piątek, 8 marca 2013

Lekcja Dwudziesta Czwarta: Szczęściara!

- Wody! Wody! Ale nie z kranu! Nie może być chlorowana! - wołam do Kozy.
- To skąd mam wziąć?
- Z... z... sprawdź, czy nie mamy już butelek pod zlewem.
- Eeeemmm... Jest! – wykrzykuje Koza i leci ku mnie jak na skrzydłach.
- Gazowana? – Patrzę na zielone szkło. - Nie ma innej?
- Nie ma!
- Sprawdź w samochodzie pod siedzeniem kierowcy.
- Jest jedna butelka na lodówce! – drze się znów z kuchni Koza.
- Niegazowana? – drę się ja. (I łajam samą siebie za ryki, bo niechybnie Kozak się zaraz obudzi!)
- Niegazowana! Normalna!
- To dawaj! Albo poczekaj! Przelej z niej wodę do garnuszka z domku dla lalek.
- Są dwa garnuszki: żółty i niebieski. Który chcesz?
- Większy! Włóż go najpierw do słoika...
- Nie mogę odkręcić zak... zak... rę... tki... I can’t do it! Szkoda, że taty nie ma…
- Zamieńmy się. Trzymaj pojemniczek. I papier. Ostrożnie, bo ucieknie.
Tak samo ostrożnie, jak przekazuję Kozie przezroczysty pojemniczek z włókien PET ze chwytanym weń płazem nalewam potem wodę do niebieskiego garnuszka na dnie pustego słoja po rybce wojowniku.
- Mama... Ona się nie rusza...
- Szybciej nie mogę.
Żal mi ich obu. I Kozy i niemrawego zwierzaka, który mnie wystraszył, a w Córce wzbudził najczulsze uczucia.
- Dobra! Przechyl lekko pojemnik. Może jednak się poruszy.
Plac!
Nic się nie poruszyło. Za to wpadło prosto na suchy liść magnolii obok garnuszka z wodą.
- I co teraz? – pyta Koza.
- Spryskaj ją resztą wody z butelki. Tylko delikatnie. Drobniutką mgiełką.
Koza biegnie po spryskiwacz. Następuje kilka psiknięć i zapada cisza. Córka spogląda na zroszony zielonkawy grzbiecik.
- Mama? Zobacz! Ona oddycha!
Ufffff!
Pot z czoła, rękawiczki z dłoni. Czujemy się jak ekipa z ostrego dyżuru po udanej defibrylacji. Możemy wrócić do przerwanej lekcji polskiego. To znaczy, po tym, jak zakryjemy otwór folią aluminiową i suto ją podziurkujemy.

Ciąg dlaszy lekcji schodzi na dyskusjach o żabach, zwierzętach i zwierzątkach domowych. Nie ma mowy, żeby było o czym innym. Trudno. Przynajmniej Koza próbowała powtarzać po mnie bez większej odrazy co trudniejsze polskie wyrazy.

Po lekcji, po kąpieli, po ostatnim buszowaniu w spiżarce i powtórnym myciu zębów, Koza prowadzi mnie do słoja ze znaleziskiem. Wlazłszy do plastykowego „basenu”, żaba podwoiła przez wieczór swoją objętość. Kto by pomyślał! A jeszcze kilka godzin temu siedziało to coś płasko przy doniczce petunii w przejściowej oranżerii (tej wniesionej do domu z tarasu na wieść o nadchodzących zimnych nocach) na ostatnim oddechu.
- Ciekawe, jak się nazywa? Mogę sprawdzić w internecie? Proszę. Potem od razu pójdę spać.
Pozwalam, bo wiem, że Dziecko nie zaśnie bez tej wiedzy. Ale zamiast radości, na twarzy Kozy rozświetlanej migotaniem komputera widzę rodzaj zmieszania.
- Mama, co to znaczy invasive?
O psia mać!
Pochylam się nad monitorem. Łypią na mnie złowrogo fragmenty angielskiego tekstu: „rzekotka kubańska zagraża różnorodności biologicznej”... „zjada wszystkie mniejsze organizmy żywe”... „pustoszy ekosystem”...
Co za cholerne déjà vu! Gdyby chociaż był to pyton birmański, to jakaś nagroda by była.
Momencik! Nie bądźmy od razu takie w gorącej wodzie kąpane! Czy to na pewno ta żaba?
Przeglądam zdjęcia, czytam opisy. Nie, w takich sprawach Koza się nie myli. Mamy u siebie Osteopilus septentrionalis.
... „plądruje budki dla ptaków”...  „wywołuje ataki astmy u ludzi”...
- Wyłącz to.
Koza bez słowa wykonuje polecenie. Patrzy na mnie niepewnie.
I co teraz?
Wyrzucić żabę z domu?
Na taką noc?
Czy można zniszczyć coś, co dosłownie przed chwilą ratowało się nieomal metodą usta-usta?
- Mama... Nie wyrzucajmy jej dzisiaj. Jutro ją wypuścimy. Proszę...

Kto nie widział kozinych oczu proszących o litość nad zwierzęciem ściganym listem gończym, ten też by nieświadomie złamał prawo.

Niestety, dziś przeczytałam na innej stronie w sieci, że nie tylko tym żabom nie udziela się azylu, lecz należy je uśmiercać: posmarować dwudziestoprocentową benzokainą, dostępną w aptece, po której żaba natychmiast traci przytomność, włożyć do szczelnego woreczka i do zamrażalnika.

Mówię to wszysto oniemiałej Kozie.
Nie wiemy, czy któraś z nas byłaby w stanie przeprowadzić tę operację.
- Poprosiłabyś tatę and daddy would do the dirty work [i tata by wykonał tę brudną robotę]. Ale byś musiała mi powiedzieć, że nie wiesz, co się z żabą stało – kwituje nagle Córka. Łatwo jej tak mówić, bo wie, że w tej chwili rozbija się już – na jej szczęście! - o sytuację o małej dozie prawdopodobieństwa.

Koza jest teraz w szkole i kiedy to piszę, trwa lekcja biologii.

A ja myślę o zupełniej innej. Że zawsze, kiedy człowiek sądzi, że się gdzieś zainstalował, zadomowił i oswoił, znajdzie się coś, co mu przypomni, że jest przyjezdnym.

Bo na co mi tutaj wiedza o bocianach i dudkach?
O nisko latającej jaskółce?

Na kiego wiedza o pszenicy, że jest zbożem ozimym lub jarym?
Że piszę się ją przez „sz”, bo to wyjątek.

Na co pamięć o kocich łbach?
O funkcji fosy?
O dymie z jałowca?
O właściwościach pokrzywy?

Wystarczy głupia, obca żaba i jakieś przepisy, żeby mi humor zepsuć.

A mi naprawdę nie trzeba przypominać, że „ojczyzna” od „obczyzny” zawsze będą się od siebie różnić i nie chodzi w nich tylko o jedną literę.

I owszem, nie zapomniałam, że różnica ta raz jest „na plusk”, a raz „na minusk”.
Wkurza, że dzisiaj zdecydowanie wyszło na „plusk” niehumanitarnej żaby.


Ps. I witam w tym "żabolandzie" Dizzy Izzy. Prawda, że czasem może się od takich wieści w głowie zakręcić? ;-)

16 komentarzy:

  1. Ile taka prosta żaba potrafi wzbudzić refleksji nad losem emigranta :-) zaczynam rozumieć Mickiewicza.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie! Bo gdzie małej żabie do rozległej Litwy...

      Usuń
  2. z dwojga złego lepiej, że nie wielki wąż

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co tu by się działo... ja, Koza i wielki wąż... mioteł i wrzasków by nie stało!

      Usuń
  3. Biedna zabka, przepisy imigracyjne byly dla niej tym razem niezbyt laskawe
    Bedzie dalsza czesc jej historii?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dalsza część póki co jest taka, że Luby Mąż oświadczył, że zna tańsze sposoby na uśmiercanie żab-szkodników niż zakupowanie sklepowych specyfików. No comment... ;-)

      Usuń
  4. Bidula... i co sie z nia stalo?

    OdpowiedzUsuń
  5. Haha! Dawno temu, po lekcji biologii o rzekotkach, na działce z mamą:
    Mama: schowaj się do cienia!
    Ja: boję się!
    Mama: czego?
    Ja: rzekotek!
    Mama (zdumiona): że co kotek?

    I proszę mi jaśniej wyłożyć związek między żabą a poczuciem obcości :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hahaha... ładny wierszyk z tych kotek i rzekotek! Już tłumaczę co do żaby... gdybym była w Polsce, na własnych kąto-śmieciach, to wiedziałabym, co jest pod ochroną, a co nie. A tu, w na tej obczyźnie, chociaż momentami człowiek czuje się oswojony z rzeczywistością, tak na prawdę nie znam do końca wielu "reguł gry". I kto wie, czy je poznam...

      Usuń
  6. To było głupie pytanie, znaczy prośba, wybacz Sylabo. Przecież nostalgia tak ma, że dopada jak nie przymierzając ból rodzącą!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak ból rodzącą dopada! Żebyś wiedziała... ;-) I coś wtedy musi się z tego bólu "zrodzić" ;-)

      Usuń
  7. Fajne, czytam i się uśmiecham..Ania

    OdpowiedzUsuń
  8. Usmialam sie czytajac wieksza czesc posta. Nie smuc sie, ze wiedza o zabce byla Ci obca. Czy w starym domu, czy w nowym.. na pewno jest wiele rzeczy. o ktorych nie wiemy i dopiero sie z nimi spotkamy (tzn bez watpienia moge to powiedziec o sobie). Uczymy sie cale zycze przeciez ;-) Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń