacją i dowiaduję się, że właściwy
pan od przyjmowania reklamacji może przyjechać „obejrzeć plamy i spisać protokół”
dopiero za kilkanaście dni.
Wpatrzyłam się znów w
łysy blat. Łyknęłam bordowy płyn. Łypnęłam na butelkę. Zostało niewiele, więc
lepiej dokończyć, bo za chwilę pójdzie w ocet... A ja z torbami! Czy wiecie, że
wóz, którym jeżdżę widnieje w dziesiątce najbardziej rozchwytywanych samochodów
na części? Wymieniliśmy wczoraj jedną z nich, więc rozumiem, dlaczego ten
dwunastolatek ma takie powodzenie u złodziei. Kiedy siada elektronika, buli się
słono. Może następnym razem trzeba kupić model o mniejszej ilości przycisków, a
większej ilości uchwytów, korbek i wejść na kluczyk. Tak jak to cacko poniżej z 1939-go roku.
Tylko taki „niezelektronizowany”
pojazd to zabawka na kolekcjonerską kieszeń. A ja kolecjonuję kwiatki, nie auta, więc o czym w
ogóle mowa? Gdzie logika?
Odchyliłam głowę,
spijając ostatnie krople wina. Odstawiając naczynie, dojrzałam kątem oka jakiś
cień.
Koza, przebrana w
piżamę, stała oparta o ścianę.
- Przyszłam ci
powiedzieć „dobranoc”.
- No... dobranoc,
dobranoc...
Jeszcze koziny łeb przytulił
się do mokrego fartucha. I oczywiście musiałam poczuć rogi.
- A czy przypadkiem –
rzecze Córka po angielsku – lekarz cię nie ostrzegał, że nie masz przed snem jeść
czekolady lub pić alkoholu, bo dostaniesz zgagi?
- Ej...
- Słyszałam, jak cioci mówiłaś. Żadna tajemnica.
Koza zawija się do odwrotu. Kiedy jest dostatecznie daleko, aby jej nie widzieć, dodaje:
- Ale nie przejmuj się, mamo! Masz jeszcze inną opcję. Czytałam, że ciepłe mleko też dobrze robi na zaśnięcie. Dobranoc!
Koza zawija się do odwrotu. Kiedy jest dostatecznie daleko, aby jej nie widzieć, dodaje:
- Ale nie przejmuj się, mamo! Masz jeszcze inną opcję. Czytałam, że ciepłe mleko też dobrze robi na zaśnięcie. Dobranoc!
Helo Sylabo, stęskniłam się za Twoimi felietonami z życia Kozy i Kozaka... miło powrócić do lektury. Pozdrawiam i zapraszam do mnie na odnowionego bloga =)
OdpowiedzUsuńBuziaki z Danii,
Żanet
Hej, Żaneto. A odwiedzę Cię z pewnością :-) Pozdrawiam!
UsuńNo jak nic grozi - "pięć-czysta, sześć-czysta..."
OdpowiedzUsuńHe he!
UsuńNo o czystej jeszcze nie było mowy :D
Nie grozi!
Grzech, żeby taka resztka miała się zmarnować ;)
Hahaha... faktycznie. Wychodzi razem, że wychylę minimum 11 butelek...
UsuńNo i Sylabo mów co chcesz, ale dla mnie znów bije spokojem i dorosłą mądrością. Dobrze, że Koza ze swoimi sześcioma-czystymi burzy ten perfekcyjny obraz rozważnej, mądrej i wyważonej Matki Polki :-). Po prostu kocham cię bardzo!
OdpowiedzUsuńOjejuś... ja rozważna... wyważona... ale może i czas zmądrzeć, Aniu? Chociaż na ten czas pomiędzy wypowiedziami dzieci, kiedy kulam się ze śmiechu lub krztuszę ze zdumienia. Dziękuję za śliczny, spontaniczny komentarz.
Usuń