Któregoś dnia, może z półtora roku wstecz, mój ówczesny trzylatek przyniósł kilka kartek spod drukarki i
poprosił, żeby je spiąć. Powiedział, że będzie pisał książkę „dla dorosłych”, a
zagadnięty o detale, dodał, że będzie dużo literek i mało obrazków.
Potem zakasał
rękawy. Bez pośpiechu wyrysował rzędy szlaczków na każdej stronie i dumny ze
swego dzieła przyszedł i zapytał:
- Co ja tu
napisałem? Przeczytaj mi, bo nie wiem.
W ten sposób
rozpoczęła się nasza rozmowa o różnicy między esami-floresami a literami, które
Kozak znał już po angielsku.
Rok temu wprowadziłam
polskie samogłoski (ślad tej nauki widoczny jest w tym wpisie) i zaczęłam
przygotowywać się do uczenia Kozaka czytania po polsku metodą sylabową zapodaną
mi przez logopedkę Elę Ławczys (autorkę tego bloga).
W międzyczasie
książka Kozaka rosła. Spinane zszywaczem kolejne rozdziały doklejałam do
książki-matki taśmą klejącą. Kozak nadal operował szlaczkami, ale tym razem
szły one w parze z tłumaczeniem na język do rozczytania. I tak, kto zna język
polski lub angielski, może dziś przeczytać w tym dziele, że
(„To jest fajna książka dla każdego. A teraz
muszę tu jeszcze dopisać literek”.)
ALBO
„Jabłecznik nie
wyjdzie, bo nie założyłaś fartucha”.
„Papuga to ptak policyjny. Wszystko powtarza,
co mówią policjanci w komisariacie i przestępcy mogą wtedy lepiej słyszeć”.
„Łopaty śmigłowca obracają się tylko w jedną
stronę”.
Itp. Itd.
Po ostatnich
letnich wakacjach Kozak zapragnął osobiście zapisać coś z angielskich wyrazów
wałkowanych w przedszkolu, a potem i z sylab, które poznawał po polsku,
weryfikując charakter swego dzieła - odtąd co lepsze słowa musiały zostać
zilustrowane.
Tworzony metodą
chałupniczą wolumin tak rozrósł się wszerz, że jedną ręką dzisiejszego pięciolatka nie uniesiesz.
I
zastanawialiśmy się, czy nie czas na rozpoczęcie drugiego tomu pamiętnika, a tu
raptem smyk dostał „Mój pierwszy dzienniczek” Agnieszki Fabisiak-Majcher i Eli
Ławczys.
Książka
wprawiła Kozaka w stan zakłopotania i zachwytu zarazem. Bo - jakby nie patrzeć
- konkurencja jakaś się objawiła, ale przydatna przecież - z linijkami jak ulał
pod myśli nieuczesane.
Chociaż
książeczka została napisana z myślą o wypełnianiu dwóch stron dziennie,
zaintrygowany Kozak chciał, abym za jednym posiedzeniem przeczytała mu całość.
(Niestety, tak płodnemu „artyście” jak Kozak nie przetłumaczysz, że
ma się zadowolić dwoma kartkami na dobę.)
Książkę
przeczytaliśmy w trzy posiedzenia i wiem, jaki temat jest na której stronie, a
to przydatne, kiedy młody czytelnik nie z tych, co chce trzymać się narzuconego
kierunku. Najważniejsze, że świetnie rozumie proste dialogi, lubi pytania o
niego samego, każe mi streszczać mijający dzień i raz sam, raz z moją pomocą gryzmoli zawzięcie to
literki to obrazki.
Nie zaglądamy do dzienniczka codziennie. Tytuł taką częstotliwość zaleca, ale luźny format
książeczki tego nie wymaga. Powroty są jednak twórcze, bo oprócz odpowiadania na pytania, Kozak nie żałuje introspekcji i
wyłuszczania praw rządzących światem. Polecam stąd takie
wpisy jak
„Guma do żucia
zrobiona jest z żuka”
„Rano dobrałem
się do słodyczy.”
„Nie lubię
majazonu”. (majonezu)
„A kiedy
urosnę, to będę dorosłym”.
„Dzisiaj dostaliśmy od listonoszki nowe
kluczynki do skrzynki.”
oraz
„Jak nie
czytasz książki, to się długo nudzisz. Przestępcy nie czytają książek”.
No.
To szklanice w
górę za wszystkich „nienotowanych” i za Elę - w podzięce za przygodę z drugim
pamiętnikiem Kozaka.
Muszę patrzeć
tylko, żeby nie kłaść dzienniczka zbyt wysoko, bo jak to Kozak ostatnio
skwitował próbując go dosięgnąć, „lepiej nie wchodzić na półkę, bo można
kompletnie dobrze się zwalić”.
Aż takich
poświęceń dla krzewienia języka byśmy nie chcieli... ;-)
Ps. Umyśliłam
sobie od początku istnienia bloga przywitać wszystkich ujawniających się gości
- przynajmniej tych, których wypatrzę -
i dziś oficjalnie ślę ukłony ivonesce. Prosto z górnej półki, że się
wyrażę ;-) I pozdrawiam wszystkich!
Nieczytelność pierwszej wersji dzienniczka byłażby aluzją do dziwnego i i trudnego do zrozumienia świata dorosłych? :))))))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie ;)
Analiza literacka jakiej się nie spodziewałam... Ale bardzo mi się podoba! :-)
UsuńNo lepiej na regal nie wchodzic bo pozniej moze byc rozne zejscie chociaz Kozak przebieral w slowach,ja kiedys uslyszalam ostrzejsze epitety od 2 latka ktory juz na tym regale sie znalazl a noga nie mogla trafic na odpowiednia polke ;)
OdpowiedzUsuńNawet nie pytam, co to były za wyrażenia. Domyślam się, że chodzi o te, które najłatwiej nam wchodzą do głowy... ;-)
UsuńZgadza sie ;)
UsuńJak na dwujęzycznego 5-latka, to Kozak całkiem nieźle radzi sobie z literkami :) Widać, że mama czuwa i doradzi, gdy potrzeba!
OdpowiedzUsuńTo pisanie lister to zasługa tych krótkich godzin w przedszkolu. Ja tylko wykorzystuję umięjętności "pisacze" Kozaka do swoich celów (uczenia polskiego). ;-)
UsuńMasz niesamowicie zdolnego synka, Sylabo :-) Moj trzylatek by chyba nigdy nie wpadl na tak genialny pomysl jak napisanie ksiazki :-) Konstruktor, pisarz i komik w jednym malym czlowieku :-) Czym nas jeszcze Kozak zadziwi?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Cie serdecznie :-)
Hej, "Irlandko" :-) Witaj! Tak, faktycznie, Kozak potrafi. Tylko komik z niego to taki "skutek uboczny". Przykładowe uwagi powyżej są wypowiadane bardzo poważnie. A co książek... Koza też na taki pomysł w wieku Kozaka nie wpadła. Każdemu malcowi chyba co innego pisane ;-)
UsuńPozdrawiam gorąco!!
o rany...poczułam się zauważona....hi, hi....dziękuję bardzo :-)
OdpowiedzUsuńmuszę poszukać na rynku takiego dzienniczka....mój najmłodszy ma 4,5 roku i patrząc jaki jest ciekawski to chyba fajna taka książeczka dla niego by była ;-)
pozdrawiam serdecznie z Wrocławia
ivonesca
A co! Jak już wypatrzę, to nie popuszczę. (Powiem "dzień dobry" ;-)
UsuńDzięki za pozdrowienia! :-) Wrocław jest mi raczej nieznany, ale teraz z Tobą będzie się kojarzył.
Przy "dzienniczku" będąc, to według mnie to rzecz dobra dla każdego dziecka, nie tylko tego, któremu drugi język się wciska (patrz: ja). ;-) To taki pierwszy "scrapbook" (album z wklejkami, zdjęciami itp), czyli "pamiętnik z wkładką" ;-) Może w nim pisać dorosły, a z czasem i dziecko. Kozak lubi przepisywać wyrazy - nauczono go tego w przedszkolu, więc niektóre słowa sobie przepisze sam, a resztę mi dyktuje. I jeszcze sprawdza, czy aby dobrze zapisałam. Jeśli źle, każe mi gumkować (piszę ołówkiem) i pisać od nowa. Fajny pomysł z tym dzienniczkiem, bo wprowadza tematy codzienne (od najprostrzych czynności), a dla malucha przecież nowe. Czasem się ich trzymamy, a czasem Kozak "popłynie" i też jest dobrze. W końcu to książka Kozaka i to on decyduje co ostatecznie zapisać, czy wkleić coś, czy może jednak samemu zilustrować itp. Nie jestem dobra w robieniu reklamy, a szkoda, bo tej książeczce reklama się należy. Np. jest jak znalazł dla rodzica zmęczonego, który nie wie, co jeszcze fajnego wymyślić, żeby zrobić razem z dzieckiem. Bo prawda jest taka, że na tym etapie, kiedy Kozak pisać sam nie potrafi, dłużej sobie o czymś "rodem z strony" gawędzimy, niż piszemy. Mnie się to podoba, bo chcę wiedzieć, co w tej kozaczej główce piszczy. ;-) I przy takiej pogadance różne kwiatki wychodzą. Moje też. Te w szczególny sposób radują Kozaka - od razu buduje się z rodzicem większa więź, kiedy ten przyznaje się do wyskoków z własnego dzieciństwa... ;-)
Pozdrawiam Wrocław!
"E" mi zjadło... "rodem zE strony" miało być...
Usuńno właśnie ja mam czasem pustą głowę :-( do zabawy z dziećmi i zazdroszczę np. takiej lasche (dzięki której tu trafiłam, bo najpierw była lasche, a potem Deszczowy Dom ;-), której blog aż furczy od świetnych pomysłów dla dzieci :-) czasem coś podpatruję ;-)
Usuńale mam za to pomoc w domu, gdyż moja najstarsza córka (lat 21) ma super podejście dla dzieci, i jak ja już nie potrafię nic z siebie wykrzesać ;-) to Karolina może się wykazać z młodszym bratem :D
dla ścisłości to jest jeszcze jeden brat, lat 13....ale z tym to Karolina raczej wojnę toczy :-)
pozdrawiam ze słonecznego dziś Wrocka
ivonesca
Rozmarzyłam się przez Ciebie. Też bym chciała mieć takiego "starszaka" (21 lat!), który by mi pomógł z młodszym. Coś o tej wojnie z 13-tolatkiem potrafię sobie wyobrazić, tak a propos, ale i tak pomoc przy najmłodszym chociaż to świetna sprawa. No, lasche i Amaranta pomysłami zalewają blogosferę. Niektórzy mają talent...
Usuńoj, "starszak" się przydaje ;-)...tym bardziej że obie babcie daleko mieszkają....to na pewno plus takiej dużej różnicy wieku, ale tak jak wszystko minusy też są ;-)
Usuńjakoś próbuję się z tym wszystkim ogarnąć :8
pozdrawiam serdecznie
ivonesca
Dzięki! Miłego "ogarniania się" z dziatwą i nie tylko! :-)
UsuńCo za cudowną księgę stworzył Twój Kozak!
OdpowiedzUsuńPamiętaj, że w razie jakiegoś kataklizmu (czego absolutnie nie życzę) musi być jedną z tych rzeczy, które porywasz w ramiona, bądź pod pachę, i dopiero później bierzesz nogi za pas.
Hahaha! Absolutnie! I wszyscy wiemy, gdzie leży "grown-up book" Kozaka (bo on częściej tytułuje ją w ten sposób po angielsku; po polsku mówi "moja książka"). To największy skarb Kozaka i nie wolno wynosić książki z domu, żeby się nie zgubiła. Kozak nie dał się namówić, żeby w specjalnej torbie, pod moim czujnym okiem zanieść książkę do przedszkola w dniu, kiedy opowiadano o swojej ulubionej zabawce/rzeczy (na "show-and-tell"). Kozak nie pozwoli, żeby jego "memuar" włos z okładki spadł. ;-)
UsuńNiezły ten manuskrypt. :) Ja bym go też do jakiegoś przedszkola nie nosiła. ;-) Raz, że to dzieło zbyt cenne/bezcenne, a dwa - nie wiadomo jak fanki zareagują? Z resztą kumple już się wypstrykali z pomysłów na tym show-and-tell, a Kozak wie co robi. Jeszcze przyjdzie czas na autografy. ;-)
OdpowiedzUsuńHejka, Marto! Autografy? :-) Haha... No nie wiem... Nie wiem... Kozaka interesuje sam proces tworzenia i czytania w gronie rodzinnym (imprezy zamknięte ;-) Na razie przymusowe wieczorki autorskie, które nam urządza, odbywają się w domu bez rozdawania autografów ;-) Niech mu lepiej woda sodowa do głowy nie uderza ;-)
UsuńCudowny wpis. Cudowne książki (obie)! :-)
OdpowiedzUsuńBubo, dziękuję. Podwójnie. Nie tylko za komplementa książkowe ;-)
UsuńO!? A za co jeszcze?
UsuńAno, za wskazówki różnego rodzaju. :-)
UsuńA! Miło było :-)
UsuńPolecam się :-)
No i jak tu nie pomyśleć: Jaki ten świat mały...
OdpowiedzUsuńPowodzenia twórczego życzymy.
Ja i Elena