Koza schyla się nad podręcznikiem,
ja nad robótką. Nie zgadzają mi się oczka, nie mogę więc za Kozą śledzić
czytanki.
Słucham jednym uchem
historyjki o górach. Córa czyta byle jak, zgadując, co ślina na język
przyniesie, łykając końcówki. Wiem, że śpieszno jej do obiecanej gry komputerowej, lecz z
tego pośpiechu „góral Józef” stał się gorylem
Jozefem, który często zakłada ubrania od świetne.
Goryl Jozef jest żonaty, jest też poetą i pisze wersje, natomiast nie przepada za muzyką i karci za granie na
fujarce młodego jahuża (juhasa).
Okazuje się też, że syn goryla Jozefa
jest garnikiem i pracuje w hucie,
gdzie wywarża (wytwarza) się stal.
Śmieję się w kułak i
nie nadążam z poprawianiem przekręcanych wyrazów. Ledwo wyjaśniam dziecku, że
polskich Tatr nie zamieszkują żadne z małp naczelnych, a przedstawiciele homo
sapiens, „górale”, a tu niecierpliwa Koza już mnie częstuje ciągiem dalszym, z
którego dowiaduję się, że praca garnika
nie jest dla byle kogo. Byle chuchro kilofowi nie podoła, czyli garnik musi być śliny.
W duszy z oczkami na
drutach! Odkładam robótkę i wyrywam książkę Córce z zamiarem przeprowadzenia
odpowiedniej korekty, ale powala mnie ostatnie zdanie, które zawzięta Koza –
gromkim głosem - zdołała wyczytać z oddalającej się stronicy: na cześć ślinych garników -Wywiad garnicy!
buhaha!!!!
OdpowiedzUsuńDopiero odkryłam Twojego bloga! Powodzenia, no i wywiad garnicy!!
amaranta
A ja dopiero odkryłam Twój wpis! Witam Cię amaranto serdecznie, również wznosząc okrzyki na cześć polskiego górnictwa węglowego! Rozgość się i trzymaj kciuki za polską edukację mojej Kozy.
OdpowiedzUsuńJa też trzymam kciuki ;-)
OdpowiedzUsuń