Przybiega do kuchni
zaalarmowana rodzina i część męska patrzy na mnie, jakbym się urwała z choinki.
Możliwe, że biorą mnie za wariatkę, gdyż odzywam się „grupowo", do wszystkich po
polsku. (Skąd to zdziwienie – szczerze nie wiem, bo wbrew opisywanym na blogu
pozorom nie raz, nie dwa i nie z roztargnienia zagadam przy dzieciach do Lubego Męża w swym
języku ojczystym.)
Podczas gdy chłopy stoją
bezczynnie, Koza pomaga mi szukać, a że z odsieczą raźniej, nie drę już „japy”
na cały regulator, gderam jedynie.
- Ja kiedyś zwariuję. Jak
można normalnie funkcjonować w takim domu?
Mąż kręci głową. (Dla
jasności – jak wspominałam wcześniej - wiele po polsku nie rozumie, ale moje
marudzenie ma opanowane niemal na szóstkę.) Odzywa się jednak z konieczności po
angielsku.
- Nie rozumiem, po co to
zamieszanie? Jeden się zapodział, to weź inny.
- No właśnie! – wtóruje
Ojcu Koza. – Weź ten.
Który? Stoję oniemiała. I kto pozwolił rodzinie zbierać się do odwrotu?
- Skąd ci przyszło do
głowy, że ktoś z nas mógł ci podwędzić to obrzydlistwo. Jesteś jedyna, która to
kupuje – rzuca Mąż na odchodne.
I poszli sobie.
Zostałam w kuchni ja i
wyjęty przez Kozę z zamrażalnika... szpinak.
E tam...! Nawet jak jest język perfect i matka logopeda i językoznawca z tytułami to po miesiącu okazuje się, że dziecko mówiło, że kawiarnia nazywa się ERLACH a nie ELLA (R=L, CH - nieme zostało..) Tak więc wesoło jest w domach, wesoło!!
OdpowiedzUsuńA ja z Twoim mężem chyba jakiś motywator musimy lepszy znaleźć ja do niemieckiego a on do polskiego... No musimy...
Wesoło jest - i to jest główny powód do uczenia dzieci (się?) drugiego języka. Momentami "cyrk na kółkach" ;-)
UsuńW cyrku na kółkach jeszcze nie byłam.
UsuńA,niemiecki to pani doktor zna?
UsuńKoniecznie co do wypowiedzi z godz. 12: 55
UsuńZnam na tyle niemiecki, żeby... po miesiącu się zorientować co mówiło dziecko (po niemiecku) z niezakończonym rozwojem mowy.
UsuńJak to jest z tymi mężami obcojęzycznych żon? Znacie takiego,który chce i się uczy/nauczył ojczystego języka żony?
OdpowiedzUsuńA scenka przednia, obśmiałam się :):):)
ALE,TO PEWNIE BYŁO BARDZO,BARDZO TRUDNE....
UsuńA,ILE ZESZŁO NA NAUKĘ TEGO JĘZYKA????
Znam jednego - Francuza, który osiadł w Polsce, przy małżonce. Kiedy zaś myślę o moich koleżankach w małżeństwach dwujęzycznych, to powtarza się ten sam obrazek - ona mówi językiem męża. O! Ale Aneta pisała, że jej mąż nauczył się polskiego. To by było dwóch panów :-)
UsuńW szkole wspominali,że od 9-tego roku życia,
UsuńTaki mąż musi być bardzo zdolny!!!!
UsuńAnonimowy - a w jakim kontekscie wspominano w szkole (i w jakiej, można spytać?)i co takiego, "że od 9-tego roku życia?"
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
UsuńZnam jednego (!) NIEMCA! co nauczył się polskiego (mieszka z żoną Polką w Austrii). Mówi tak, że człowiek myśli, że jakoś tak wolniej mówi - tak rozsądnie... Mówi pięknie!!! No i kilku, co całkiem nieźle próbują (Austriak uczy się francuskiego)...Jednego Polaka znam, co się czeskiego nauczył!
OdpowiedzUsuńOj, ale to mało, mało... Raczej żony się przeprowadzają i uczą.
Czy to nie dziwne? Mówię z przekąsem, bo znam takiego co od lat mieszka w Polsce z polską żoną (która ma liczną rodzinę) i nie próbuje po naszemu. No ale może rzeczywiście my, Polacy jesteśmy antypatyczni i nie warto z nami gadać? ;)
UsuńAmaranto, język polski jest jednym z najtrudniejszych języków świata. A - proszę mnie skorygować, kto ma dane przed nosem lub w głowie - nie raz czytałam, że to kobiety, ze względu na wrodzone predyspozycje językowe lepiej sobie radzą z uczeniem się języków obcych.
UsuńPowiem tak: mój mąż bardzo chciał mówić po polsku, oświadczał się po polsku, rozmawia z moją rodziną i przyjaciółmi w Polsce po polsku, ale nie ma talentu językowego. I nie nadepniesz bardziej facetowi na własne ego, niż komuś, kto się stara a nie może zaśmiejesz się w nos, bo śmiesznie mu coś wyszło, a my Polacy, niestety, często tak reagujemy.
Od siebie powiem, że kiedy odzywaa się przy dzieciach w swym "słowiańskim narzeczu", to go nie rozumieją. Jak mówiłam - wszyscy mamy różne predyspozycje językowe... ;-)
Ale mi kraczate zdanie wyszło - już poprawiam: "I nie nadepniesz bardziej facetowi na jego ego, niż kiedy wyśmiejesz go, gdy ten się stara, a mu nie wychodzi, a my, Polacy, niestety właśnie śmiechem często reagujemy na nieudaczne wypowiedzi obcokrajowców".
UsuńZabrakło 1-go członka,no i sprawa utknęła,a w ogóle,to gdzie
Usuńten Pan jest
Anonimowy, pytasz o pana, z którego się pośmiewano, gdy mówił po polsku? Ten pan to mój mąż i właśnie jest w pracy ;-)
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
UsuńJa,tam nigdy nie śmiałam się,zawsze wszystko na poważnie
UsuńA mój mąż Antoś się nauczył, ale to nie moja zasługa tylko moich rodziców! Zaczęło się od rozmów na migi, gdy mnie nie było w pobliżu żeby tłumaczyć. Teraz rozmawiają sobie swobodnie i to dzięki temu możemy na ML@H się przerzucić. Dla Antosia polski to chronologicznie drugi język obcy po niemieckim. I tu dla Eli językoznawcy ciekawostka: Anglik mówiący po polsku z niemieckim akcentem :-) Czy to jakaś prawidłowość?
OdpowiedzUsuńWniosek jest prosty: sprowadzić sobie babcię, żeby nauczyła mówić po polsku wszystkich domowników ;-)
UsuńA,babcie zawsze dobrze mówią po polsku.
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
UsuńHahahahaha! ale się uśmiałam =) you made my day!
OdpowiedzUsuń;-)
UsuńFersztejen Jaśnie Panie proszę!!!!
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
UsuńMamy wniosek z tego taki,że: dużo,dużo tych dzieci powinna
Usuńpójść do podstawówki tam,gdzie ja chodziłam
Czadzik po prostu! Uśmialiśmy się bardzo! A ja znam samych językowych facetów, Chris mówi pięknie po polsku - jest rusycystą więc pewnie trochę mu łatwiej ale jego koledzy pięknie się po polsku, słowacku, rosyjsku czy węgiersku nauczyli....pewnie, że zdarzają się takie kwiatki jak "sześcioro cukierków" ale bez cukierków i szpinaki byłoby tak smutno.
OdpowiedzUsuńWidzisz, jednak odpowiednie zainteresowania, wykształcenie, wręcz zawód(!) małżonka obcokrajowca dużo dają... A co do cukierków i szpinaku - to są właśnie te smaczki, które umilają żywot w językowo mieszanym towarzystwie. ;-)
UsuńModern czekoladka przydała..by się
UsuńAch Ci falszywi jezykowi przyjaciele Ile to razy maz moj zapraszal maszych gosci do spoczecia na dywanie... (divan - po fr rodzaj sofy, jaka mamy w salonie)
OdpowiedzUsuńNiewazne to, wazne sa uczynki odwazne, jak mawial jeden z moich przyjaciol. A nauka polskiego to do takich MUSI! nalezec
Sylabo, pogratuluj mezowi wysilkow i badz z niego dumna!
Najlepszy wytrych do blokady jezykowej...
Hahahaha... są kraje, gdzie właśnie na dywanie się spoczywa, ale domyślam się, że Twój dom do kultury tych narodów nie należy ;-) Jeśli się nie mylę, "divan" to również kanapa/sofa po rosyjsku. Bo pamiętam taką właśnie scenkę kiedyś na rosyjskim, kiedy kolega opisywał swój pokój i mówił, że na środku pomieszczenia jest "divan", a na nim biurko i krzesło i pani się roześmiała, a potem go "uświadomiła", co i jak ;-)
UsuńA,dlaczego czemadam
UsuńBlokad językowych nie można mieć,do przodu....
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńA,języki zbliżone są,po sąsiedzku.
OdpowiedzUsuńNa mapie rzeka dzieli
A,gdzie ja wtedy byłam....ten first time....
OdpowiedzUsuńOch, Sylabo... zaglądam do Ciebie już od jakiegoś czasu, ale dzisiaj już muszę się ujawnić, bo dawno nic mnie tak nie ubawiło! I jak już się odzywam, to muszę napisać, że bardzo lubię czytać Twoje zapiski ;-)
OdpowiedzUsuńno, ale spinacz jest po prostu obłędny ;-)))
pozdrawiam serdecznie
magda(c)
O, znajoma buzia! :-) Jak fajnie! Dziękuję bardzo za Twe "ubawienie się" wpisem powyżej. ;-) Bardzo mi miło. Spinaczowi też, bo się znalazł. Pozdrawiam Cię i ja bardzo serdecznie i dziękuję za "odzew".
UsuńPoplakałam się ze śmiechu! U nas w rodzinie, to mąż i córka śmieją się ze mnie jak coś przekręcę po chińsku, bo chociaż znam ten język nienajgorzej, to jednak nie sposób jest nauczyć się wszystkich znaków, więc jak coś czytam to często z błędami. Poza tym wystraczy ten sam znak/wyraz/sylabę powiedzieć w innym tonie (są ich czter) a już znaczy co innego. Np. mai - może znaczyć albo kupować albo sprzedawać w zależności od intonacji - i bądź tu mądry :-)
OdpowiedzUsuńAż takie różnice znaczeniowe jednego słowa (kupować/sprzedawać)? A to rzeczywiście o wpadkę nietrudno. Kiedyś się też zastanawiałam, jak sobie radzą z językami tonalnymi ci, którym przysłowiowy słoń nadepnął na ucho...
UsuńPopłakałam się ze śmiechu :-D
OdpowiedzUsuńJa też dziś się z tego śmieję :-)
Usuń