Wyszłam z dziećmi na
dłuższy spacer. Zabrałam aparat fotograficzny, bo lubię podglądać, co na
podwórkach sadzą sobie sąsiedzi i jak im to rośnie.
W drodze powrotnej zwalniam, sprawdzam na podglądzie zdjęcia, Córka i Syn wyprzedzają mnie dobry kawałek i gonią
się trochę za blisko mijanego stawu.
- Nie wpadnijcie do
wody!
Powinnam raczej
przestrzec ich przed wdepnięciem w kacze kupy, ale zanim się zdecydowałam na kolejne
ostrzeżenie, Koza stanęła jak wryta. Czekam, aż uniesie w górę którąś stopę i
zacznie wydawać dźwięki obrzydzenia. Ale nie... Koza woła z zachwytem.
- Mamo, zobacz! Aligatorek!
Panika w pełnej
mobilizacji! Gonię co sił w nogach w stronę szuwarów, bo mały aligatorek
oznacza, że w pobliżu jest też najprawdopodobniej i większy.
- Natychmiast stamtąd się
odsuńcie! – Jeśli dobrze kojarzę, im bliżej wody się stoi, tym mniejsze szanse
ucieczki. Aligator na lądzie długo gonić ofiary nie będzie, lecz w wodzie nie popuści!
Zachęcony moim popłochem Kozak podbiega do
Kozy. Przykucają w trawie.
- Jaki śliczny! Mama, możemy go
zabrać do domu?
JESZCZE CZEGO! Czytałam, że aligatory są nieśmiale, nie tak agresywne jak
krokodyle, ale jeśli głodne, potrafią zaatakować i nie dalej jak dwa miesiące temu czytałam, że gdzieś
na Florydzie ten gad odgryzł ramię siedemnastoletniemu chłopcu.
- Powiedziałam odsunąć
się!!!
Czy Koza w ogóle wie,
co należy robić, gdyby nastąpił atak? Czy słyszała o tym, że należy dźgnąć napastnika w oczy?
Dobiegam do
nieposłusznej dwójki i sama staję jak wryta.
- Ktoś go zgubił.
Mogę? – Córka podnosi na dłoni słodkiego zwierzaczka. Zielonego. Z
nieproporcjonalnie wielką głową do reszty tułowia. Z ogromnymi oczami, które patrzą
na mnie błagalnie jak ślepia Kozy. – Nie mam jeszcze takiego pet szopka, Madame
Marmolado.
Istotnie. Nie ma. (I
od kiedy jestem dla Córki „madame”? Bo żem „marmolada”, to rzeczywiście ostatnio ustalone.)
Postanowiłyśmy, że
jeśli jutro i pojutrze zwierzak będzie tam leżał, to może, ewentualnie,
pomyślimy. Na teraz Kozie musi wystarczyć zdjęcie.
A czekając, aż do
końca opadnie mi adrenalina, sama zauważyłam przy brzegu coś ślicznego i
zielonego. I równie niegroźnego. I tym też się dzielę.
A tak wyglądało kozie
znalezisko:
Nadal oddycham z ulgą, że nie lokalne, lecz z tworzywa sztucznego Made in China.
Rzeczywiście śliczny, sama bym nad nim stała, wznosząc okrzyki zachwytu.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że nad malutkim żywym to nie w naszym klimacie :DDD...
I ja w te niewinne ślepia chciałam wtykać palce... Wstyd!
OdpowiedzUsuńHahah, co za wspanialy blog - wlasnie zaczynam czytac I nie moge przestac sie smiac, madame marmolado, mam nadzieje ze dalej jest rownie interesujaco/wesolo ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam z Teksasu!
A dziękuję uprzejmie :-) Dziękuję... Właśnie z Kozakiem dyskutowaliśmy o Teksasie. Pozdrawiam serdecznie. Czy na Waszym podwórku wędrują skorpiony? ;-)
Usuń