Z jakiego powodu wydrukowałam Kozie listę synonimów słowa
„fajny” – nie pamiętam. Pamiętam, że przedtem musiałam usunąć z drukarki
zabawki Syna, że strona internetowa była częściowo w kolorze niebieskim i że Luby
Mąż musiał dłużej w pracy zostać, przez co lekcja odbywała się „z Kozakiem w
tle”.
Poprosiłam na początek, żeby Córka podkreśliła wszystkie wyrazy,
których nie zna. Z dwudziestu kilku określeń zaznaczyła „bajerancki”,
„obłędny”, „odjechany”, „odlotowy”, „wystrzałowy” „wyśmienity”...
- Naprawdę nigdy nie słyszałaś słowa „bajerancki”? –
przyczepiam się do pierwszego z nich, bo bym sobie rękę dała uciąć, że ja sama tak
mawiam – ja, w sensie jedyny, polski „źródłosłów” mych dzieci.
- Nie, nigdy nie słyszałam ani „bajerancki”, ani słowa na
końcu kartki...
Obok nas chwieje się budowla z klocków i Kozak łapie
przeciążony czubek metrowej wieży. Ratuje
go w ostatniej chwili.
- Którego wyrazu nie znasz?
- Tego na „zy”.
- Pokaż...
- „Zaje..any”! – Tyle słyszę z jej słów, bo końcówka
kozaczej wieży legła jednak w gruzach i gradobicie plastykowych klocków
trzaskających o parkiet zagłuszyło środkową sylabę.
- Zaje... co? – dopytuję się nieswoim głosem. Cenzura
listy przecież się odbyła i wyleciało z niej przed wydrukiem to brzydkie słowo,
które właśnie przyszło mi do głowy.
- „Zajechany”.
Uff! Patrzę jeszcze, jak Kozak się złości i po chwili
wahania przystępuje do rekonstrukcji trefnej iglicy.
- A co, mama? – Koza stuka mnie w ramię.
- Co „co”? Nic...
- Ej... powiedz mi! Co pomyślałaś?
- Nic! Po prostu wydawało mi się, że powiedziałaś bardzo
brzydkie słowo.
- Tak? – Koza promienieje, jakby komplement usłyszała. – Jakie?
Kiedyś się dowie, więc lepiej, żeby ode mnie, prawda? Mówię
jej na ucho i zaznaczam, że nie chcę
nigdy usłyszeć tego wyrazu z jej ust. Nie usłyszę? Mam taką nadzieję. Przymierzam
się do wyjaśnienia słów „bajer” i „obłęd”, a tu Córka pyta po angielsku:
- Do you swear in your head?
Że co? Czy „klnę w myślach”? Mnie pytają? Eeee... Gorąco coś się w pokoju
zrobiło. Niechybnie menopauza się zbliża. Wcześnie, ale świat widział
różne przypadki.
- Mama... powiedz...
Co mam odpowiedzieć? Że w zasadzie...
- A ty? Klniesz w myślach? – przekręcam kota ogonem.
Teraz ona na mnie patrzy zmieszana. Właściwie to ma minę,
jakbym ją przyłapała na gorącym uczynku.
- To jakich brzydkich wyrazów używasz, gdy się zdenerwujesz?
To znaczy, jakich słów używasz w myślach, oczywiście! – szybko dodaję ostatnie
zdanie.
Koza wpatruje się w ruchy rąk młodszego brata. Ten
sprawnie montuje na czubku wieży jeszcze większe gabaryty niż poprzednio.
- No... wiesz... Jest takie jedno bardzo brzydkie angielskie
słowo...
Teraz robi mi się niedobrze.
- Na cztery litery...
O święta Anielko! Wyraz na „f”?
- Na literę „c”...
AAAA! Ratujta mnie chińskie energie kosmosu! Moja niepozorna
Córka tak wyrafinowanie brzydko się wyraża i ja nic o tym nie wiem?
- Wiesz, no... Czasem pomyślę sobie crap! – zwierza mi się Dziecko szeptem.
Och!
Tylko crap? Fala
gorąca odpływa, bo homo sum i wytwór
perystaltyki jelit nie jest mi obcy. Może być, skoro już musi...
Jak mogłam w ogóle pomyśleć, że moja Koza chciała się pochwalić
czymś, gdzie po literce „c” następuje „u”, a po nim „n” i... w ogóle nie śmiem
kończyć tego wyrazu. Pies z nim! Pocieszam ją, spłoszoną własnym wyznaniem,
że nic nie szkodzi. Prawie każdemu zdarza się przekląć od czasu do czasu.
- A ty, mama? Jakiego słowa używasz, kiedy się bardzo zdenerwujesz?
Ja? No, cóż. Powiedzmy sobie szczerze: aby prawidłowo rozważyć to zagadnienie, należałoby
się zastanowić nad obszerną analizą wykształconych przez lata zależności
przyczynowo-skutkowych, jakie pojawiają się...
Trzask!
I traaaaaach!
- Cho-LE-LA JAS-na!
– rozdarł się Kozak, bo rymsło na podłogę z pięćdziesiąt klocków: nie sam
czubek wieży, ale całość.
To jakie, przepraszam, było pytanie?
Przejdźmy może do listy przysłówków. Tylko ustalmy na wstępie
synonimy słowa „fajnie” za przerobione.
No i dobrze, że tak się historyjka skończyła, bo już myślałam, że jakimś śmieciorem gębowym jestem a cała reszta matek kiedy je coś zdenerwuje, mówią na przykład: "tere fere" (tłumaczenie Maćka Stuhra). Uff...Ja powiedziałam małej Kasi o wszystkich przekleństwach po polsku po tym jak przyjechaliśmy z lekko przydługiego pobytu w Tesco kiedyś, tuż przed przed Wigilią (a wszyscy wiedzą, co się wtedy dzieje). Kasia chodziła po domu, tuląc pluszowego kotka i śpiewała coś o pier..., kur...i tak dalej.
OdpowiedzUsuńHahaha... Samo "W Tesco przed Wigilią" już brzmi jako kapitalny tytuł do skeczu! (W stylu młodego Stuhra, ale nie tylko.)
UsuńCo to niewinnych dzieczynek paradujących z obscenicznym językiem na ustach, miałam podobną przygodę z Kozą, ale nie po pobycie w Tesco przed świętami (polska rodzino, po kilku głębszych o pierwszej nad ranem - wybacz), a po polskim weselu... Ale plusów było też co niemiara. Koza opanowała wiele "ludowych" przyśpiewek, a potem przystosowywała je do potrzeb własnych. I w dniu wyjazdu do Stanów, np. zamiast "wódka jest fajna, tarara, wódka jest fajna" śpiewała "Polska jest fajna", czym doprowadzała najbliższą rodzinę do dodatkowych wzruszeń.
Właśnie do Was trafiłam i ...ło matko jak ja się uśmiałam :) Dzieci są bezbłędne :)
OdpowiedzUsuńlasche... Twoja słoneczna buzia już mi gdzieś w sieci mignęła :-) Witam serdecznie w mych często komicznych progach ;-) Wypatrzyłam Candy książkowe u Ciebie... kusisz... kusisz... a szczególnie takiego kogosia jak ja - niedosyt polskich książek dla dzieci boli do żywego.
Usuńto zapraszam serdecznie :)
UsuńTylko najpierw musiałabym się wysilić... (tu pies pogrzebany) ;-) Ale kto wie... Jak tak kusisz jeszcze bardziej...
UsuńBajerancki wpis ;)
OdpowiedzUsuńCzasem tak się ładnie postaram... ;-)
UsuńHej! Niedawno dołączyłam do Klubu Polek i właśnie poznaję Wasze blogi :-)
OdpowiedzUsuńhihihi, świetnie się u Ciebie czyta! Zostaję i pozdrawiam
Hejka! Pozdrawiam nawzajem i widzę, że muszę zerknąć do Klubu Polek, bo ostatnio tam nie byłam. I cieszę się, że się tak szybko poczułaś tu jak u siebie w domu. :-)
OdpowiedzUsuńTo miała być odpowiedź dla miss m. ;-) Kurza ślepota nie boli - nie widzę już gdzie klikam...
UsuńMoja mama w chwilach szewskiej pasji klęła w innym języku :) mnie się zdarza Wasze f..., nie robi to na dzieciach wrażenia, ale jak zdarzy mi się staropolskie brzydkie słowo, od razu strzygą uszami.
OdpowiedzUsuńA moja słodka Czworeczka powiedziała mi niedawno: "Pupia jesteś, mamo. Pupia jesteś."
Ale tego akurat nie usłyszała ode mnie...
Ja też jestem "pupia", bo powinnam wiedzieć, że nawet kiedy myślę, że dzieciaki nie słyszą, to one i tak kodują każde słowo...
UsuńSylaba, ale się uśmiałam! Już nie raz powtarzałam sobie (w myślach), że muszę baaaardzo uważać na to co mówię (na głos) po polsku. Na szczęście moich myśli nikt nie słyszy ;-) Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńWłaśnie! A ciekawe, że człowiek przeklnie rzadko, a jednak wystarczy, żeby taki mały nicpoń powtórzył po mnie niecenzuralne słowa z idealną intonacją...
UsuńJa gdy sie zdenerwuje mowie "na zoltego kurrczaka" :p Tak to sobie kiedys wymyslilam zeby bylo rrrr :p i zeby brzydko nie bylo.. dla malych uszek :p Za to moj syn klnie nieswiadomie :p na kota mowi "kokot"(dlugo ewoluowalo do tej formy -najpierw byl kok, potem kokok, a teraz kokot), a drugie slowko w jego repertuarze, ktore lubi powtarzac to "picia"[píča].. Oba bardzo wulgarne w jezyku czeskim :p To drugie przyszlo z nikad. Martin "bawil sie" sylabami.. mowil sobie "pacia, ciapa, pecia, picia" i jakos to ostatnie najbardziej mu sie spodobalo :p Teraz idac na spacer moj syn podskakuje sobie radosnie i wola "picia, picia.." Staram sie nie zwaracac na to uwagi poniewaz po pierwsze "zakazany owoc smakuje najlepiej", a po drugie wiem ze on nie wie co to znaczy i jest to jak najbardziej niewinne z jego strony.. Jednak mijajace nas czasem osoby nie majac tej wiedzy, porazaja mnie wzrokiem :p Pozdrawiam cieplutko
OdpowiedzUsuńPierwszy czeski (i słowacki) brzydki wyraz zapadł mi w pamięć wiele lat temu ;-) Drugi brzydki czeski wyraz jest bardzo słodki. ;-)
UsuńPamiętam takie spacery w wózku z Kozakiem, kiedy darł się na kaczki po polsku "kwakwakwakwakwa!", a wymiane szybko brzmiało dla tuziemczego ucha jak "fuckfuckfuckfuck!" i przechodnie odwracali z przerażeniem głowy...
Kaśka robiła to samo z tymi kaczkami. A propos słowackiego i czeskiego. Moja przyjaciółka Słowaczka pojechała pierwszy raz do Stanów poznać rodzinę swojego przyszłego amerykańskiego męża. Sylvia (też ładnie, nie?) często słuchając kogoś przytakuje mówiącemu czy dopytuje go w sposób następujący; "FAKT?" Że niby "serio?" "naprawdę?". BYła zdenerwowana i mimo, że mówi perfekcyjnie po angielsku, słuchając swoich przyszłych teściów, co chwilę mówiła po słowacku, co po angielsku brzmiało "Fucked?". A my w Pradze byliśmy i w sklepie kazałam Kasi SZUKAĆ swojego rozmiaru chyba z dziesięć razy. Przypomniało mi się co to znaczy po wyjściu ze sklepu bo mnie palcami pokazywali.
Usuń