„Znasz moje oczy, no nie?
Znasz moje
włosy, no nie?
Znasz moje
usta, no nie?
Znasz moje
dłonie, no nie?
To teraz
powiedz, od razu powiedz – co jest?
Znasz moją
chatę, no nie?
Znasz moich
starych, no nie?
Znasz ich
samochód, no nie?
Znasz moich
kumpli, no nie?
To teraz
powiedz, od razu powiedz – co jest?
Widocznie w
takim razie nie kochasz mnie.”
Jeśli
kojarzycie posta z 30-go września, to możliwe, że rozpoznajecie satyryczny
utwór „Co jest?” grupy Old Stars. (Można go TU odsłuchać.)
Mruczę sobie
czasem tę piosenkę i nawet nie zauważyłam, kiedy Koza zaczęła powtarzać za mną pierwszą
zwrotkę. Niestety, drugiej nie pamięta i improwizuje: „Znasz moje książki, no
nie?” „Znasz moją głowę...?” „Znasz moje uszy...?”
Córkę
autentycznie bawi wyszukiwanie właściwych słów, aby pasowały do melodii i cieszy
mnie wena twórcza Dziecka. Czego ja panikuję z tą nauką L2? Oto moja Koza
swobodnie używa języka polskiego...
Rozśpiewała się
znów dziś rano, po każdym „znasz...” wstawiając nowy wyraz, którego dotąd nie
użyła. Wzruszam się nad możliwościami językowymi u Pierworodnej, lecz w pewnym
momencie dochodzi do kraksy. Skromny leksykon polskich rzeczowników Córki bezczelnie
się wyczerpuje. Koza wytrzeszcza oczy i na głos zastanawia się nad doborem kolejnego
wyrazu.
- „Znasz
moje”... Hm... – rozgląda się po kuchni
– owoce?
Potrząsa głową.
- To za długie
– podpowiadam.
- Znasz...
mojego banana?
Krztuszę się.
- Wiem, to też
za długie. Może... Może... „znasz mój zlew”?
Tym razem Córka nie
uzasadnia na głos pomyłki. Szuka weny dalej. Patrzy na Kozaka.
- „Znasz moje
dzieci, no nie”?
Sięgam po
szklankę. Ładuję weń kostki lodu i podchodzę do zlewu. Muszę się napić baaardzo
zimnej wody.
Wiem, że nie
powinno się popijać surowych owoców nieprzegotowaną kranówą, ale czajnik pusty,
filtr do wody w lodówce zadżumiony, a po tym bananie zrobiło mi się gorąco.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz