Nadstawiam uszu, ciekawa, co nowego padnie w moim ojczystym języku ze
zgrabnie wykrojonych córcinych ust. W
tym roku przeważa słownik mojej chrześniaczki, czyli
- do komputera
podchodzi się, aby „obczaić” coś na youtube
- zamiast „coś
ty!”, „nie gadaj!” mówi się „foch!”
- dotychczasowe słowa
aprobaty dla mojej odzieży wyjściowej zastępuje przeciągłe, drapieżne, kocie „mrau”
itp.
Przygladam się
zadowolonej Córce. Ta widzi, że się
przygladam. Podchodzi, przytula mnie, głaszcząc jak zjeżonego zwierzaka.
- Widzisz,
mamusiu? Umiem po polsku.
Domyślam się, że
zanim wybiegnie z pokoju, Koza Jedna przestawia się na to, co językoznawcy
nazywają L1 (first language). Nic na
to nie wskóram. Pocieszam się, że systematycznie kaleczona polszczyzna Mojej Kozy
– reanimowana przecież w mijające lato – jeszcze dycha.
Ma błogość wrześniowa, niestety, ma skrzydła motyle.
Przetrwa kilkanaście dni. Może kilka tygodni. Murowane, że w prezencie pod choinkę nie usłyszę od Córki
praktycznie żadnego polskiego słowa poza „dziękuję”. Do zimy Koza się
zorientuje, że łatwiej nie tylko myśleć, ale i mówić w L1, w języku, w jakim
musi odrabiać lekcje. I z tego powodu zimy
nie lubię. (Tu należą się trzy wykrzykniki).
„To jest
dlaczego”, cytując Córkę, w tym roku postanowiłam pod groźbą blogowego bata
rzucić się z motyką na słońce. Urządzę sobie i dziecku cotygodniowe zajęcia z polskiego i publicznie zdam z nich raport.
Córka jeszcze nie
wie, że knuję, że zamierzam jutro przeprowadzić Pierwszą Lekcję z jej L2. Z second language czyli
Polish. „Ino wpierw”
muszę "obczaić", w której szafce przeleżakowały lato brzuchem do góry potrzebne
mi podręczniki.
Wish me luck!
Podziwiam Cię i życzę wytrwałości. Do 18 roku życia a potem to już same będą ciekawe tego języka. Tak mniemam.
OdpowiedzUsuńWuja Wincenty.
Też tego sobie życzę. Nawet bardzo. :)
OdpowiedzUsuń