Kozak z wczoraj, podskakując z uciechy przed wyjściem na dwór:
- Wsiądę na lowel, baldzo mocno popchnę pedały i się ZApędzę!
I zwierzył się potem, że popędził tak szybko jak Thomas the Tank Engine, albowiem Parowóz Tomek to „pociąg wyścigowy. On nie
jedzie tylko wyściguje”.
Rajdowe popisy nabrały rumieńców, gdy pojawił się kolega
na wypasionym rowerku prosto z taśmy. Stanął oto Kozak ramię w ramię z
przeciwnikiem, przed którym można było się pochwalić „zapędzaniem”. Dosłownie.
Syn wygłosił w języku sąsiada taką przemowę o swej tężyźnie fizycznej i umiejętnościach
poruszania się na własnym pojeździe (lekko zjechanym, bo nabytym przez matkę za
pięć dolarów na wyprzedaży garażowej), że kolega maładiec
odjechał niedoczekawszy końcówki wystąpienia.
Podjeżdża więc Syn w moją stronę i, przerzucając się na
polski, trąbi dalej:
- Mama, ja umiem jeździć sybciej nis samolot. I sybciej
nis pląd! (O właściwościach światła i dźwięku jeszcze nie słyszał.) Jestem
NAJsybsy!
- Co ty nie powiesz!
- Umiem nawet pędzić sybciej od... od siebie! Zobac!
Ruszył z piskiem przyrdzewiałych bocznych kółek, skulony
nad kierownicą. Nabrał szybkości, śmignął przez dwie podłużne kałuże, przyhamował
na niewidzialnej mecie. Patrzy po sobie.
Podbiegam i pytam.
- I co? Prześcignąłeś samego siebie?
- Nie...
- Przegrałeś?
- Nie. Zlemisowałem.
;)
OdpowiedzUsuńTak mi sie tylko mysli: zeby mu z tego zapedzania jakies rozdwojenie jazni nie wyszlo :PP
Też to! Bo jedna osoba w rodzinie z rozdwojeniem jaźni zmuszona wykonwywać kilka zadań na raz - wystarczy ;-) (Mówię o sobie ;-)
Usuń