- Pocytaj mi Dzem zbok.
W drodze częstego
wyjątku bym i poczytała, chociaż podział ról w domu został kiedyś inaczej jasno
ustalony – Ojciec Mych Dzieci czyta im po angielsku, ja po polsku - ale nie posiadamy
w biblioteczce pozycji Dzem zbok.
- Dżem zbok? Co to za książka?
- Dzem zbok, mama.
Hm... James zbok? Jakub zboczeniec? Na pewno tego nie mamy. Ale może powinnam skądś
ściągnąć i się dokształcić, bo świat się ostatnio zagłębia w 50-ciu twarzach Greya, a ja co?
A może wojowniczy Syn
ma na myśli innego James’a?
- James Bond?
- Dzem zbuuuk!
A! „Uuu” zmienia
postać rzeczy. Nie o zboka, ale zbuka biega. James zbuk, czyli Jakub
zgniłe jajo brzmi nieźle. Tę bajeczkę sama chętnie bym przeczytała. Tylko pojawia
się ten sam problem: zupełnie, ale to zupełnie takiej książki nie kojarzę.
- James zbuk? Synku, może mi pokaż, o którą książkę ci chodzi...
- PowiedziaŁAM Dzems buk!!!
Ojoj! Kozak przerzuca
się na rodzaj żeński. Niedobrze. To znak, że malec jest maksymalnie wkurzony.
Dzems buk, Dzems buk, Dzems buk, Dzems buk... Ach!
Już wiem!
- Germs book? Mam poczytać książeczkę o zarazkach?
Trafiony-zatopiony, ale
Kozak, zniecierpliwiony moją mierną znajomością jego sepleniącej angielszczyzny
łapie za inną lekturę. Spada z półki na podłogę Bolek i Lolek na
wsi.
I nie można tak było
od razu? Sielsko i swojsko?
- Tę mam ci przeczytać,
tak?
- Tata mi wcolaj
psecytał.
Czyżby? Ten sam tata,
co to nie mówi po polsku? To miałeś, Synu, szczęście, że w książce jest więcej obrazków
niż tekstu ;)
Ale się uśmiałam =) bardzo chętnie bym poznała Twoje Kózki :)
OdpowiedzUsuńmuszą być przeurocze!
Dzem zbuuk :D hihihihhi
Pozdrawiam! Super się czyta Twoje posty =)
Gorące dzięki. Sama czasem się uśmieję „po pachi”, kiedy dzieciaki coś palną. I celowo dzielę się tymi chwilami, bo śmiech to zdrowie, a dla mnie to wcale nie jest wytarte powiedzonko.
OdpowiedzUsuń