Nieznośnym
zwyczajem poruszyłam tematy, o których Koza nie usłyszy w swoim L1, w
angielskim, ani od nauczycieli, ani od koleżanek, ani w TV. Przynajmniej nie w
tym kontekście, w którym chcę, żeby te wyrazy zarejestrowano. Notujemy słowa
takie jak „średniowiecze”, „osada”, „przywódca”, „plemię” itp.
- I na czele
plemienia Polan stał książę Mieszko I...
- Na czele to
chyba może stać tylko mucha. Albo komar. I wtedy robisz tak.
Plac! Koza wali się w czoło i spstrykuje niewidzialnego owada.
Plac! Koza wali się w czoło i spstrykuje niewidzialnego owada.
OK, robimy mały „skok w bok” dla
rozróżnienia obu „czół”, po czym wracam do osi czasu, opowiadam o czymś, co
trwało kilka stuleci.
- Widzę... no
widzę... - mruczy Koza - od szóstego wieku do iksowego...
- Do
dziesiątego.
- Jak wolisz. I
co dalej?
Nie ma „dalej”.
Ponownie pokazuję rzymskie liczebniki, do których w amerykańskiej szkole
publicznej nie przywiązuje się większego znaczenia, bo wieki zapisuje się
cyframi arabskimi. Koza zgrzyta zębami, ale ustawia na kartce proste i skośne
„patyczki”.
- Dobra, to
przejdźmy do ciekawszych rzeczy. Pokażę ci jak wyglądały średniowieczne grody.
Przez
twarz córki przemknął cień zainteresowania.
- W
średniowieczu pełniły przede wszystkim funkcję obronną.
- Obronną? You mean defensive?
- No właśnie! Żeby
ustrzec się przed wrogami, stawiano wokół nich mury obronne.
Koza się
skupia.
- Przed jakimi
wrogami?
- O,
średniowiecze to były bardzo niespokojne czasy! Zawsze trzeba było być gotowym
stawać do broni, bo chętnych do
splądrowania książęcego grodu i zagarnięcia cudzej ziemi było wielu.
Nie muszę
tłumaczyć Kozie słowa „plądrować”, bo jest bardzo podobne do plunder [wym. plander].
- To widzę, że
w Polsce było jak w Egipcie - mówi córka. (A Egipt, jak może pamiętacie z posta o maciorze, jest Kozie akurat bliski sercu ;-)
- Mieszkańcy
słowiańskich grodów dzielili się na kilka grup, a każda z nich miała swoje
zadania do wykonania. Łączyło je zaś to, że pracowano nie tylko na swoje
przetrwanie, ale tak naprawdę na rzecz władcy. „Poczkaj” momencik... zaraz ci
pokażę taki przykładowy gród... i kto gdzie w nim mieszkał... Była tu gdzieś
makieta...
- OK. You’ve totally lost me now - rzecze
Koza i dziwnie się śmieje.
- A czego nie
rozumiesz?
- Dlaczego
opowiadasz mi jakieś ghost stories?
- To nie
historie o duchach. Tak wyglądały początki państwa polskiego...
- Ale co mają zombies do tego państwa polskiego?
- Jakie zombies?
- A mieszkańcy
grobów to niby co są? Żywy deadnięty
to zombie, a zombies nie są prawdziwe!
Ps. Ale prawdziwe są nowe czytelniczki! I „asiami” i Sylwia Kowalska... I Anna hugoandmatilda...
Pominęłam kogoś? Proszę mi to „częprędzej” wytknąć, zaraz ochoczo pozdrowię!
To dopiero!!! ghost stories :)) O Krzyżakach lepiej nie wspominaj!
OdpowiedzUsuńBo co się nie napocę, pewnie znów wyjdzie że bajdurzę... ;-)
UsuńDzielna jesteś, że tak wszystko dzieciom wytrwale tłumaczysz. I z Kozakiem czas spędzasz, mimo że mógłby w przedszkolu dłużej zostać. No to prostu fajna i zaangażowana z Ciebie mama, droga Sylabo! :) Pozdrawiam ciepło!
OdpowiedzUsuńAno, siedzimy z Kozakiem w domu ile się da, bo nim się obejrzę pójdzie w świat i kto tam zadba o jego język polski ;-) Wiesz, z tym angażowaniem to różnie bywa. Są dni, kiedy wypatruję powrotu męża z pracy, bo Kozak to typ, który musi ciągle coś robić, a ja już nie pierwszej młodości. Nie nadążam. A co do Kozy, to wiem, że choć nosem kręci na moje gadanie, to jakieś okruchy tego zostaną. (Oby się nimi nie udławiła... ;-)
UsuńKocham tę Twoją Kozę! Jedno jest pewne - nudzić i smucić się przy niej nie można.
OdpowiedzUsuńA co ostatnio podrzuciłaś jej do czytania?
No nie idzie przy Kozie się nudzić. Ale wierz mi, że po polsku te żarty językowe pojawiają się jako produkt uboczny uczenia się języka, który jest dla niej trudnym i z którym ma mało kontaktu. I chociaż Koza lubi te chwile, kiedy palnie coś śmiesznego, bo potem śmieje się sama z siebie (ona ma w sobie coś z klauna, nie żartuję), to w języku angielskim jest niedościgniona, bo z premedytacją rozśmiesza. A! I z poważną miną. Cedzi z powagą komentarze i patrzy, jak się śmieję. Także w jedym języku robi to niechcący, co jej zupełnie nie przeszkadza, bo dawno nabrała dystansu do nauki polskiego i do jego zawiłości, a w drugim języku wciska szpile z błyskiem w oku. A takie to niepozorne.
UsuńOstatnio, nie uwierzysz, rozczytuje się w czasopiśmie o zwierzętach. "Pimpek" się ono zowie. Jej miłość do zwierząt po prostu jest nieprzebrana ;-) Wykorzystuję to podle ;-), bo każę sobie streszczać czytane artykuły. Ale dopóki osładzają te wysiłki fotki małych zwierząt, Koza współpracuje. Dlatego z tą historią Polski ciężko idzie. Ani jednego szczeniaczka w tym średniowieczu Gall Anonim nie wymienia... ;-) Pozdrawiam gorąco z zimnej Florydy (13 stopni w dzień, w nocy ciut nad zerem...)
i ja tu trafiłam dzięki Deszczowemu Domowi....
OdpowiedzUsuńfajnie piszesz i masz świetne dzieciaczki :-)
pozdrawiam serdecznie
ivonesca
A dziękuję, Ivonesco :-) Dziękuję i witam i baaaardzo gorąco pozdrawiam!
UsuńUwielbiam te twoje dzieciaki a ty kochana, imponujesz mi jak diabli...
OdpowiedzUsuńAniu, bo to jest tak, że jestem totalnie stuknięta. WIEM, że ta wiedza Kozie się nie przyda. WIEM, że ją to nawet ździebko nie interesuje. Ale ten wewnętrzny imperatyw, żeby dziecku pokazać jeszcze coś poza amerykańskim widzeniem świata, po prostu mnie uwiera. To na pewno w psychologii się jakoś ładniej nazywa, lecz ja to nazwę bez owijania w bawełnę: świr jestem i tyle.
UsuńJak się jeszcze nie nazywa, powinno się nazywać Syndrom Sylaby...Takiego świra to tylko kochać :-)!
OdpowiedzUsuńŁadnie to ujęłaś, brzmi wręcz zachęcająco... hahaha.... Dziękuję!
UsuńRok iksowy na czole pacnąć, a państwo polskie z grobów powstanie ;-)
OdpowiedzUsuńI jeszcze krzyżaki sieci ... ;-)
Prawda? :-) I szafa gra :-)
Usuń