Sezon huraganowy trwa,
ukrop równomiernie smaży grzbiety od miesięcy. Gdyby nie kalendarz, pobieżny rzut oka po okolicy mógłby posądzić czas o czerwiec, o maj.
Ale kiście lagerstroemii
pod moją nieobecność zsypały się falbankami blaszek na spieczony trotuar. Po
iglicach żółtych kwiatów w szuwarach też ślad zaginął.
Żółcą się dla odmiany kolumny
szkolnych autobusów na horyzoncie.
Gdy jeden z nich zatrzymuje się przy
osiedlowym basenie z ciepłą taflą, nieruchomą, nie targaną wrzaskami uciechy, definitywnie
dociera do mnie, że jest po wakacjach.
Jestem w domu i cóż
mogę robić po wstaniu, jeśli nie rozgrywać z czteroletnim Synem partyjki szachów?
Zaproszenie nadchodzi, kiedy jeszcze śpię, ale odmawiać upartemu Kozakowi nie
warto.
Przyglądam się ocalałym ze sprzątania figurom. Stają na przedartej środkiem papierowej planszy w dziwnym porządku. Jednego skoczka, jednego króla, gońce, „królówki”, wieżę o wyszczerbionych
blankach i trzy piony rozdano według wzrostu: po stronie Kozaka – pionki
wysokie; przede mną - niższe. Czarno-białe pomieszanie z poplątaniem.
Podobnie w moich myślach. Całkowity galimatias.
Borykam
się, na przykład, z nową prośbą Córki.
Koza chce żółwia.
Pytanie zaś, czy
żółw chce Kozę.
Wiem z autopsji, że schylających się nad nim stworzeń żółw po
prostu nie lubi. Słyszałam poza tym, że od nieczyszczonego co tydzień akwarium
capi jak od starego kozła. I coś mi świta, że żółwie potrafią żyć tak długo, że
trzeba je wziąć pod uwagę w testamencie.
Martwi mnie coraz
bardziej kulejąca Toshiba. Odmawia nawet takich prostych zadań jak czytanie
karty z aparatu. Muszę rozeznać komu komputer podwędzić, żeby zgrać zdjęcia. Pal
licho, że w pracy ożywienie. I to od dzisiaj. Że potrzebuję komputera do
sprawdzania prac, których pierwsza partia zeżre mi już cały przyszły weekend. I
potem następny... I następny... Aż stuknie kilkanaście tygodni.
Powinnam się cieszyć,
bo od kilku lat każdy nawrót do pracy to nadzieja, że owo drgnięcie tym razem jest stałe. Że wychodzimy z zapadłej gospodarki.
Ale co z zapadłym przez lato blogiem? Kto ma go reanimować?
Z innej beczki - nasza wysłużona kanapa przywitała mnie szerokim uśmiechem. Biała gąbka szczerzy
się dwurzędowo z rozprutej tapicerki i zamiast przebierać w ofertach ultrabooków z Windowsem siódemką na które ewentualnie mnie już stać zrobiłam krok w tył. Zastanawiam się co kupić pierwsze – laptop czy siedzisko? Które
bardziej potrzebne do pracy?
I ciąży nad nami inna chmura. Sygnalizuje, że letnie sprawy nie zostały jednak usunięte z walizkami na
strych.
Żeby nie być
gołosłowną, powiem, że przeszkadza mi rozmowa telefoniczna z piątkowego wieczora. Obawiam się, że szybciej niż przewidywałam znów rozgrzebię szafę i łazienkę, zatrzasnę torbę, przewiozę setki mil i jeśli ma się to stać jeszcze jesienią,
trzeba śpieszyć się z lekcjami Kozy. Koniecznie ruszamy z polskim w przyszłym
tygodniu. Koniecznie!
Nie ma na co czekać!
Kozak ciągnie mnie za rękaw. Zapomniałam o szachach, a mój ruch.
- Mama! Rzucaj!
Dostaję kostkę do gry.
Rzucam i przesuwam wieżę o sześć pól do przodu, a ostatnie z nich okazuje
się niewidzialnym kwadratem za postrzępionym brzegiem planszy. Co jest grane? Dlaczego ku szczerbatej baszcie zmierza czarny
król? Po jednym rzucie kostką Kozak odliczył... siedem pól? Skandal! Ta
runda to wolna amerykanka!
Założę się, że wieża drży, o głowę niższa od
przeciwnika.
A ja?
Mam na nieprzewidywalne sytuacje broń
tajemną. Nazywa się „zaufanie”.
Sięgnęłam po nią nie dalej niż wczoraj, ściskając przy uchu telefon.
Mam nadzieję, że zadziała we wszystkich dręczących przypadkach.
***
I kilka słów „od
redakcji” - Witam Wszystkich Czytających po długiej przerwie! Zapowiada się na dzień dzisiejszy, że jeśli moje wpisy będą trzymały się kupy, to when the stars align – cudem jakimś. Częstotliwość wpisów nie
będzie ta sama co w zeszłym roku, ale... wracam.
Jestem ciekawa zmian w
Waszym życiu. Piszcie, co u Was w trzech zdaniach chociaż.
Obiecuję, że gdy
tylko zakupię nowy sprzęt z lepszą pamięcią operacyjną niż moja zaraz zajrzę w Wasze
strony.
Witaj kochana :-) Nie pozegnalam sie z Toba przed wakacjami.. To choc przywitam sie jesiennie, prawie ;-)
OdpowiedzUsuńJak udaly sie Wasze wojaze? My w nasze jeszcze nie ruszylismy.. ale juz za miesiac bedziemy na Zielonej wyspie :-D
Zolwii nie polecam :p Sama mialam :p Rosna szybciej niz by czlowiek myslal, a wraz z nimi zapaszki :p Jedno czyszczenie zolwiego mieszkanka na tydzien to zdecywoanie za malo, no chyba ze komus nie przeszkadza.. hipopotami zapach :p
Pozdrowienia gorace sle.. :-) i zycze by wszystko sie poukladalo... by czas sie znalazl na wszystko i pieniazki tez :-D
Agato, już tylko miesiąc Wam został do wyjazdu? Jak ten czas zleciał. Wojaże udały się okropnie cudownie! Pisałam niedawno "psiapsióle", że nie włączyło mi się po powrocie takie tęsknienie za minionym latem, że trudno mi się pozbierać.
UsuńPrzeczytałam Kozie o Twoich doświadczeniach z żółwiami. Wzdycha tylko dziewczyna, bo czuje, co się święci. Żółwia pewno nie będzie...
Dziękuję za wszelakie życzenia i życzę Wam, żeby po przeprowadzce było lepiej niż przypuszczaliście!
No nareszcie!
OdpowiedzUsuńPrawda? :-) Powiem Ci, że jeszcze jeden miesiąc i domu bym nie poznała. Nie tylko dlatego, że długo mnie tu nie było. Mąż po prostu zawsze lubi "zrobić mi niespodziankę". Nauczyłam się już, że zawsze wtedy należy okazać entuzjazm i wdzięczność, a potem sprytnie popracować nad tym, żeby sam dostrzegł mankamenty tych "prezentów" i zechciał je zlikwidować zanim się autentycznie wkurzę... ;-)
UsuńKoniecznie entuzjazm, koniecznie wdzięczność!!! ;D
UsuńKoniecznie ;-)
UsuńŻółw byłby świetny, ale może, by nie utrudniał cywilizowanego funkcjonowania rodziny powinien przebywać w jakimś odizolowanym pomieszczeniu, najlepiej za szklaną ścianą? Albo za ścianą z duuużą szybą.
OdpowiedzUsuńSzklana ściana przydałaby się czasem nie tylko dla żółwia ;-)
UsuńNo nareszcie! No przecież nie da się dłużej ciągnąć tego kramu bez Ciebie. Co do kanapy i klawiaturowca już niedługo się pojawią nowe u Ciebie. Jeszcze nie wiem skąd i jak, ale będą! Rozglądaj się w każdym razie...
OdpowiedzUsuńCo do zmian w mieszkaniu - moja znajoma, po powrocie zastała cały dom w... porożu...
Cieszę się na Twój powrót - to był bardzo dobry znak dzisiejszego dnia!
Kanapa zamówiona, komputer jeszcze nie. A te rogi na ścianach u koleżanki, to tylko dosłownie przyprawiono i tylko do ścian, prawda? ;-)
UsuńHurra! Hurra! Nareszcie!
OdpowiedzUsuń:-) Uśmiecham się szeroko na takie ciepłe powitanie. Dziękuję bardzo za wiwaty.
UsuńSylabo, alez sie ciesze, ze wrocilas! Ja tez sie juz przymierzam do powrotow :-)Do zobaczenia!
OdpowiedzUsuńNo właśnie, bo kompletnie nie wiem, co u Ciebie. Wracaj również. Do rychłego!
UsuńDość nieregularnie ale mimo wszystko co jakiś czas "koukałam" tutaj.
OdpowiedzUsuńDobrze, że wróciliście. Pozdrawiam - tm razem spod Krakowa.
Dziękuję bardzo! W Polsce jesteś? To na jakim etapie ciąży? Na samiutkim ogonie?
UsuńMiałam żółwia, a nawet dwa. Nie popełniaj tego błędu. Śmierdzi bardziej niż od kozła!
OdpowiedzUsuńPoza tym pozdrawiam!
Ha! Jednak śmierdzi! Tak sądziłam. Dziękuję za ostrzeżenie. Pozdrawiam również!
UsuńO rany, ale ja się spóźniłam z powitaniem ... aż mi głupio ... sorki. Cieszę się, że wróciłaś na blogowe łamy i życzę sobie i innym czytelnikom by wpisy pokazywały się często i gęsto.
OdpowiedzUsuńU nas dom postawiony na głowie i nie wiem czy kiedykolwiek uda mu się znowu stanąć na nogach, ale ... nie narzekam. Widoki z innej perspektywy są równie ciekawe.
Pozdrawiam.
Kochana, widoki z Twojej perspektywy są wyjątkowe. Jestem tego pewna. Myślę, że Twój dom stoi mocno na ziemi ;-) Przetrwa nawet do góry nogami.
Usuń