piątek, 26 października 2012

Idąc na żywioł...


Zaczęło się od tego, że powiedziałam Mężowi, że nie mam ochoty hucznie wyprawiać kolejnych urodzin Kozaka. Kozak jest aż nadto „hucznym” dzieckiem, a ja na stare lata potrzebuję trochę świętego spokoju. Dosyć zlotów dzieciarni, której nie znam, żeby po wysmarowaniu ścian tortem jeszcze mi tratowała trawnik, waląc kijem w piniatę. Albo w moje aktualnie pielęgnowane na tarasie rośliny.

Postawiłam sprawę krótko: powinniśmy pomyśleć o wyprawieniu urodzin „poza domem”, bo nie ręczę za siebie.

Tanie imprezy w parku, małpich gajach i tym podobnych od razu skreśliłam – to również za duży chaos. Tylko wynajem pomieszczenia (które i tak sami musielibyśmy udekorować i sprzątnąć) nie uśmiechał mi się za bardzo, bo wyszło na to, że „co lepsza” salka z atrakcjami wyniesie tyle, ile dwie doby hotelowe. I na to porównanie gęba zaśmiała mi się sama.
- Dwie doby hotelowe – poderwałam się z krzesła.
- Hotelowe? Ach, przecież! Hotelowe! – załapał Mąż.
I już wiedzieliśmy, co robić. 
Telefon w ruch, walizki - z szaf. Wyjechaliśmy z domu.

Nic, że chorzy, że w pośpiechu zapomnieliśmy połowy niezbędnych klamotów.
I nie szkodzi, że właśnie w kierunku Florydy ciągnął huragan Sandy. Dzięki niemu znalazł się wolny pokój.

Wyjechaliśmy i zatrzymaliśmy się w miejscu, którego tropikalna zawierucha nie dosięgnęła. Naprawdę głupi ma szczęście, bo dochodzą słuchy, że w naszym mieście tęgo wieje i leje, a tu dmucha na tyle, żeby nie sczeznąć na słońcu. I pomyśleć, że byliśmy tak zdesperowani długim siedzeniem w domu, że woleliśmy w czasie ewentualnego huraganu siedzieć zamknięci w hotelu...

Ponieważ zdecydowaliśmy poplażować sobie grupowo za pieniądze, co to ewentualnie w przyszłości mogliśmy wydać na imprezę dla Syna, następne urodziny Kozaka odbędą się kameralnie: w gronie rodziny i przyjaciół. I trudno - w żadnym lokalu.

Ale, Kochani, upiekę pyszny tort, a po jedzeniu wszyscy wytrzemy buzie i ręce w serwetki, strącanie piniaty nie zamieni się w rozróbę i Kozak będzie syty i Jego Matka cała.

I tak będzie dobrze,  bo słusznie „stare przysłowie pszczół mówi" „when mama ain’t happy, nobody’s happy”. (W niechlujnym tłumaczeniu: „matce źle, to wszystkim źle”.)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz