Aby ulżyć Córce, zamieniam
się w podręcznikową wróżkę. Łapię za ołówek.
- Wyczaruję ci moją różdżką
coś, co bardzo byś chciała dostać...
- Dudka?
Dudek na niby mi nie
przeszkadza. Zgadzam się.
- Uwaga!
Abrakadabra... Czary-mary... i... proszę bardzo: dudek!
- Dziękuję, Marmolado!
Dziecku świecą się
oczy. Na chwilę zapomniało o wyrazach nie do wymówienia (księżna, czarnoksiężnik
i tym podobne).
- Teraz ja coś
wyczaruję. Coś, co ty byś chciała mieć. Zamknij oczy...
Zamykam oczy, czuję
jak ołówek wysuwa mi się z ręki. Zastanawiam się, co bym chciała mieć.
- Abrakadabra... Czare-mary... Nie! Czekaj... Nie mów! Czarne-mary! Czar...
- Czary-mary –
podpowiadam.
- I po co mi mówisz!
Ja sama umiem!!!
Kajam się sowicie.
Obiecuję, że więcej podpowiedzi nie będzie.
Koza znów się
koncentruje. Macha w powietrzu drewnianą różdżką.
- Ale zamknij oczy...
Zamykam.
- Czary-mary... łubu-dubu!
Taaa... i „niech żyje
nam prezes naszego klubu!”*
... śpiewana do szafy ;-)
OdpowiedzUsuń