- Powiedz mi, co tak naprawdę myślałaś zaczynając czytać książkę o
Mai i jej kocie?
- Że będzie nudna i dla malutkich dzieci.
- Aha...
- I właśnie taka
była.
- Taaak?
- Nie. I’m keeping you on your toes. („Sprawdzam, czy słuchasz, co mówię.”)
- Laska... Możesz przez chwilę nie żartować?
- Mogę.
- W takim razie... Co w książce było najtrudniejsze?
- Słowa.
- Które?
- Wszystkie.
- Jakie „wszystkie”?
- Wszystkie, które miały litery... Nie idź! Nie iiiidź!!! I’ll be
serious from now on. („Już się będę zachowywać poważnie”.)
- Co było w książce najłatwiejsze?
- Rysunki. Nie trzeba było ich czytać.
- Nie, no jaja znowu sobie robisz!
- Wcale nie! Rysunki mi pomogły!
- W zrozumieniu treści?
- Not really. („Niezupełnie”.) Po prostu lubiłam na nie patrzeć, bo były ładne!
Nie jak w tej książce „Karolcia na wakacjach”. Pamiętasz te ohydne kocie oczy?
- Przecież lubisz kocie oczy.
- Ale nie na twarzy!
- Ja tam uważam, że skośne oczy są bardzo piękne...
- Mama! Skośne tak, ale nie kocie i do tego wielkie na
pół buzi! I na dodatek wszyscy bo... boh... boh... characters?
- Bohaterowie?
- ...bohaterowie mieli krótkie nogi, a Filomena wyglądała
jak stara czarownica. Nie lubię książek z brzydkimi rysunkami. A kotek Mai był
śliczny. Chciałabym kiedyś takiego mieć.
- Jeśli się postarasz, to może i będziesz miała. Nigdy nie wiadomo. Następne pytanie: Czy indentyfikowałaś się z główną bohaterką?
- Tak... Maja ma młodszego brata, jak ja.
- Chodziło mi o jej problemy.
- Mówię: ma brata, jak ja.
- Pardon. Chodziło mi o problemy związane z nowym
miejscem, z koleżankami...
- To nie.
- Pytanie piąte: Czy spodziewałaś się takiego
zakończenia?
- Tak, bo most stories that have little kittens on the
front end the same. (“Większość książek, które mają na okładce kociaki kończy się tak samo.”)
- Hm... Między nami, bardzo dłużyło ci się czytanie?
- Średnio, ale mama! Następna książka po polsku...
- Tak?
- ... chce ją czytać...
- No???
- ... tylko po cichu.
- A może chociaż część poczytasz na głos, to pośmiejemy
się obie? Bo mam śmieszną książeczkę, jedną z ulubionych z dzieciństwa, o Mikołajku.
- Co to za koleś?
- A taki zabawny chłopiec... kilka lat młodszy od ciebie,
co chwile pcha się w kłopoty...
- Nie, dziękuję. Już takiego znam...
- Zgoda, ale ten jest starszy od twojego brata, a poza
tym to książka o przyjaźni, koleżeństwie.
I naprawdę jest śmieszna...
- E...
- Zaufaj mi! Pozory mylą! Teraz się krzywisz, a potem się
zdziwisz. Mówię ci, że jest fajna.
- Nie wiem...
- Dobra, jeśli ci się nie spodoba, to następnej części
nie będziesz musiała przeczytać.
- Ile jest tych części?
- Nie pamiętam... Sześć? Może więcej. Musiałabym
sprawdzić... Ale ja mam tylko dwie. Teraz jeszcze mi powiedz, jakie książki w
języku angielskim poleciłabyś swoim rówieśnikom?
- A jak powiem, to mi je kupisz?
- Wypożycz sobie z biblioteki.
- Ostatniej części nie ma w bibliotece.
- Ostatniej części czego?
- Serii Maximum
Ride.
- Co to za seria?
- Jak się to mówi... Fantasy? Science-fiction? Action… „Action-owa”?
- Przygodowa. A o czym konkretniej? O kim?
Tu usuwam wartki monolog w języku angielskim o
przygodach nastoletnich uciekinierów plus jednego sześciolatka, bo nie chciało mi
się tego tłumaczyć.
- Słuchaj, tak się zastanawiam, czy to jest już w polskim
wydaniu. Kupiłabym ci przez kogoś polską wersję...
[Kozie oczy nabierają „kocich” kształtów, zupełnie jak u
bohaterów „Karolci na wakacjach”.]
- CO?
- Poprosiłabym, żeby ci ją przysłano do przeczytania...
- OH, NO!
YOU’RE GONNA RUIN IT FOR ME!!!
[Koza zrywa się i wybiega, zaciskając pięści. Ani be, ani
me, żadnego „dziękuję za rozmowę”. Długo przeżywa, że matka chce „obrzydzić” oryginał aktualnie ulubionej
książki.]
Ps. Przy okazji "matkowania", "amerykańskim” mamom życzę Happy Mother’s Day! (Dzień Matki
wypada w Stanach za trzy dni, w drugą niedzielę maja.) Życzę zresztą każdej mamie, każdemu z Was, kto czasem staje oko w oko z dziatwą, żeby umiał wyczuć, kiedy nie należy jej podpaść.
Jeśli chodzi o mnie, liczę po cichu, że do niedzieli moja niefortunna książkowa propozycja pójdzie w niepamięć.
Tapatiki już podrzuciłaś? Koniecznie. Pamiętam taką sztuczkę, kupiłam kiedyś książkę synowi, Dana Browna, on jakaś piąta-szósta klasa, chciałam, żeby przeczytał i mówię mu, że kupiłam sobie, ale jak będzie chciał, to ewentualnie może się zgodzę, żeby on też. Nabrał się i przeczytał od razu wszystkie cztery a potem i piątą kiedy wyszła. A teraz to już taśmowo czyta.
OdpowiedzUsuńAleż z Ciebie ostra belfrzyca ;) Doskonały dialog. Ale z młodzieżą to jak z jajkiem, trzeba się często gryźć w język. Najlepiej mówić z opóźnieniem, autocenzurując :)
"Tapatiki"? Nie posiadam. Gdzie to dostać? Na allergro może? Przedstawię temat rodzinie w Polsce. Ściągam przez nich książki dla dzieci i niedługo pójdę z torbami. Wysyłka do Stanów jednej książki z Polski to kosmiczne ceny.
UsuńNiezłe znasz podchody ("kupiłam sobie książkę"...) :-) Pewnie bym robiła tak samo mieszkając w Polsce. Ale tutaj czytanie po polsku dla Kozy, dla której polszczyzna w tej chwili to język, w którym się męczy, przedstawia się jako wątpliwa przyjemność. Stroni od polskich książek jak diabeł od wody święconej.
Taaa... dopiero wchodzę w arkana sztuki konwersacji z młodzieżą... Jak widać przede mną wiele do nauczenia się w tej dziedzinie.
I dzięki za pochwałę. Dialog w 90% żywcem z życia wzięty. ;-)
Jest na przykład na Ebay, a na Amazon jest audiobook. A może opcja książek drukowanych pojedynczo na zmówienie, słyszałam o czymś takim, ale nie wiem na czym dokładnie polega. A może jest jakiś polonijny handel polskimi książkami w Stanach tylko o nim nie wiesz? Ja na moje polowałam po antykwariatach a i tak jeszcze nie mam wszystkich.
UsuńA w ogóle to zajrzyj sobie tu, tylko weź na uspokojenie wcześniej, bo padniesz :)
Usuńhttp://rebelya.pl/forum/watek/32057/
Oczopląs i kłucie w sercu, mam ochotę gnać do najbliższej biblioteki dla dzieci i czytać po kolei.
A jedną bajkę (skrót) możesz sobie ode mnie druknąć, obrazki powiększają się po kliknięciu.
Usuńhttp://xbw2007.blogspot.com/2009/10/skrzaty-i-ich-swiat.html
Dziękuję za namiar na książeczkę na Twoim blogu! Kozakowi sie spodoba, bo dowcip typu "slapstick" łyka w każdym wydaniu. Komp mi natomiast blokuje "releyę.pl". Polonijny handel książkami w Stanach jest: ksiegarniany. Popatrz ile sobie życzą (bez kilkudolarowej przesyłki do mnie) za polskie książki np. w tej chicagowskiej księgarni http://www.quovadisbooks.net/ - zaczynają od książek przecenionych).
UsuńNo to może umieść na swoim blogu reklamę tej całej quovadisbooks.net i wynegocjuj duży rabat ;)
UsuńHahahaha... Dobry... żartomysł! ;-)
UsuńPodobno działa zostawianie książek "niechcący" w toalecie :-) A za Mikołajka ręczę oboma rękami. Właśnie przetestowany przeze mnie na młodym pokoleniu. Wciąż śmieszy do łez!
OdpowiedzUsuńCzytałaś Mikołajka dzieciom? Zazdroszę. Kupiłam go dopiero w zeszłe wakacje, ale stał w kolejce (trzeba było zmęczyć "Karolcię na wakacjach" i inne łatwiejsze rzeczy).
UsuńCo do toalety, to tam już Koza sobie urządziła małą (angielskojęzyczną) biblioteczkę i ciągle za to obrywa, ale myślę, że dla ratowania języka polskiego rzeczywiście podrzucę najnowszy nabytek w języku polskim. I wydam nowe rozporządzenie na drzwiach: "czytanie w łazience dozwolone jedynie w języku polskim".
no naprawde sroga jestes :-D , a u nas dzis dzien ojca i w niedziele rowniez dzien matki - juz dostalismy prezent z przedszkola :-)). mnie sie w tym wieku bardzo podobaly ksiazki astrid lindgren - szczegolnie bracia lwie serce i ronja corka zbojnika ! sa swietnie tlumaczone na polski, maja dosc duza trzcionke i duzo swietnych ilustracji ilon wikland :-)
OdpowiedzUsuńOjeja... "Bracia lwie serce" przypomnieli mi "Serce" Amicisa... kurtka "na gacie", człowiek jednak zapomina z daleka od języka ojczystego o tylu książkach. "Ronja", mówisz... dodaję do listy książek do przejrzenia. Miłego świętowania! :-)
UsuńNa szczęście dzieci potrafią wybaczyć wiele :)) Jeśli Koza gustuje w książkach fantasy to ja absolutnie polecam cykl Magiczne Drzewo. Mikołajek choć sympatyczny jest raczej dla młodszych dzieci. Jest też świetna seria książek detektywistycznych Lassego i Mai wydawnictwa Zakamarki. Książki objętościowo nie są obszerne, litery większe więc szybko się czyta co jest bardzo motywujące. Mój starszak ją uwielbia. Wszystkie te książki są ciekawe i mają tę nutkę tajemnicy, którą uwielbiają starsze dzieci. Potem może sięgnąć np. do Ronji córki zbójnika (bardziej obszerna, ale za to o przygodach i o miłości :). Macie możliwość dokonania zakupów w Polsce? Jeśli potrzebujesz pomocy, daj znać.
OdpowiedzUsuńLasche, właśnie dostałam dwie części Magicznego Drzewa i czekają a swoją kolejkę..cieszę się, że mówisz, że fajne!
UsuńTak, obiło mi się o "oczy" owo "Magiczne drzewo". Przymierzam się do nabycia. Ja kupuję książki przez rodzinę. Kupienie ich - jeśli dostępne - to pół biedy. Wysyłka do Stanów jest droga. Jakim cudem żaden biznes jeszcze się nie wkręcił w tanią wysyłkę "DO" Stanów (nie "ze Stanów")? Hello? Czy to naprawdę takie nieopłacalne? Ech...
UsuńNie jestem pewna jak bardzo to się opłaca, ale jak chcesz może twoja rodzina wysłać do mnie do Niemiec a ja stąd przez APO wyślę do ciebie.
UsuńAPO? Hm... A napisz mi "mejlem" cennik, to porównam opłaty.
UsuńSylaba, jak zwykle tekst świetny bo dziecko czadowe i matka niczego sobie :-). Fajna ta twoja Koza, że hej! Ja też właśnie dostałam wór polskich książek i dzieci zaczęły czytać....zaczęły, dodam, a nie, że czytają...A to hasło "teraz się skrzywisz, a potem się zdziwisz" to twoje autorstwo? Podkradnę do słownika domowego bo często się krzywią, a potem się dziwią, że fajne...na przykład kotleciki z fasoli mung ;-)! I ja też życzę ci wszystkiego matczynego z okazji amerykańskiej i niemieckiej wersji dnia mamy! Matczyne uściski!
OdpowiedzUsuńDzięki, dzięki, "Aniuczku"!
UsuńTwój teks nie lepszy! A to się pośmiałam z kotlecików z fasoli mung! Zjedli? Naprawdę?
Tak, "teraz się krzywisz, a potem się zdzwiwisz" to moja "praca autorska". Innymi słowy własne, nieurzędowe tłumaczenie angielskiego "don't judge a book by its cover", które to hasło było w brudnopisie Lekcji Trzydziestej Trzeciej, ale które ostatecznie poleciało do kosza, bo co za dużo angielskiego w tych postach, to niezdrowo. A jak widać, Koza coraz bardziej chlapie jęzorem po angielsku kiedy ze mną rozmawia...
Miłego świętowania Dnia Matki! Wora polskich książek to Ci zazdroszczę nieprzyzwoicie. Ale rozumiem, że sama pozbyłam się praw do takich "worów", gdym osiadła w USA.
Trzymaj się, Kochana!
No zjedli aczkolwiek to było po moim wielkim "meltdałnie" że nie jedzą tego, co przygotuję, że nie szanują matki, nie kochają, a ja się staram, biegam, pichcę...to może z poczucia winy zjedli! Liczy się, że fasola mung w brzuchu była! Te książki, które są moje (niektóre rodzina pożyczyła od innej rodziny) jak tylko będę przeczytane, przyślę ci jak masz ochotę...
UsuńNie szanują, nie kochają, za popychadło i służącą mają... A teraz jeszcze patrzę, że Ty mi chcesz jakieś książki przysłać? Wielkie nieba, czymże sobie na to szczęście zasłużyłam? Napiszesz mi mejlem czego ewentualnie byś się pozbyła? (Wiesz, co? Ty masz serce jak stąd do Kazachstanu (a to daleko ;-)
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńKolejny wspaniały i zabawny wpis!
OdpowiedzUsuńSzczerze powiedziawszy to nie radzę podrzucać polskich tłumaczeń angielskich książek, gdy dziecię woli czytać po angielsku. Po prostu nie zmusi się jej do czytania tego - przynajmniej tak jest z moja Zośką. Dlatego dobrym pomysłem, poza dziełami polskich autorów, są tłumaczenia dziecięcej lteratury szwedzkiej (Lindgren, wyżej wspomniane biuro detektywistyczne Lassego i Mai - Martin Widmark, Helena Willis) lub francuskiej (Asterix, Mikołajek, Maly Książę itp).
A może spróbować komiksy? Pamiętasz "Tytusa, Romka i A'Tomka"?
Ja mam problem w drugą stronę - moje dieci za ch...ę nie chcą czytać po chińsku. Męczą się, wściekają się, kłócą się ze mną i czasami mam ochotę im powiedzieć, że mnie to nic nie obchodzi, że nie muszą czytać po chińsku jeśli nie chcą, grunt, że czytają z przyjemnością po polsku i angielsku. Ale przecież mieszkamy w chińsko-języcznym kraju i chciałabym by poznały literaturę tajwańską.
Pozdrawiam i życzę Kozie ciekawych lektur.
Ta świetna metoda (czytania jednej pozycji w dwóch językach) właśnie zostaje wypierana przez chęć tylko i wyłącznie czytania po angielsku. "Tytusa, Romka i A'Tomka" bym chętnie dziecku podstawiła pod nos. Tylko, że nos jest, a pozycji pod nos nie ma. Moja lista potencjalnych zakupów za chwilę puści mnie z torbami ;-)
UsuńZaskoczyłaś mnie tym, że Twoje dzieci nie chcą czytać po chińsku - czy to dlatego, że literatura w tym jęzku jest niezbyt "młodzieżowa"? O co biega? (O ilość nowych znaków?)
Sylaba, jak Ty dajesz radę tak spamiętać całą długą rozmowę z dzieckiem? Podziwiam!
OdpowiedzUsuńW życiu bym tego nie spamiętała bez kartki i ołówka, a miałam oba pod ręką, bo przecież przeprowadzałam wywiad :-) I tak z 10% tego mi umknęło, jak gdzieś pisałam.
Usuń