W ilu postach bolałam nad
brakiem dostępu do polskiej literatury? Pewnie w zbyt wielu.
Kto czytał, ten wie, że aby
nauczyć dzieci języka polskiego, nie stronię od prób desperackich. Poczytam
po polsku znoszone mi angielskie książki (tak, jak tutaj), usiądę z dzieckiem nad polską oprawą jego
własnego czytelniczego „rękodzieła” (tak, jak tutaj). Z pomocą drukarki i taśmy klejącej przetłumaczyłam dla własnych potrzeb niejedno
amerykańskie wydanie dziecięce na język, którym na co dzień zwracam się do
córki i syna.
Za przysłane książki z
Polski dziękuję wylewnie, chociaż polskie czytanki nie przynoszą za każdym
razem oczekiwanych rezultatów (tak, jak tutaj lub tutaj).
Koza i Kozak, jak pieszczotliwie nazwałam na blogu moją dwójkę, wiedzą,
że domowa biblioteczka z polskimi książkami nie stoi na
widoku dla ozdoby. Z zebranych pozycji *należy* korzystać pod groźbą likwidacji
dostępu do atrakcji elektronicznych.
;-) Ale ta sama kara spadnie na tego, kto bez nadzoru tknie najcieńszej z
lektur, bo nie wolno jej zniszczyć.
Wiele lat temu, zanim postanęła mi w głowie konkretna myśl o dzieciach, goszcząc w domu rodzinnym
męża w regionie Midwest Stanów Zjednoczonych, otrzymałam nagle od amerykańskiego teścia zaproszenie do jego gabinetu. Na miejscu teść oświadczył zawadiackim tonem, że ma „coś”,
co na pewno bym chciała mieć, bo jest z Polski.
Obejrzałam półki i makatki, zlustrowałam masywne, metalowe biurko godne szefa
stacji benzynowej, ale oprócz pocztówki z Janem Pawłem wciśniętej pinezką w
korkową tablicę między inne podobizny - wielkiego nochala Johna Wayne'a i niewinnych
oczu niegdyś osiemnastoletniej teściowej - poza cepeliowskim
puzderkiem, w którym drzemały spinacze przy rządku kaset magnetofonowych spiratowanych na początku lat 90. in Poland, nie dostrzegłam
niczego polskiego pochodzenia, ani tym bardziej niczego, co „na pewno bym
chciała mieć”.
Teść podszedł do wysokiej, czteroszufladowej szafki i wyciągnął zeń pokaźne pudło
po butach. Ustawiwszy je z przesadną celebracją na biurku, zapalił lampkę.
Przysiedliśmy na blacie i zanurkowaliśmy między talie małych, starych zdjęć, w
tym w pakieciki kwadratowych polaroidów. W rolach głównych - teść i mąż.
Rozbijają namiot na biwaku. Pozują z wędkami. Jedzą popcorn w wesołym
miasteczku. Na większym zdjęciu spływ górski w West Virginii. Wysłuchałam
komentarzy, że odbył się z przygodami, bo ktoś wypadł z łodzi, lecz szczęściem
nic mu się nie stało. Był tylko kompletnie przemoczony, you know,
zresztą jak wszyscy łącznie z przewodnikiem, chociaż za burtę nie wypadli. Na
innej fotce mąż skaczący na bungee.
Gdzieś obok ten sam „dzieciuch” pomaga ojcu sprzątać garaż. Za moment
pod krawatem odbiera jeden dyplom. Drugi.
Nieśmiało zapoznawałam się z
mężem, jakiego dotąd nie znałam, ale najbardziej zaskoczyły mnie całkiem
nowe odbitki, mianowicie zdjęcia teściów z Polski i ich „turystyczne” miny nad talerzami z pierogami. Albo pod szyldem „Lody”. Albo pod
którymś z pomników Kopernika. Odwróciłam fotki. Zdjęcia datowano na rok
poprzedzający ten, w którym mąż mnie poznał i sobie upatrzył.
Nie zdążyliśmy z teściem
opróżnić pudła, bo przyjechali goście. Większość zdjęć wywędrowała z czasem do salonu do
porządnych albumów i mogłam sobie zaglądać doń do woli. Rok temu, wizytując znów
na Północy, zapytawszy o inne wspomnienia, zachęcona dodatkowym „Kochana,
bierz, co chcesz!” nie dałam się dwa razy prosić. W poszukiwaniu ukrytych
skarbów zajrzałam chyba w każdy kąt i natknęłam się na pudło po butach.
Uklękłam nad znaleziskami, do których poprzednio nie dotarliśmy z teściem. Z
bijącym sercem czytałam wzruszające kartki męża do rodziców, które pisał jako
pryszczaty chłopak, dalej listy słane z wojska i jeszcze później z Polski,
gdzie pracował. Zgłupiałam natomiast, gdy między listami zobaczyłam
egzemplarz „Świerszyka”.
Najpierw obudziły się we
mnie pretensje:
Skąd się wziął w pamiątkach rodzinnych nie-Polaka i leży bezczynnie w zapomnianym pudełku? Kto pozwolił?
Dopiero kiedy przyjrzałam
się cenie - 3500 zł - zadałam sobie inne pytanie. Z jakiego powodu ten stary „Świerszyk” miałby
być tak ważny, że znalazł się między listami syna?
Przestudiowałam kartkę po kartce i oniemiałam nad zdjęciem spływu górską rzeką w West Virginii. Rozpoznałam zdjęcie, pismo męża i
natychmiast wróciło tamto beztroskie, leniwe popołudnie sprzed lat. Przyciemniony białymi shuttersami pokój. Magnetofon kasetowy. Chłód
biurka. Nerwowe dowcipy teścia i on sam. Niepoprawny, nieustraszony cowboy starej daty. Pykający fajkę, chwalący się na prawo i na lewo, że potrafi przeżyć tydzień w każdych warunkach na jednym palniku gazowym.
Stanął przede mną jak żywy, prawie gotowy wykrzusić z siebie przed młodziutką synową, że jest dumny z własnego dziecka.
Stanął przede mną jak żywy, prawie gotowy wykrzusić z siebie przed młodziutką synową, że jest dumny z własnego dziecka.
Ps. Zdjęcia pochodzą z grudniowego wydania czasopisma z 1991-go roku.
Wow!!! Rozpłakałaś mnie z samego rana! Wspaniała historia :)
OdpowiedzUsuńSama ryczałam jak bóbr czy tam "bobrówka" nad tym Świerszczykiem... To był szok!
UsuńPiękna historia!
OdpowiedzUsuńTyle takich wokół drzemie... Wciąż nieopisanych. Życie sobie lubi kółka zataczać...
UsuńAle NUMER!!!
OdpowiedzUsuńJarecka, ujęłaś to celująco :-)
UsuńO rany Julek!
Usuń... zatkana jestem wzruszeniem!
To tak jak ja... rok temu :-)
Usuńniesamowicie i wzruszajaco!!! tak prawie prawie jak historia o duchach !!!
OdpowiedzUsuńMasz rację... jak o duchach :-)
UsuńBOMBA!!! Cudownie napisana niesamowita historia!
OdpowiedzUsuńDziękuję w imieniu własnym i Świerszczyka :-)
Usuńa ja znów nie zaglądałam, ale jak doczytałam u Bebe o wyróżnieniu w konkursie świerszczykowym dla Sylaby...to szybki KLIK...i jestem ;-)
OdpowiedzUsuńale historia, ale numer jak to powiedziała Jarecka ;-)
pozdrawiam
ivonesca
Prawda? Kto by pomyślał? Pozdrawiam, Ivonesco :-) Dzięki za odwiedziny!
UsuńNie no! Co za historia! Dobrze, że znalazłaś tylko taki Świerszczyk ;-) Wyobraź sobie jak byś się zdumiała, gdyby był to inny świerszczyk i to w dodatku polskojęzyczny ;-)
OdpowiedzUsuń(sorki, nie mogłam się powstrzymać)
Bym się! Bez dwóch zdań! ;-)
UsuńAle czadowo! :)
OdpowiedzUsuńPrawda? :-) Czasem nadal muszę się uszczypnąć...
UsuńSuper historia, pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :-)
Usuń