Na moje Kozak może iść tak jak stoi. Bez charakteryzacji.
Zmierzwiony włos, złowrogi wzrok, wywalona częściowo ze spodenek poplamiona,
luźna koszulka o postrzępionych rękawkach, bose stopy i łajdacki uśmieszek
wystarczą, żeby wzięto go za groźnego typa-łupieżcę, któremu schodzi się z
drogi.
Ale znam Ojca Kozaka. Ten będzie chciał, żeby Mały przebrał
się jak należy. Biegam w związku z powyższym od szafy do szafy, lecz nigdzie
nie widzę niczego, co może przydać się do rynsztunku kilkuletniego pirata.
Ratuje mnie Córka.
- Mama! Przecież ja się kiedyś przebrałam za piratkę w
Halloween.
Faktycznie! Przegrzebałyśmy pudła ze starymi
ciuchami i strój się odnalazł. Niestety,
za bardzo „dziewczyński” i o kilka numerów za duży. Z zestawu przyda się
jedynie chusta na głowę i przepaska na oko.
Ale od czego jest fantazja? Wciskamy na Kozaka białą
koszulę, ładujemy w czarne spodenki. Czarną bandamkę z głowy zdziera, więc drogą
kompromisu przewiązuję mu ją w pasie.
- Arr! Arr! Arr! – wciela się w rolę Koza, bo Kozak
walczy z przepaską na oku.
Wchodzi Ojciec Mych Dzieci.
- A to kto? Prawdziwy pirat? W naszym domu? Pokaż no
się.
Pirat marszczy brwi, czyli pokazuje się ze swej najlepszej
strony. Tłumi uśmiech pod wymalowanym wąsem.
- Musimy nauczyć go kilka pirackich haseł – swierdza
Ojciec.
Ale Kozak nie w ciemię bity! Żadnych podpowiedzi nie
potrzebuje. Podchodzi do swego pierwszego natarcia i warczy na nas, wymachując rękami:
- Nu... pagadi!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz