Kozak chciał wczoraj mieć urodziny i
sprawił sobie balon. Wlókł go po podłodze od obiadu do kolacji. I jak ten
wierny pies balon trwał przy nodze.
Przed pójściem spać, Kozak
poprosił Lubego Męża Mego, żeby balon ponownie nadmuchał.
Ale tym razem „porządnie”.
Mąż odparł, że balon już się bardziej
nie rozciągnie. Co najwyżej pęknie.
No to Kozak podumał chwilę i
wyjaśnił, że nie chodzi o większy balon, tylko taki, który będzie się unosił w
powietrzu.
Luby Mąż rozkłada ręce. Tłumaczy, że
nie potrafi wydychać helium [wym. „hiljem”]. Gdyby
umiał wydychać helium to miałby wysoki głos i... I nie dosłyszałam, bo akurat
prowadziłam rozmowę telefoniczną.
Niezadowolony z odmowy ojca, Kozak
zwraca się do mnie, chociaż widzi, że jestem zajęta.
- Mama... Co to jest helium?
Macham ręką, że teraz nie mogę
rozmawiać. Ale ten nie ustaje.
- Excuse
me for just one second… - mówię do słuchawki, zakrywam ją ręką, patrzę na
Kozaka – Słucham? O co chodzi?
- Co to jest helium? Powiesz mi? Czy nie?
- Hel... Yes? – zwracam się znów do osoby na drugim końcu połączenia i zaraz
potem kończę rozmowę, a Mąż zaczyna się śmiać i pyta czego się wyrażam bez
powodu w biały dzień. Posądzona niesłusznie o czyn gorszący przed
maluczkim, w odwecie pytam, co w czasie mojej nieobecności Luby Mąż robił na
kanapie, że wylazły z niej flaki i musieliśmy wydawać pieniądze na nową?
Zrobiło się piekło? Hell, yes!* I nie przez podobnie
brzmiącą do angielskiego hell nazwę
polskiego pierwiastka. Czyli nie o rzekome angielskie „kurde” czy „cholerę”
poszło. Zrobiło się gorąco, bo balon pękł. A wiadomo, lepszy balon w garści niż
jego strzępy na dachu. (Czy coś w tę deseń).
Kozak z nosem na kwintę usunął się w
cień, a tu proszę: cień najwyraźniej przysposobił dzieciaka do myślenia, bo Syn wyszperał kolejny balon do nadmuchania i
podstawił mi go pod nos.
- Mama, ty masz wysoki głos. Zaśpiewaj mi te Alleluja do balona. Żeby poleciał wysoko aż do sufitu.
* Hell,
yes! - brzydko, dla niektórych wręcz wulgarnie: „a jak!” „a pewnie!”
** "Alleluja" z Mesjasza Haendla
Przepiękna droga skojarzeń Kozaka!! Wy do piekła! a On !!!???
OdpowiedzUsuńNie no...popłakałam się, no tak normalnie, ze śmiechu!
Zaśpiewałaś?
Nie, nie zaśpiewałam. Przy ojcu Kozaka zrobiłam wykład na temat granic ludzkiego głosu. Co to sobie jedni wyobrażają, kiedy nie chce im się skoczyć do sklepu po balon ze helem...
UsuńPrzypomniał mi się taki oto piękny film: http://vimeo.com/15187075 Może Kozakowi też przypadnie do gustu. ;-)
OdpowiedzUsuńJaki piękny, iście malarski... Kozak przeżył najbardziej napad "bandy włóczykijów"- pytał mnie, gdzie jest policja. (Dlaczego nie weszła do akcji w krytycznym momencie.) ;-)
UsuńUwielbiam Wasze rodzinne, językowe przekomarzania :)
OdpowiedzUsuńMówisz? A tych to nie brakuje, szczególnie gdy prowodyrem jest Kozak ;-)
UsuńNo to ja bym chciała usłyszeć ciebie śpiewającą po hiljemie! Mówisz, że "hell, yes!" czy też "hell, no!" to brzydko? Chyba muszę z porozmawiać z niektórymi :-)
OdpowiedzUsuńHahaha... ja też! To by było niezłe wycie po dawce helu ;-)
Usuń"Niestetyk", "hell, yes" i "hell, no" do neutralnych wyrażeń nie należą. Do przekleństwa na "f" im daleko, ale np. przy osobie, którą szanujesz, a której też dobrze nie znasz, lepiej z tymi "hell'ami" się wstrzymać. Bo przy mnie można walić śmiało! ;-)
No proszę, człowiek sobie tak zwyczjanie z rana na blogi wejdzie i od razu obcych języków liźnie, czegoś się nauczy i to jeszcze czegoś tak praktycznego :-)
OdpowiedzUsuńSkojarzenia Kozaka "bossskie".
A zaśpiewać Alleluja po helu... to dopiero byłaby jazda :-D
Oj, coraz bardziej wiedziecie mnie na pokuszenie. Muza klasyczna po dawce helu - czyżby tego jeszcze nie było gdzieś na youtube? Pionierką miałabym zostać? ;-) Naprawdę byłby ubaw.
UsuńDajesz, Mama! Dajesz! :-)
Usuń